Słowem wstępu – w grze Smalland: Survive the Wilds wcielamy się w małych ludzi, podobnych do elfów czy też wróżek. Na początku wybieramy model ciała, jedną z kilku fryzur, kształt i kolor czółek, po czym zostajemy wepchnięci do wielkiego świata, w którym toczy się jakiś konflikt. Zanim jednak się w niego zagłębimy, musimy zerwać kilka liści i gałązek, ukręcić parę łbów mrówkom i zdać raport o ataku do przełożonego. W międzyczasie mijane statuetki sów będą nas uczyć ważnych prawd o życiu – na przykład tego, że jak wejdziemy do wody, to się utopimy. I tak zaczyna się nasza przygoda. 

Smalland: Survive the Wilds – idealna gra dla masochistów?

Smalland: Survive the Wilds nie kłamie w tytule – naprawdę masz za zadanie przetrwać w dziczy. Najlepszym dowodem na to może być fakt, że umarłam trzy razy, zanim doszłam do pierwszego punktu orientacyjnego. Nigdy nie myślałam, że mrówki mogłyby budzić we mnie tak skrajne emocje, a jednak. Najwyraźniej człowiek rzeczywiście codziennie uczy się czegoś nowego. To przetrwanie nie ogranicza się jednak tylko do walki. Nasz milusiński bądź milusińska musi znaleźć sobie dom, który – jakże praktycznie! – znajduje się na samym szczycie drzewa. Gracza czeka więc wspinaczka po gałęziach i grzybach, a jeśli umrze, to musi zacząć od nowa. Jak już zabierzecie się za zbudowanie schroniska, to nagle okaże się, że może ono zostać zniszczone przez pogodę. Ta zresztą nie ogranicza się tylko do budynków, a hojnie rozszerza swoje ramiona spustoszenia także na naszą postać. Wyobraźcie sobie, co czułam, gdy zadowolona z siebie wyruszyłam na łowy w moim nowym lekkim pancerzu, by z przerażeniem zobaczyć, że mojemu awatarowi (elfowi z długimi blond włosami, którego nazwałam Legolas; niestety wzrok nie był w pakiecie i nie trafia z łuku nawet nieruchomego przeciwnika) zaczęło drastycznie spadać zdrowie! Okazało się, że na zewnątrz zrobiło się chłodno i musiałam wrócić do bazy, by uszyć mu kożuszek. Nie mogę też zapomnieć o przerażeniu, gdy pierwszy raz dostałam powiadomienie, że nadchodzi burza, więc muszę znaleźć schronienie, zanim będzie za późno.  Muszę jednak przyznać, że to, co dla jednego frustrujące, dla drugiego będzie satysfakcjonujące. Gdy w końcu za czwartym razem udało mi się przejść do punktu orientacyjnego z worem mrówkowych łbów, czułam ogromne zadowolenie. Tak, Smalland: Survive the Wilds jest dość wymagające, ale wśród graczy nie brakuje masochistów, o czym świadczy popularność tytułów, takich jak Skyrim, Dark Souls i Simsów bez motherlode i kaching. Dla mnie to plus, bo to wyzwanie (przynajmniej na razie) pcha mnie do przodu i zachęca do "uczenia się" gry. Jeśli jednak nie lubicie się stresować, można sobie włączyć pokojowy tryb, w którym stworzenia Was nie atakują, jeśli ich nie sprowokujecie. Jest nawet specjalna opcja dla osób z arachnofobią.
Fot. Merge Games

Smalland: Survive the Wilds – świat 

Smalland: Survive the Wilds nie bez kozery przypomina graczom Grounded, inną survivalowo-craftingową grę, w której wcielamy się w małych ludzi, siłujących się z biedronkami i żukami (darzę ją ogromną sympatią). Oba tytuły otwierają przed nami piękny świat matki natury, w którym spoglądamy z dołu na grzyby, możemy spojrzeć w oczy mrówce, a takie przedmioty jak zagubione klucze czy butelki wydają się tylko wspomnieniem innego i odległego świata. Podobnie jak w Grounded, byłam zachwycona tym konceptem. Dzięki wcielaniu się w małych ludzi eksploracja staje się o wiele ciekawsza, ponieważ dostajemy wgląd w niby znany, a jednak całkowicie obcy i fantastyczny świat. To tak, jakby dostać oczy mrówki czy innego insekta, którego na co dzień nawet nie zauważamy pod naszymi butami. Poza tym w obu tytułach ważny jest element zręcznościowy, czyli skakanie, wspinanie się po grzybach i gałęziach, a także dostawanie się do niedostępnych i dalekich miejsc. Jeśli jednak martwicie się, że Smalland: Survive the Wilds nie oferuje nic nowego, to mogę Was uspokoić, bo jest kilka znaczących różnic. Po pierwsze to, o czym wspomniałam wcześniej, czyli poziom trudności. Grounded stawało się wymagające dopiero z czasem, a tutaj zostajemy od razu wrzuceni na głęboką wodę (nie dosłownie – sowa mówiła przecież, że nie umiemy pływać!). Po drugie, w Grounded wcielaliśmy się w zmniejszone dzieciaki, które szukały sposobu, by wrócić do normalnego rozmiaru. Za to w Smalland gramy całkowicie nową i fantastyczną rasą, która ma swoją kulturę i wyjątkowe zdolności, takie jak podświetlanie przedmiotów czółkami. Druga gra jest przez to o wiele bardziej baśniowa – na przykład, gdy już zaklepiemy sobie miejsce na szczycie drzewa, okaże się, że czeka tam na nas "winda" z wyjątkowym lokajem. To właśnie ten aspekt najbardziej mnie kupił, ponieważ kocham bajkowe klimaty. 
Fot. Merge Games

Smalland: Survive the Wilds – crafting i walka

Jeśli chodzi o samą mechanikę, to podoba mi się kilka rzeczy. Po pierwsze, za każdym razem, gdy znajdujemy duże drzewo mieszkalne po tym, jak wspięliśmy się na pierwsze, możemy na nie przenieść swoją bazę ze wszystkimi postawionymi już konstrukcjami i wyposażeniem, co znacznie ułatwia podróżowanie po mapie. Choć nie ma szybkiej podróży, jak chociażby w Enshrouded, to można tak łatwo zwiedzić nowy rejon bez martwienia się o długi powrót z dobytkiem życia na plecach. Jeśli chodzi o samo craftowanie, to nie mam nic do zarzucenia Smalland, chociaż nie ma tu nic przełomowego. Wszystko jest raczej dość intuicyjne. Piękny jest natomiast sam design, jeśli chodzi o budowanie bazy, czyli daszki z trawy czy stoły z grzybów. Słowem: wróżkowe klimaty. Właściwie przeszkadza mi tylko jedna rzecz, którą niestety mogłabym zarzucić wielu innym grom z tego gatunku. Gdy pierwszy raz grałam w Grounded, zdałam sobie sprawę, jakie to niesamowite, że z każdego miejsca w bazie mam dostęp do materiałów ze skrzynek, dzięki czemu nie muszę biegać w tę i z powrotem, jak kot z pęcherzem, przenosząc pojedyncze przedmioty do mojego wyposażenia. Niestety, to nadal nie jest norma i w Smalland także tego nie ma.  Z minusów mogę powiedzieć, że choć wrogowie są różnorodni, to według mnie walka jest dość monotonna. Może zmieni się to, gdy odblokuje więcej receptur na broń, ale jak na razie nie jestem zachwycona. Mój skromny drewniany miecz nie potrafi nawet blokować ataków przeciwnika, przez co jeden z trzech przycisków przydatnych w walce jest bezużyteczny, a drewnianym łukiem trudno się celuje. W praktycznie każdej grze survivalowej wybieram build na ataki dystansowe, więc to chyba nie problem ze mną. 
Fot. Merge Games

Smalland: Survive the Wilds – warto zagrać?

Jeśli w tego typu grach zależy Wam na elemencie przetrwania, to będzie to odpowiedni tytuł dla Was, bo oferuje bardzo dużo wyzwań. Chociażby system zmiany pór roku czy pogody wprowadza duże urozmaicenie i zmusza gracza do podejmowania określonych decyzji. Warto też kupić grę, jeśli podobają Wam się widoki i wiecie, że eksploracja małym człowieczkiem sprawi Wam ogromną frajdę – dla mnie to był właśnie największy plus. Jeśli chodzi zaś o samo budowanie bazy i craftowanie, Smalland ani nie jest za konkurencją, ani jej nie wyprzedza. A co z fabułą, której czasem w ogóle nie ma w survivalach? W teorii mógłby być to mocny punkt, wyróżniający produkcję. Jednak nie wydaje się specjalnie ciekawa, a NPC-e stojące bez ruchu, gdy pod ich nosem jednego z nich zabija mordercza mrówka, trochę bawią, a trochę psują immersję. Trudno mi też na ten moment powiedzieć, przez ile godzin ta zabawa może bawić. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj