"12 małp" ("12 Monkeys") to serial science fiction luźno oparty na filmie Terry'ego Gilliama z lat 90. Telewizyjna produkcja jednak nie odtwarza wydarzeń z kultowego dzieła, a jedynie czerpie podstawę konceptu i rozwija pomysły w rozmaitych kierunkach. W Polsce możecie go oglądać w każdą niedzielę o 22:00 na kanale Sci-Fi Universal. Do Toronto wyruszyłem pod koniec listopada 2014 roku, by tam spędzić tak naprawdę jedynie kilka godzin na planie, zwiedzając go i rozmawiać z twórcami oraz z obsadą. Wszystko rozpoczęło się przed południem w lobby hotelu, gdzie też spotkałem towarzyszy tej przygody - kilku francuskich dziennikarzy oraz panią z francuskiego oddziału NBCUniversal. Jako jedyni Europejczycy zaproszeni na press junket mieliśmy razem dotrzeć do studia, by na miejscu dołączyć do dziennikarzy ze Stanów Zjednoczonych oraz Kanady. Samo studio z zewnątrz wygląda niepozornie - ot, kilka zwyczajnych budynków biurowych. Wrażenie to jednak mylne, bo w istocie od strony głównej ulicy (notabene tak bardzo połatanej, aż poczułem się jak w domu...) widać było jedynie kilka biur. Budynki, w których dzieje się magia, znajdują spory kawałek dalej. Na miejsce dotarliśmy w trakcie lunchu, więc cała załoga jadła i zbierała siły. Okazuje się, że na planie filmowym zagranicznego serialu jedzą... pizzę - a ściślej mówiąc, z 10 różnych rodzajów. Do wyboru, do koloru - dla każdego coś dobrego, więc nawet my mogliśmy się posilić przed robotą. Gdy już lunch dobiegł końca, poinformowano nas, że zostaniemy zaprowadzeni na plan filmowy. Wrażenie z tej krótkiej podróży jest dość ciekawe - wyobraźcie sobie, że idziecie korytarzami, wiecie, że jesteście w studiu, bo dostrzegacie wszelkie oznaki cywilizacji, aż nagle one znikają i zdajecie sobie sprawę, że idziecie korytarzami niczym z postapokaliptycznej opowieści. Zmiana klimatu była odczuwalna nawet w powietrzu, w którym unosił się specyficzny zapach. W tym momencie było już fajnie, ale gdy wprowadzono nas do wielkiej hali, wszystkim zaparło dech w piersi. Tam też zastaliśmy pełną scenografię z serialu, w centrum której stała sporych rozmiarów maszyna czasu, dzięki której bohater cofa się do 2015 roku. Każdy z dziennikarzy był w stanie wydusić z siebie ciche "wow" - wyobraźcie sobie wielkie pomieszczenie, w którym jedynym źródłem światła są niebieskie cylindry wspomnianej maszyny. Trudno opisać klimat, jaki to tworzyło - robiło to piorunujące wrażenie. Część tego pomieszczenia możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu (udało mi się stanąć na tychże schodach).
fot. materiały prasowe
Nie chcieliśmy odtwarzać wyglądu machiny czasu z filmu, bo woleliśmy pokazać coś bardzo rzeczywistego. Odpowiednia gra świateł nadaje scenom skoków w czasie ikonicznego wyglądu. Pokazujemy je zupełnie odmiennie niż inne seriale czy filmy. Tutaj jest to proces bardzo agresywny i bolesny. Zdecydowanie nie jest to coś, czego chcielibyście spróbować - mówi Matalas.
W tym miejscu odbyło się spotkanie z obsadą oraz twórcami serialu. Na samym wstępie doszło do komicznej sytuacji - ustawione krzesełka były podpisane nazwiskiem każdego członka ekipy filmowej. Z jakichś przyczyn Kirk Acevedo dostał wersję dziecięcą, co po przybyciu grupy aktorów szybko rozładowało atmosferę. Jednakże Acevedo chyba nie było do śmiechu, bo przez całe spotkanie nie odezwał się słowem. Może to krzesło to jakiś ukryty spoiler? Ciekawostka: okazuje się, że Aaron (grany przez Noah Beana) ostatecznie uwierzy w całą konspirację z podróżami w czasie, a twórcy wielokrotnie zdradzali, że ich serial idzie w kompletnie innym kierunku niż kinowa produkcja Gilliama - ma być to przede wszystkim thriller konspiracyjny w otoczce science fiction, który opowiada jedną rozbudowaną historię. A teraz sami zobaczcie, jak wyglądała sytuacja z krzesłem Acevedo:
fot. Adam Siennica
A jacy poza ekranem są aktorzy grający w "12 małpach"? Aaron Stanford, którego na pewno wielu z Was pamięta z "Nikity", zachowuje się i wygląda dokładnie tak samo. Może jest ciut bardziej wyluzowany. Natomiast największą różnicę można dostrzec u Amandy Schull ("W garniturach"), która na ekranie zawsze gra postacie poważne i przez to trochę sztywne, a na planie to wesoła, wyluzowana i otwarta dziewczyna, która momentalnie wzbudziła sympatię zebranych. Przyszedł czas na zwiedzanie całego planu. Przewodnikiem wycieczki okazał się Terry Matalas, współtwórca serialu, który rozpoczął od krótkiego omówienia tego, co widzieliśmy w tamtej sali - czyli machiny czasu i centrum sterowania. Jeśli już oglądaliście 2. odcinek i przypomnicie sobie scenę z wysłaniem Cole'a w przeszłość, to jest dokładnie to miejsce, o którym piszę. Matalas skrócił wypowiedź tylko do tego, co tutaj będzie się działo, więc tak naprawdę niewiele. Następnie wyruszyliśmy korytarzami postapokaliptycznego bunkra do sali obok, która okazała się centrum dowodzenia postaci granej przez Barbarę Sukową. Ciemne pomieszczenie również budowało wyśmienitą atmosferę. W tle znajdowała się tablica z różnymi zdjęciami oraz wycinkami z gazet, które są związane z główną osią fabularną serialu. Jako że kręcono wtedy finał sezonu, była ona prawie całkowicie wypełniona, więc spoilerów co nie miara. Powiem tylko, że jeśli dobrze poprowadzą to, co tam dostrzegłem, "12 małp" może jedynie pozytywnie zaskoczyć.
"12 małp" to nie jest tylko serial o podróży w czasie - to serial o wielkiej konspiracji. Fabuła tak naprawdę dotyczy tego, czym jest Armia 12 małp, kim są jej członkowie i dlaczego to robią. To stanowi oś śledztwa bohaterów - mówi Matalas.
Przechadzając się przez różne hale studia, widzieliśmy, że praca wre - ciągle coś przestawiano, budowano i układano. Pomimo naszej wizyty nikt nie robił sobie przerwy. Następnym punktem programu okazał się ważny dla fabuły sklep dziadków Cassandry (Amanda Schull) - miejsce pełne książek, staroci i... kilku szczegółów związanych z rozwojem fabuły. Można powiedzieć, że będzie ono odgrywać istotną rolę w życiu bohaterki i dojdzie w nim do ciekawych wydarzeń, więc nie będzie to tylko miejsce postoju dla Cassandry. Kawałek dalej obejrzeliśmy salę konferencyjną Lelanda Goinesa. Twórca zapowiedział, że w tym miejscu dojdzie do kilku zaskakujących zdarzeń, więc wypatrujcie takowych scen w trakcie oglądania serialu. Pokazano nam też tablicę z grafiką przedstawiającą Armię 12 małp, która będzie w serialu rysowana przez postać Jennifer Goines. Było tam kilka wersji tego loga, z których poniższe przeszło do serialu:
fot. materiały prasowe
W sklepie dziadków Cassandry wydarzy się wiele ważnych dla fabuły rzeczy, także tych złych. Nie mogę jednak powiedzieć - zobaczycie sami, naprawdę będzie fajnie, ale... jest śmierć! - mówi ze śmiechem Terry Matalas.
Na sam koniec zaprowadzono nas do hali z kostiumami, gdzie kostiumograf opowiedziała o swojej pracy przy serialu. W tym miejscu tak naprawdę ciekawe są dwie rzeczy. Wiele ubrań, które widzimy w serialu, robionych jest od zera. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale najwyraźniej zobaczymy sporo różnych okresów, rozmaitych kultur i zaskakujących miejsc. Ten element zapowiada się w serialu naprawdę intrygująco.
W sali konferencyjnej firmy Goinesa w dalszych odcinkach dojdzie do kilku soczystych zwrotów akcji związanych z podróżą w czasie i wydarzeń ważnych dla fabuły - mówi Terry Matalas.
Rozmowy z obsadą, twórcami oraz zwiedzanie planu w towarzystwie Terry'ego Matalasa pokazały mi coś, czego się naprawdę nie spodziewałem. Nie miałem wrażenia słuchania rutyniarza, który wpadł na pomysł żerowania na popularności kultowego filmu, ale raczej kogoś, kto pasjonuje się tym, co robi. Terry Matalas to geek, który zaprosił nas do swojej piaskownicy. Czuć było to w tym, jak opowiadał o swojej pracy, jak się ekscytował, zdradzając dziennikarzom zaledwie drobiazgi, i jaką trudność sprawiało mu powstrzymywanie się przed spoilerowaniem. Nie wyglądało to jak relacji twórca-dziennikarze. Zamiast tego można było pomyśleć, że grupa geeków lubiących niegłupie science fiction rozmawia sobie o różnych ciekawostkach. Bardzo duży pozytyw! Spędziłem zaledwie kilka godzin na planie "12 małp", ale powiedziało mi to bardzo wiele o tym, co tam tworzono. Pasja ekipy do stworzenia serialu o podróżach w czasie, który zaintryguje przemyślaną historią, była bardzo odczuwalna, a podejście do detali budziło respekt. Jadąc do Toronto na plan, byłem nastawiony sceptycznie, bo przecież jak można zrobić dobry serial oparty na tak kultowym filmie? Poznanie sekretów pracy, zobaczenie fajnych scenografii i rozmowa z niezłą ekipą wywołały jednak zaskakujący optymizm. Oby "12 małp" okazało się produkcją godną tego wrażenia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj