Raz, jeszcze raz to komedia sensacyjna, która ma być pełna niespodziewanych zwrotów akcji. Twórcy zapowiadają swój film jako sentymentalną opowieść o grupie przyjaciół, którzy dorastali w latach 90. w Trójmieście. To właśnie tu stawiali pierwsze kroki w dorosłość. Wszystko ma rozpocząć się zwyczajnie: przyjaciele po latach mają spotkać się w Sopocie na wieczór kawalerski jednego z nich. Kolejna wersja Kac Vegas? Nic bardziej mylnego, bo okazuje się, że ich kolega nie żyje. Grupa przyjaciół szybko wpada w tarapaty i zadziera z gangsterami. Istotnym i interesującym motywem jest wiek bohaterów: są oni po 40. W główną grupę przyjaciół wcielają się Bartek Kasprzykowski (Pączek), Bartosz Zukowski (Mikser), Wojciech Błach (Koper) i Arkadiusz Janiczek (Madej). Plusem dla aktorów jest sam fakt, że ich przyjaciele spotykają się po latach. Nie oglądamy więc grupy, która spędzała non stop ze sobą czas. Każdy, kto spotykał bliskie osoby po długiej przerwie, wie, że choć szybko można odbudować i znaleźć wspólny język, nie wszystko będzie identyczne. To też pozwala aktorom na nowo budować wrażenie autentyczności tej relacji.
- Mamy tutaj ciekawą sytuację, że mamy do czynienia z grupą, która się jednoczy po wielu latach niewidzenia się. Coś w rodzaju spotkania klasowego po latach. Kiedyś bardzo dużo czasu spędzali ze sobą, przyjaźnili się, ale z czasem te więzi zostały rozluźnione. Dlatego następuje wymuszone zespolenie ich na nowo. Nie gramy takiej paczki idealnej. A to też daje fajne możliwości, jeśli chodzi o interpretację - powiedział mi Bartek Kasprzykowski o grupie postaci, która jest w centrum historii.
- Mamy tu etap przyjaźni, w której po iluś latach spotykają się przyjaciele, ale przez długi czas nie mieli z sobą kontaktu. Ten realizm polega na tym, jak my się odnosimy do siebie po tych latach do swoich starych przyjaźni. Ten realizm jest odczuwalny na poziomie scenariusza. To wszystko nie jest jakieś cukierkowe. Spotykają się faceci po, powiedzmy, 10 latach i sobie dogryzają tak jak przed laty, więc zostaje w nich to, co ich łączyło. A my jako aktorzy znamy się tyle lat, ile powinniśmy, by realnie grać te sytuację. W tej czwórce przyjaciół nie ma takiej opcji, byśmy osobiście nie przeżyli wielu sytuacji ze sobą. Po prostu znamy się w obsadzie na tyle, że ta relacja może być wiarygodna. Nasze ścieżki nie raz się przecięły na stopie zawodowej i prywatnej, więc można powiedzieć, że ta obsada nie jest przypadkowa - dodał mi w rozmowie Wojciech Błach
. Gdy pierwszy raz usłyszałem ich pseudonimy, pierwsze skojarzenie jest z polskim światem przestępczym. W końcu w filmach zawsze gangsterzy noszą fikuśne pseudonimy, prawda? Tutaj mamy po prostu ksywy z dzieciństwa, które jak wiemy, czasem wchodzą na dziwne rejony.
- Mikser należy do tej głównej grupy przyjaciół. Jest postacią najbardziej złożoną, czego się dowiadujemy z różnych sytuacji w filmie. Posiada klub walki kobiet. Ma dziewczynę, która zachodzi w ciążę. Z nim związany jest wątek dramatyczny i nawet powiedziałbym, że to chyba najmniej śmieszna postać ze wszystkich. Niesie ze sobą ciężar codziennego problemu - powiedział mi Bartosz Żukowski o swoim bohaterze.
fot. Piotr Wittman
+16 więcej
Plany polskich filmów czy seriali zawsze są zagadką, bo trzeba mieć szczęście, by trafić danego dnia na coś, co pokaże ekipę przy pracy nad czymś więcej, niż tylko dialogami. Wiadomo, że każdy aspekt produkcji jest ważny, ale gdy można przyjrzeć się kręceniu wymagających sekwencji, jest to zupełnie innego rodzaju bajka. Takie szczęście mnie spotkało, gdy udałem się na plan Raz, jeszcze raz, który miał miejsce na terenie Stoczni Gdańskiej. Jeden z budynków dawnego CSG został przerobiony na miejsce walki bokserskiej, gdzie gangster załatwia swoje interesy, a bohaterowie trafiają wraz z rozwojem historii. Takim sposobem plan tego dnia to przede wszystkim rozbudowana i klimatyczna scenografia. Hale stoczni są obszerne, trochę mroczne, więc wstawienie do środka ringu bokserskiego oraz stołów z kilkunastoma statystami, buduje wrażenie nader pozytywne. Oto bowiem mogę zobaczyć, jak kręcona jest scena, która logistycznie jest wymagająca i interesująca. Z jednej strony mamy walkę na ringu kręconą na ogólnym ujęciu, z drugiej reakcje publiczności, która musiała im żywiołowo kibicować. A to tylko pierwsze sceny, jakie mogłem oglądać. Po kilku godzinach chodzenia po planie i przyglądania się poszczególnym ujęciom, okazało się, że było tego więcej. Ciekawiej, niż mógłbym sądzić. Zawsze mnie to zaskakuje, jak coś pozornie prostego, wymaga za kulisami pracy wręcz tytanicznej. Choćby skoordynowanie wspomnianej reakcji widowni na walkę bokserską, w której Agnieszka Rylik wymieniała ciosy z Iwoną Guzowską. Panie na ringu są zwarte w morderczym tańcu, a kamery obserwują szeroki plan - jednym okiem na nie, jednym na zebranych. A reżyser w pewnym momencie daje znaki, motywuje i wręcz jak wytrawny sportowiec na meczu piłki nożnej, zagrzewa publikę do krzyków, braw i wiwatów. To własnie w takich momentach można poczuć trud pracy reżysera, bo jedna sprawa to wyciągnąć z aktorów emocje w odpowiednim momencie  (a te też w tej scenie były przy udziale głównych bohaterów), a co innego pokazać, jak motywować statystów w scenie zbiorowej. Ciekawie wyglądało też przyglądanie się samym statystom - elegancko ubranym, pełnym entuzjazmu, który po całym dniu na planie, powoli ich opuszczał, ustępując miejsca zmęczeniu. Wyobraźcie sobie, że przez cały dzień na zawołanie musicie wstawać, bić brawo i krzyczeć. Tak kilkanaście razy przynajmniej. To takie momenty, kiedy muszę docenić pracę statysty. To nie tylko dobra zabawa i przygoda, to naprawdę męczące wyzwanie. Każdy plan rządzi się swoimi prawami. Tłum ludzi, każdy ze swoim zadaniem, wielu krzątających się w tę i we w tę oraz ci, którzy muszą się opiekować gwiazdami. Człowiek, który szczególnie przykuł moją uwagę, pozostaje bezimienny, ale jego rola jest ważniejsza, niż sądzicie. Był to jegomość słusznej postury i o głosie, który nie pozostawiał złudzeń: trzeba było słuchać. W momencie, gdy reżyser chce kręcić, musi mieć ciszę i to własnie na tę oto postać spada to kluczowe zadanie. To on musi krzyknąć "cisza na planie!" z siłą prawdziwego superbohatera, aż każdy zamiera bez ruchu, nie chcąc wydać nawet szmeru. Takie plany naprawdę mają wielu cichych bohaterów. Gdy statyści mieli przerwę, podjęto decyzję o kręceniu walki bokserskiej na zbliżeniach, czyli kamerzysta snuł się po ringu jak wytrawny sportowiec, śledząc każdy cios Guzowskiej i Rylik. Nie, on nie jest moim bohaterem, choć jego pracę należy docenić. Tym, który w tym momencie wykazywał się tężyzną fizyczną godną Kapitana Ameryki i koordynacją baletnicy, jest dźwiękowiec. Wyobraźcie sobie taki oto obrazek: jest długie ujęcie walki bokserek, które zwarte w boju, kręcą się wokół siebie. Jak dwa drapieżniki, bacznie obserwujące przeciwniczkę i szukające słabego punktu. Kamerzysta dotrzymywał im kroku bez większego problemu, a dźwiękowiec... mając wyprostowane ręce do góry z kilkumetrowym kijem z mikrofonem biegał w kółko na pełnej szybkości. Podczas kilkunastosekundowej sceny zrobił co najmniej kilka takich okrążeń. Widok jest wręcz kuriozalny za kulisami, a po słowie cięcie, to on dyszy, jakby przebiegł maraton. To właśnie są momenty, gdzie można docenić pracę tych małych, niewidocznych bohaterów. Tak po ludzku. Serio, to ważne.
fot. Piotr Wittman
A finał tego dnia to najjaśniejszy punkt programu, bo dostaliśmy jeszcze więcej akcji. Szczegóły fabuły danych okoliczności nie znam, ale może to i lepiej, bo spoilery nie są potrzebne, by docenić, jak to atrakcyjnie wyglądało na planie. Otóż w pewnym momencie walka jest przerywana i na ring z impetem Hulka wkracza rosły ochroniarz gangstera granego przez Daniela Olbrychskiego. Scena była kręcona kilkanaście razy z różnych ujęć - na oddaleniu i zbliżeniach. Pomiędzy obserwowałem jak ów dwumetrowy mężczyzna konsultował choreografię z bokserkami. Możecie się domyśleć, że Iwona Guzowska i Agnieszka Rylik kontra tenże zakapior to tak trochę... używając popkulturowego porównania - walka Thanosa z Hulkiem z filmu Avengers: Infinity War. Pozytywne, nawet zabawne i niezłe od strony realizacyjnej. Widać było skupienie na biorących udział w tym osób, by wszystko było dopracowane i nikt przypadkiem nie ucierpiał. Wbrew pozorom markowanie ciosów to nie banał, który każdy potrafi (historii o wypadkach w tym aspekcie można znaleźć wiele, sam Jackie Chan niejedną zdradził). Największym jednak zaskoczeniem była scena akcji, w której udział brał... Daniel Olbrychski. Sędziwy aktor i legenda polskiego kina wciela się w szefa mafii, więc można go nazwać tym głównym złym. Oto scena, w której pan Olbrychski wścieka się i piekli się. Następnie bierze pierwszego z prawej i... sprzedaje mu soczysty cios. Scena prosta, ale zaskakująco ciekawie pokazana, bo gdy tylko pan Olbrychski zadał cios, kaskader z prawdziwą gracją upadł na specjalnie ułożoną matę. Jeden, czy dwa duble i po sprawie. Byłem ciekaw, jak tak doświadczony aktor, który ma swoje lata na karku podchodzi do tego typu scen. Tak mi powiedział:
-  Zanim zostałem aktorem, uprawiałem wyczynowo kilka sportów między 12 a 18 rokiem życia. Jak choćby szermierkę czy w boks, bo też zacząłem wyczynowo, a potem rozwinąłem w filmie Bokser z Feliksem Sztammem, który mnie uczył, i Leszkiem Drogoszem. Była też jazda konna, którą profesjonalnie uprawiam do dziś. Gdy mam okazję w filmie to wykorzystać, zawsze z tego bardzo się cieszę i mnie to mobilizuje. Trzyma mnie to w lepszej formie fizycznej. Co przy moim wieku 70 plus daje mi radość, że jeszcze się ruszam. Największa satysfakcją w tym jest to, że w czasie różnych scen – czy w filmach historycznych z szermierką, czy właśnie jak w tym filmie – gdzie muszę zadać cios, umiem tak panować nad ruchami, że nigdy nie robię partnerowi krzywdy. Umiem wyczuć dystans dla szabli i dla pięści, żeby to wyglądało śmiertelnie groźnie, ale nigdy nikogo przez przypadek nie skrzywdziłem. Także jest to miła zabawa.
Kino polskie w końcu wychodzi poza Warszawę. Cieszy mnie to, bo ileż można oglądać historie osadzone wciąż w jednym mieście? Raz, jeszcze raz to kolejny przykład filmu osadzonego w Trójmieście. Wydaje się to ważne, że właśnie tutaj rozgrywa się historia i twórcy pokażą na ekranie coś dla wielu widzów świeżego. Każdy z aktorów podkreśli mi stanowczo: najwięcej akcji będzie w Sopocie. To miasto gra jedną z głównych ról i pod wieloma względami jest jednym z bohaterów tej opowieści. Oto co myślą na temat miejsca akcji Raz, jeszcze raz:
- Mamy tutaj mocny akcent na Sopot. To mi się podobało, że w końcu nie mamy odniesienia tylko do Warszawy, gdzie wszystko ma się dziać. Mamy wyjście z tego i pokazanie życia w trochę innym rytmie. W mieście, które kojarzy się wszystkim z głównie zabawą, morzem czy turystyką. Myślę, że będzie pokazana też ta mniej znana strona Sopotu –zaułki, zakamarki, których często nie widzimy, bo skupiamy się na innych miejscach i czynnościach. A jest tam kilka naprawdę pięknych miejsc - powiedział mi Bartek Kasprzykowski.
- Miasto jest też bohaterem w tym filmie. Sopot nie jest miejscem ogranym, ale też w pewnym sensie jest to ikona dla Polaków. Nie jest to po prostu jakaś tam miejscowość. Wielu Polaków ma swoje wyobrażenie na samo słowo Sopot. Na pewno dla producenta Trójmiasto było dobrą kartą przetargową do negocjacji z nami, aktorami. Jest to taka wartość dodana. To jest plus dla nas, że możemy tu spędzić ponad miesiąc. Jest jakaś ciekawość pokazywania miejsc poza Warszawą, gdzie każdy słup i most jest ograny przez wiele filmów i seriali - powiedział mi Wojciech Błach.
- Osadzenie akcji w Trójmieście, a głównie w Sopocie, to ogromny walor tego filmu. Dla mnie szczególnie, bo jestem z Trójmiastem związany, ponieważ mój ojciec urodził się w Sopocie. Często tu przyjeżdżam. W zasadzie jest to jedyne miasto w Polsce poza Warszawą, w którym mógłbym mieszkać. Wiem, że czułbym się tutaj dobrze. Sopot jest tłem całej akcji. Bohaterowie są z tym miejscem związani, też się tutaj wychowali. Zobaczymy to w scenach retrospekcji sprzed 10 i 20 lat. To miasto i poszczególne miejsca budzą w nich wspomnienia. Myślę, że można nazwać Sopot jednym z bohaterów filmu - powiedział mi Bartosz Żukowski.
Daniel Olbrychski nie tyle wyjaśnił, jaką rolę pełni Trójmiasta w filmie, ale bardziej podkreślił walory tego miejsca, które siłą rzeczy mogą zagrać na ekranie.
- Cały kompleks trójmiejski jest jednym z najpiękniejszych miejsc w Europie. Te wszystkie przepiękne okolice graniczące z Kaszubami. Nieomal od dziecka pamiętam te miejsca, ale przez ostatnie 30 lat to jeszcze bardziej wypiękniało, aż dech zapiera. Jak patrzymy na zamożność ludzi, tych miast, to nie musimy się wstydzić porównań do choćby francuskiej Riviery. Dla mnie, bo jestem z tego klimatu, jest nawet jeszcze piękniejsze niż wysuszone wybrzeże francuskie. Najpierw cała okolica oddycha zielenią, a chwilę później złotem. Wiele filmów tutaj robiłem, jak choćby nagrodzony Oscarem Blaszany bębenek. A także nieomal sto metrów od miejsca, w którym rozmawiamy, 38 lat temu czytałem apel poległych. Zaprosił mnie do tego Lech Wałęsa. Czytałem to przed odsłonięciem pomnika stoczniowców. Każdorazowy powrót tutaj dla mnie wiąże się nie tylko z filmami, ale także z przyjemnością towarzyską i tą krótką rolą, jaką mi los podarował w tym niezwykłym momencie kilka dni po podpisaniu porozumień sierpniowych, które były pierwszym wielkim triumfem Polski - powiedział mi Daniel Olbrychski.
fot. Piotr Wittman
Polskie komedie mają to do siebie, że często nie śmieszą. Powiedzmy sobie to szczerze, że w ostatnich latach jedynie wyjątki bawiły przednio. Dlatego ciekaw byłem, jakiego humoru mamy oczekiwać po Raz, jeszcze raz. Aktorzy twierdzą, że to taka komedia grana na poważnie, która prezentuje bardziej humor z życia wzięty, niż szereg kiczowatych gagów, które na siłę mają rozśmieszyć.
- To taki humor, jaki też pojawia się w codziennym życiu. Mamy historię facetów, którzy się przyjaźnią i którzy uderzają w miasto, więc trochę zrywają się ze smyczy. Dlatego też ten dowcip nie jest jakiś intelektualny, wyrafinowany. Powiedziałbym, że jest dość realistyczny. Z drugiej strony nie ma go za dużo. Jest trochę momentów ocierających się o komedię sytuacyjną. Nawet czasami lekko slapstickowych. Dobrze jest tego czasem troszkę dodać, z umiarem. Mam nadzieję, że będzie się to mieniło różnymi odcieniami - powiedział mi Bartek Kasprzykowski.
Tego dnia na planie był jeszcze Piotr Cyrwus, czyli jeden z czarnych charakterów tejże historii. Okazuje się on zaskakująco zabawnym i ironicznym rozmówcą, który podchodzi z niewiarygodnie pozytywnym dystansem do tego, co robi. Pierwsze, co mnie tutaj zdumiało, jest jego imię: oto bowiem gangster z polskiego kina, który ma po prostu na imię Zygmunt. Nie ma żadnej wymyślnej ksywy. Tak interesująco mi opowiedział o swojej postaci w pewnym momencie wchodząc w rolę Zygmunta.
- Jak gangster, to musi być czarny charakter. Nie może być inaczej. Tak, Zygmunt jest po prostu Zygmuntem. Oczywiście chcę to prawdziwie zagrać, ale to wszystko jest z przymrużeniem oka. Przede wszystkim jestem już zmęczony tym swoim gangsterowaniem. W tym kraju nikt się nie uczy. Nawet ci młodzi nie potrafią się nauczyć prostej gangsterki. Wszystko psują. Jestem tym strasznie sfrustrowany. Zastanawiam się nawet, czy nie prowadzić sklepu z wędkami [śmiech]. Nie wiem, czy scenarzyści oglądali Fanatyka, ale jakoś to się tak składa [śmiech]. Nie chciałbym zdradzać wszystkiego, ale... jaki kraj, taka mafia [śmiech] - powiedział mi Piotr Cyrwus.
Plan Raz, jeszcze raz okazał się zabawną i atrakcyjną przygodą, podczas której można zobaczyć, że kulisy komedii mogą być szalenie interesującą opowieścią. Taką pełną małych bohaterów (pozdrawiam dźwiękowca!), wielkich chwil i dostrzegalnej pasji do robienia filmów. To coś, co zawsze będę szanować. Bez względu na to, czy efekt końcowy okażę się udany, czy nie. Jesienią 2019 roku przekonamy się co z tego wyszło.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj