Dla fana komiksu Sandman – pierwotnie wydawanego na przełomie lat 80. i 90. – obecność na premierze ekranizacji dzieła Neila Gaimana (scenarzysta), Sama Kietha i Mike’a Dringenberga (rysownicy) jest jak sen. Trudno uwierzyć, że w końcu do tego doszło, bo ostatnie trzy dekady wypełnione były nieudanymi próbami adaptacji historii Morfeusza, władcy Krainy Snów. Sam Gaiman wspomina próby „legendarnego” producenta Jona Petersa. Gdy jego pracownicy zadzwonili do komiksiarza, by zapytać, co sądzi o nadesłanym scenariuszu, ten odpowiedział prosto: „Jest głupi”. Wedle branżowych doniesień film Sandman produkcji Petersa ostatecznie nie powstał, bo producent nie był w stanie zrozumieć materiału źródłowego. Tym razem było inaczej. Neil Gaiman  zapytany o to, czym akurat ta ekranizacja różniła się od poprzednich prób  powiedział: „Miała mnie i Allana Heinberga, czyli serce i duszę Sandmana, oraz Davida Goyera, czuwającego nad nami w całym procesie. Miała również czas i pieniądze. Netflix wspierał nas i dał budżet, którego ten serial potrzebował, by być należycie nakręconym. Dzięki temu mogliśmy zatrudnić do obsady takie osoby jak Gwendoline Christie, Tom SturridgeStephen Fry i wielu innych. Chociaż większość z nich wyszła nas tanio, bo okazali się fanami komiksu”. Christie, czyli Lucyfer – Gwiazda Zaranna, opowiadała później, że zabiegała o rolę w Sandmanie, bo kilka lat wcześniej zakochała się w twórczości Gaimana za sprawą powieści Ocena na końcu drogi.

foto. Netflix
+2 więcej
Wielkim fanem brytyjskiego pisarza jest też Allan Heinberg, showrunner serialu. Heinberg poznał Gaimana wiele lat temu jako fan. Chciał zdobyć podpis pisarza na jednej z oryginalnych plansz komiksu, którą otrzymał na prezent gwiazdkowy. Wprawdzie Gaiman rzeczonego spotkania nie pamięta, ale Heiberg pielęgnuje to wspomnienie. Gdy więc kilka lat temu David Goyer zadzwonił do niego i zaproponował pracę scenarzysty i showrunnera przy nowym projekcie, Heinberg był podekscytowany i przestraszony. Nie wiedział, czy temu podoła. Goyer miał wtedy powiedzieć: „Nie pierdol, zrobisz to”. I w ten sposób showrunner otrzymał posadę. Wróćmy jednak do Neila Gaimana. Nie sposób było nie dostrzec jego wyraźnego entuzjazmu w czasie premiery. Pisarz widział już wiele filmów czy seriali powstałych na bazie jego twórczości – wymienić możemy np. Gwiezdny pył,  Amerykańskich bogów czy miniserial Dobry omen. Z jego zaangażowaniem bywało różnie. Gdy uczestniczył w panelu 2. sezonu Amerykańskich bogów na New York Comic Con, nie miał tej energii, którą tryskał w Londynie. Amerykańscy…, jak mówi sam Neil, to serial, pod którym się nie podpisuje. Twierdzi, że dawał twórcom rady, których nie zawsze słuchali. Tymczasem Sandman to jego dziecko. Podczas przemówienia na scenie po pokazie premierowym dwóch pierwszych odcinków, był ewidentnie poruszony. A gdy wcześniej prowadząca powitała go ze sceny, pisarz wyskoczył w górę ze swojego siedzenia, wznosząc ręce w tryumfie, jakby zdobył medal olimpijski. Wieczór światowej premiery serialu The Sandman produkcji Netflixa upływał więc w atmosferze lekkiego zaskoczenia, że to faktycznie się udało – i to w tak wiernej oryginałowi formie. Gaiman mówił, że proces „mierzenia się” z tym, co napisał trzy dekady wcześniej, był fascynujący. Podobno zaskakiwał sam siebie. Cieszył się również, że udało się zachować różnorodny charakter poszczególnych historii, które skakały od horroru przez fantasy po kameralne opowieści obyczajowe.
foto. Netflix
+6 więcej
Na koniec wieczoru obsada i twórcy zostali zapytani o to, który element serialu najbardziej im się podobał lub zapisał się w ich pamięci. Allan Heinberg wspomniał o 5. odcinku, czyli słynnej sekwencji w restauracji z Johnem Dee. Christie chwaliła Mason Alexander Park w roli Pożądania, a Vivienne Acheampong zawstydzała Toma Sturridge’a, mówiąc, że jej praca była niezwykle łatwa, bo gdy stawiała się na planie, przed sobą miała nie Toma, ale najprawdziwszego Morfeusza (metamorfoza robi potężne wrażenie, jeśli porównamy nieco zawstydzonego, wycofanego, ale energicznego w ruchach Sturridge’a ze stoickim Snem). Tom z kolei wybrał sceny ze Śmiercią, bo – jak mówił – ten odcinek kręcono jako ostatni. Po miesiącach wyobrażania sobie Piekła, Śnienia czy innym magicznych miejsc (które tworzono z pomocą efektów cyfrowych), nagrywanie prostych rozmów w czasie spacerów z Kirby Howell-Baptiste było dla niego niezwykle przyjemne. Gaiman po zastanowieniu wskazał na pożegnanie z postacią graną przez Stephena Frya. Wcześniej pisarz opowiadał, jak bardzo poruszył go 6. odcinek ze Śmiercią oraz Hobem Gablinem. Ich wątki – ku jego zaskoczeniu – wzruszyły go do łez. Gdy rozmawiałem z pisarzem, wspomniał jeszcze, że nie zależy mu, by ludzie pokochali ten serial. Oczywiście, byłby z tego powodu szczęśliwy, bo to oznaczałoby powstanie kolejnych sezonów. Ostatecznie jednak jest już dumny z tych dziesięciu odcinków, które są w duchu Sandmana.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj