Starship Troopers to znany film science fiction wyreżyserowany przez Paul Verhoeven i zrealizowany na podstawie powieści Roberta Heinlena pod tytułem Kawaleria kosmosu. Głównym bohaterem jest Johnny Rico, który wstępuje do armii w ślad za swoją ukochaną. Niestety beztroskość życia codziennego szybko przemija – pech chciał, że Ziemię najeżdżają ogromne robaki z kosmosu, które wypowiadają wojnę całemu gatunkowi ludzkiemu. Teraz losy świata zależą już tylko od młodych ludzi, którzy chwytają w ręce broń i udają się na front. Akcja filmu rozgrywa się w niedalekiej przyszłości – konkretnie w roku 2197, a zatem równo 200 lat po premierze. Film wszedł na ekrany kin w roku 1997, jako pierwsza i jedyna część trylogii – zarówno Żołnierze kosmosu II jak i III doczekały się wyłącznie premiery video. Co ciekawe, Verhoeven, choć ściśle kojarzony z serią, wyreżyserował wyłącznie pierwszą część filmu, pozostawiając realizację sequeli w rękach innych filmowców. Kosmiczna produkcja akcji wywołała naprawdę skrajne reakcje wśród widzów i krytyków. Podczas gdy jedni nazywali ją świetną satyrą, inni dopatrywali się tu niedopuszczalnej pochwały nazizmu, skreślając film już po pierwszym seansie. Zarzuty pojawiały się także z winy wymownej symboliki – mundury filmowych oddziałów zawierały symbole niebezpiecznie podobne do godła III Rzeszy, a sam ich krój także przypominał oficerskie ubrania z czasów II wojny światowej. Dostrzegacie ten wzór na nakryciu głowy Neil Patrick Harris?
fot. Touchstone Pictures
Reżyser podjął polemikę na temat swojego filmu, broniąc jego wymowy w dodatkowych materiałach dołączonych do wydania DVD. Jak mówił, Starship Troopers to nic innego jak ironiczna i przerysowana satyra, która uderza we współczesne amerykańskie społeczeństwo. Zdaniem reżysera, głównym jej przesłaniem miało być hasło „Wojna czyni faszystę z każdego”, a sam film w swoim wydźwięku miał prześmiewczo głosić radę: „Idźmy wszyscy na wojnę i wszyscy w niej zgińmy”. Niestety, produkcja nie była zapowiadana jako satyra, co zmyliło część widzów udających się do kina. Późniejsze tłumaczenia w tym przypadku zdały się na nic, i choć krytycy ocenili produkcję bardzo pochlebnie (Slant Magazine przyznał jej nawet 20. miejsce na liście najlepszych filmów z lat 90.), niechęć publiczności skutecznie zmniejszyła jej średnią ocenę. Jak na wojenną produkcję przystało, filmowy trup ściele się tu gęsto. Uważni widzowie doliczyli się podczas trwania seansu aż 256 ciał (sztucznych, rzecz jasna). Większość scen jest dość brutalna i krwawa, co dla niektórych odbiorców było nie do przyjęcia. W Rosji i Australii zdecydowano się usunąć część przemocy, a także zasłonić widoczną w filmie nagość podczas kilku scen łóżkowych. Co ciekawe, twórcom zależało na tym, by uniknąć zaklasyfikowania do kategorii NC-17, w związku z czym musieli wyciąć cztery sekundy ze sceny obcinania głowy, która znajduje się pod koniec filmu. Fragment bardzo krótki, lecz jak się okazuje, decydujący – bez niego film otrzymał (tylko) kategorię wiekową R. Nie oznacza to jednak, że brutalniejsza wersja przepadła – przeciwnie, była emitowana przez stację FX. Praca na planie nie należała do łatwych i przyjemnych. Obsada niejednokrotnie doświadczała małych wypadków i kontuzji – nie ominęło to także głównego bohatera. Casper Van Dien złamał żebro podczas kręcenia kaskaderskiej sceny skoku z robaka. Tymczasem filmowy Ace (Jake Busey) doświadczył udaru cieplnego po całym dniu spędzonym w upalnym słońcu pustyni, co zatrzymało produkcję na tydzień. Po powrocie, w jego kostiumie wycięto otwory umożliwiające przepływ powietrza i zapobiegające przegrzaniu organizmu. Czynność powtórzono także z kostiumami pozostałych członków ekipy – mówi się, że podczas kręcenia scen na pustyni z powodu udaru mdlało dziennie nawet 25 osób. Realizacja poszczególnych scen różniła się poziomem trudności stanowiąc wyzwanie dla aktorów i twórców, jednak znalazły się tu i takie, które były wręcz szyte na miarę dla poszczególnych gwiazd. Robert David Hall, który wcielał się w postać rekrutującego oficera, w rzeczywistości jest po amputacji obu nóg. Fakt ten wykorzystano także w przypadku jego bohatera, czyniąc go niezłomnym wzorem do naśladowania. Choć film powstał w latach 90., o jakości jego efektów specjalnych mówi się nawet dziś. Produkcja była dopięta pod tym względem na ostatni guzik, wykorzystując zarówno prawdziwe modele jak i efekty komputerowe. Część kosmicznych robaków została wygenerowana komputerowo, jednak zdarzały się i takie, które zbudowano ręcznie, a następnie wprawiono w ruch. W sytuacjach, gdy aktorom towarzyszył green screen, na pomoc spieszył sam reżyser – Verhoeven skakał, krzyczał i wymachiwał rękami, by ułatwić obsadzie przybranie przerażenia na twarzy. Tymczasem ognie i eksplozje w pogrążonym wojną Buenos Aires zostały zaczerpnięte z klipów wideo dokumentujących pożar Oakland Hills, który miał miejsce kilka lat wcześniej. Nie można również zapomnieć o tych drobniejszych ciekawostkach: wiedzieliście, że do roli Johnny'ego Ricko brano pod uwagę Mark Wahlberg i James Marsden? Lub że filmowa Dizzy jest w książkowym oryginale mężczyzną? Smaczków jest znacznie więcej – fretka Cyrano, pupilek Carla, w oryginalnym scenariuszu figuruje jako żaba, a rekwizyt, w którym odnajduje się generał to tak naprawdę chłodziarka przemysłowa, wypożyczona z jednej z restauracji. Co ciekawe, hełmy bojowe, które pojawiły się w filmie, zostały wykorzystane raz jeszcze – kilka lat później przemalowano je i wręczono jednostce SWAT w Planet of the Apes Tima Burtona. Na zakończenie – galeria zdjęć. Zobaczcie, jak wyglądały prace na planie Starship Troopers.
fot. Touchstone Pictures
+31 więcej
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj