Naprawdę trudno stwierdzić, która z historii jest najbardziej przejmująca. Każda z nich ma haczyki, które reżyser sprawnie zarzuca na widzów
O kolejnych dwóch filmach Rubena Östlunda trudno mówić osobno. Surowe, statyczne ujęcia, tematyka społeczna oraz przeplatające się historie korespondują ze sobą i idealnie się uzupełniają. Produkcje mocno charakteryzowały ówczesny styl reżysera. W Mimowolnie z 2008 roku Östlund prowadził równocześnie kilka różnych opowieści. Są tu dwie blondwłose nastolatki, które nie szczędzą alkoholu i postępują całkowicie lekkomyślnie, młodzi mężczyźni, którzy eksperymentują ze swoją cielesnością, młoda nauczycielka, która staje się świadkiem prześladowania ucznia przez innego pedagoga, czy pasażerowie autobusu z zasadniczym i upartym kierowcą. Wszystkie wątki łączy to, że w grupie ludzie zachowują się mniej racjonalnie, często postępują głupio i udają kogoś, kim nie są. Tylko dlatego, żeby nie stracić w oczach towarzyszy. Naprawdę trudno stwierdzić, która z historii jest najbardziej przejmująca. Każda z nich ma haczyki, które reżyser sprawnie zarzuca na widzów. Pijane nastolatki zataczają się po ulicach (prawdopodobnie) Sztokholmu, robią sobie dużo odważnych zdjęć, zaczepiają starszych mężczyzn. Finalnie jedna z nich kończy upita do nieprzytomności, pozostawiona przez znajomych w lesie przy drodze. Z kolei grupa młodych mężczyzn na wspólnym wyjeździe doświadcza molestowania, jeden z nich właściwie gwałtu. Jednak obracają to w śmiech. Bo przecież się śmiał, prawda? Nikt nie ucierpiał, nic złego się nie stało, to tylko zabawa. W innej sytuacji jest młoda nauczycielka, która widzi, jak jej kolega z pracy znęca się nad uczniem, ale zamiast zareagować, tylko obserwuje sytuację. Dopiero później wyrzuty sumienia popchną ją do konfrontacji ze znajomym. Natomiast w autobusie utknęli pasażerowie, ponieważ kierowca szuka winnego usterki w łazience. Pojazd nie ruszy, dopóki winny się nie przyzna, a nikt raczej się nie kwapi, aby tę winę na siebie wziąć.
Jednak najbardziej uderzające w tym filmie jest tło, które stanowią bezimienni obserwatorzy, świadkowie sytuacji. Nigdy nie reagują, wydają się ślepi na to, co się dzieje obok nich. Jest to bardzo ponure przedstawienie społeczeństwa, które, aby uniknąć kłopotów, zasłania się całkowitą ignorancją. Zresztą ten temat powróci jeszcze w The Square.
Jak wspomniałam, kamera jest statyczna, a ujęcia bardzo surowe. Obraz – podobnie jak postępowanie bohaterów – bywa nielogiczny. Reżyser skupia się na punkcie, często jest to tylko kawałek ciała albo nieistotny element scenografii. Daje to jeszcze jeden dodatkowy efekt – widz czuje się trochę jak podglądacz, który nie reaguje, tylko biernie przygląda się temu, co widzi.
Do Mimowolnie bardzo pasuje – zarówno pod względem formy, jak i tematyki – kolejny długometrażowy film Rubena Östlunda, czyli Gra z 2011 roku. Produkcja, poprowadzona w stylu społecznego thrillera, oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, które miały miejsce w Szwecji. Film wywołał wiele dyskusji w kraju, a sam reżyser otwarcie przyznawał, że chciał zobrazować współczesne szwedzkie społeczeństwo klasowe oraz wywołać debatę na temat rasizmu, agresji, przemocy nieletnich oraz ich zachowania w grupie. W filmie trzech wyrostków w centrum handlowym spotyka pięcioosobową grupę ciemnoskórych chłopców. Zwykłe pytanie o godzinę zmienia się w oskarżenie o kradzież telefonu i sieć manipulacji. Nastolatkowe psychiczne znęcają się nad młodszymi, wyprowadzając ich na coraz dalsze obrzeża miasta. Jednak poza grupą stają się bardziej ludzcy. Najmłodszy z nich nawet przejawia momentami współczucie dla swoich ofiar. Za każdym razem, kiedy grupa znów się łączy, staje się silniejsza i rośnie w niej coraz większa agresja. Gra uderza nieobecnością oraz pasywnością dorosłych. Jeden z chłopców kilkakrotnie próbował dodzwonić się do rodziców, ale za każdym razem zderzał się z pocztą głosową. W jednej ze scen chłopcy chowają się w kawiarni, gdzie zgłaszają dorosłym, że goni ich grupa nastolatków i proszą o pomoc. Tutaj również zostają odprawieni – dorośli nie chcą dzwonić na policję, bo – jak tłumaczą – jest to bardzo poważne oskarżenie, a chłopcy nie mają żadnych dowodów.
Kamera w Grze jest analogiczna do tej, którą widzowie poznali w Mimowolnie. Statyczne, surowe ujęcia, często nielogiczne. Kamera rusza się tylko w dwóch scenach – otwierającej oraz zamykającej produkcję. Surowość tego zabiegu nadaje filmowi dużo autentyczności. Mamy poczucie biernego obserwowania. W produkcji nie brakuje osób, które obserwują sytuację, ale zupełnie nie reagują (wyjątkiem jest jedna ze scen w autobusie, w której pasażer zwraca nastolatkom uwagę, ale szybko zostaje przez nich zastraszony, oraz ostatnia scena, ale to pozostawiam do odkrycia). Nie będę ukrywać, że Mimowolnie oraz Gra są specyficzne. Z pewnością ich seanse nie są łatwe. Statyczność bywa bardzo męcząca, a bohaterowie często przyprawiają o ból głowy. Cały czas jednak z tyłu krąży myśl, że są to krzywe zwierciadła, odbijające postawy szwedzkiego społeczeństwa, bardzo podobne również do polskiego. Wystarczy przyjrzeć się ulicom, żeby dostrzec, jak wielu ludzi pozostaje obojętnych na niespodziewane sytuacje. Najczęściej udają, że niczego nie widzą, przyśpieszają, mijają i zapominają, bo tak jest najprościej.
Między tymi dwoma produkcjami w filmografii Östlunda pojawił się niepozorny krótki metraż Incydent w banku (2009), który otworzył twórcy drzwi do najważniejszych festiwali międzynarodowych. Reżyser przedstawił widzom historię napadu na bank oraz, co najważniejsze, reakcje ludzi. Produkcja została nagrodzona w Berlinie Złotym Niedźwiedziem za najlepszy film krótkometrażowy oraz uzyskała nominację do Europejskich Nagród Filmowych.
Dobra passa zaczęła nabierać tempa, bo kolejnym filmem – Turystą z 2014 roku – Ruben Östlund zdobył nagrodę jury w konkursie Un Certain Regard podczas festiwalu filmowego w Cannes. Produkcja jest dość wyraźną zmianą stylu reżysera. Kamera stała się dużo bardziej ruchoma, a zdjęcia zdecydowanie mniej surowe. Tematyka jednak wciąż pozostała bliska sercu artysty – społeczeństwo i role, które nam narzuca, a także reakcje ludzi wobec nagłych, niespodziewanych sytuacji. W filmie Östlund przedstawia historię szwedzkiej rodziny, która wyjeżdża na urlop w Alpy. Sielanka zostaje przerwana przez lawinę. Matka zasłania swoje dzieci, aby je ochronić, a ojciec zabiera telefon i ucieka. Małżeństwo staje przed prawdziwym kryzysem, bo po czymś takim nic już nie jest takie jak wcześniej. Na wierzch wyciągane są oczekiwania wobec siebie w związku, ale również te, których spodziewa się społeczeństwo. Reżyser przypieczętował tą produkcją swój tytuł mistrza psychologicznych gier.
Właśnie w takiej patowej sytuacji przedstawiony został ojciec, który zamiast rzucić się na pomoc rodzinie, po prostu ucieka
Turysta jest dla mnie jednym z filmów, które najlepiej ukazują reakcje na niespodziewane i niebezpieczne sytuacje. Kiedy siedzimy bezpiecznie w ulubionym fotelu, bardzo łatwo jest nam oceniać i mówić, co byśmy zrobili, a czego zdecydowanie nie. Jednak w obliczu zagrożenia z człowieka spadają wszystkie maski i reagujemy najbardziej naturalnie. Właśnie w takiej patowej sytuacji przedstawiony został ojciec, który zamiast rzucić się na pomoc rodzinie, po prostu ucieka. Pozostawiając swoją żonę oraz widzów z nurtującym pytaniem, czy można mu to wybaczyć. I czy to w ogóle w porządku, gdy zdecydujemy się mu wybaczyć.
W 2017 roku Ruben Östlund podbił Cannes oraz Hollywood fenomenalnym The Square. Reżyser zdobył pierwszą Złotą Palmę oraz nominację do Oscara. Po raz kolejny wziął pod lupę społeczeństwo, jednak tym razem z całym artystycznym światkiem. Tytułowy kwadrat jest elementem ekspozycji nowej wystawy w muzeum, którego dyrektorem jest główny bohater – Christian. The Square ma być miejscem bezpiecznym, w którym wszyscy są równi. Umiejscowiony jest przed wejściem do muzeum i staje się powodem wielu kłótni (chociażby o trailer promujący wystawę, gdzie artyści chcą szokować wybuchającymi dziećmi). Östlund żongluje narracją, pokazuje widzom prywatne perypetie Christiana, a po chwili otwarcie szydzi z artystycznego świata. Znowu następuje tu zderzenie klas społecznych, ale również konflikt środowiska inteligenckiego z pospólstwem. Christian zostaje okradziony, namierza GPS telefonu, ale widząc, że lokalizacja wskazuje na ubogą dzielnicę, boi się konfrontacji z mieszkańcami, więc wrzuca do skrzynek listy z pogróżkami. Oczywiście, jak to u szwedzkiego reżysera bywa, niesie to za sobą całą lawinę konsekwencji.
Trudno polubić środowisko artystyczne ukazane w produkcji. Sam Christian wzbudza wiele sprzecznych emocji. Mimo dobrych chęci podejmuje dużo irracjonalnych decyzji, które trudno usprawiedliwić i które wywołują bardziej niechęć niż sympatię. Społeczeństwo również jest trudne, przyprawia o zgrzytanie zębów w momentach, kiedy po raz kolejny jest ślepe i głuche na wołanie o pomoc. I właśnie to wzywanie pomocy bardzo często się przewija przez The Square. Po raz kolejny Östlund boleśnie uświadamia, jak dużo lekceważenia ma w sobie dzisiejsze społeczeństwo. Podkreśla to jeszcze bardziej w momencie, kiedy Christian pyta o pomoc przechodniów w centrum handlowym, aż w końcu ignorowany przez wszystkich, zwraca się do bezdomnego, któremu sam kilka minut wcześniej odmówił pomocy. Wisienką na torcie i zdecydowanie najmocniejszą sceną jest fantastyczny popis aktorski Terry’ego Notary’ego, który wcielił się w rolę charyzmatycznego Olega. Na otwarciu wystawy, w trakcie eleganckiej kolacji dla elit, mężczyzna ma wykonać performance, który wprowadzi gości w tak zwaną „dzicz”. Jednak zezwierzęcony artysta pozwala sobie na coraz więcej, aż w końcu całkowicie puszczają mu hamulce. Kiedy zaczyna dobierać się do jednej z kobiet, reszta gości patrzy w inną stronę, aby tylko się nie mieszać, pozostać w bezpiecznej strefie i się nie narażać.
Naprawdę trudno uwierzyć, że Ruben Östlund od razu po The Square po raz kolejny zdobył Cannes, a Złota Palma powędrowała do W trójkącie – jego pierwszego anglojęzycznego filmu. Dodam, że miałam okazję być na jego premierze w Cannes. Było coś niesamowicie magicznego w tym, że ubrani w najdroższe garnitury i sukienki goście tak bardzo śmiali się w trakcie seansu. I aż się cisnęło na usta, że chyba jednak śmieją się z samych siebie...
W trójkącie to film, w którym reżyser najmniej manipuluje widzami. Historia jest podana wprost, ale w bardzo interesującej otoczce. Opowieść została podzielona na trzy części: "Carl i Yaya", "Jacht" oraz "Wyspa". W pierwszej Östlund przedstawia dwójkę młodych bohaterów – modelkę/influencerkę oraz początkującego modela. Ich związek jest iluzją nastawioną na lajki, a kłótnia o zapłacenie rachunku staje się dyskusją na temat ról płciowych i społecznych. Już tutaj, w trakcie pokazu mody, reżyser wprost pokazuje, o czym będzie ten film. Hasłem głównym wydarzenia jest „równość”, ale kilku gości zostaje wyproszonych, aby na ich miejsce móc posadzić ważniejsze persony.
Dodam, że miałam okazję być na jego premierze w Cannes. Było coś niesamowicie magicznego w tym, że ubrani w najdroższe garnitury i sukienki goście tak bardzo śmiali się w trakcie seansu. I aż się cisnęło na usta, że chyba jednak śmieją się z samych siebie...
W drugiej części bohaterowie trafiają na luksusowy jacht, na którym goszczą jedni z najbogatszych ludzi świata, a załoga jest w stanie zrobić dla swoich gości wszystko, ponieważ słowo "nie" tutaj nie istnieje. Doprowadza to do kuriozalnych sytuacji, a finalnie do dramatycznego zakończenia oficjalnej kolacji kapitańskiej – obrzydliwie i z przytupem. Równocześnie całość jest niesamowicie komiczna, a dialogi między kapitanem (amerykańskim komunistą) a bogaczem (rosyjskim kapitalistą) momentami brzmią jak kłótnia podchmielonych wujaszków na imprezie rodzinnej. Nie brakuje tutaj walki na cytaty, która jest idealnym tłem do „tragedii” na pokładzie. Cała ta zabawa zostaje jednak brutalnie przerwania, kiedy kapitan odczytuje swoje zapiski. Przyznaje, że jego rząd zabił wszystkich prawdziwych liderów, a widzowie w tym momencie otrzymują kubeł zimnej wody.
Nie chcę spoilerować wydarzeń, które się dzieją W trójkącie, ale łatwo się domyślić, że w trzeciej części bohaterowie pojawiają się na wyspie, gdzie role całkowicie się odwracają. Tym razem to nie bogacze są górą, to nie piękna dziewczyna puszcza się za pieniądze, ale ładny chłopiec… i to za rybę. Östlund po raz kolejny świetnie się bawi, wyciągając na wierzch brudy społeczne. Nowo powstała społeczność na wyspie ma swoje własne prawa, których przestrzega. Wreszcie dostajemy potwierdzenie porzekadła, że każda rewolucja zjada swoje dzieci.
Konsekwencja narracji W trójkącie jest idealnie poprowadzona. Ta sama sprzątaczka (Abigail), która zostaje odprawiona przez Carla i Yayę, wylegujących się w łóżku w swojej kabinie, będzie miała na wyspie swoją łódkę, na której spędzi noce z Carlem i do której tym razem to Yaya będzie się dobijać. Innym przykładem konsekwentnego odwrócenia jest Carl skarżący na jednego z pracowników na jachcie, który przebywał na pokładzie bez koszulki, aby przyciągnąć uwagę Yayi. W kolejnej części filmu mamy z kolei Carla, który na wyspie wykorzystuje swój urok i zalotne uśmieszki, aby zdobyć przychylność Abigail.
Nie pozostaje mi nic innego jak tylko zachęcić do obejrzenia W trójkącie i nieśmiało napomknąć, że im mniej się o tym filmie wie, tym lepiej się go ogląda. W popularnym ostatnimi czasy nurcie produkcji, które skupiają się na podziałach klasowych, film Östlunda jest prawdziwą perełką – albo się ją pokocha, albo znienawidzi. Chociaż nie podoba mi się polski tytuł (oryginalne Triangle of sadness ma dużo lepszy wydźwięk metaforyczny), to muszę przyznać, że dość łopatologicznie pasuje do fabuły. Na seansie bawiłam się świetnie i otwarcie stwierdzam, że upadek bogaczy był dla mnie bardzo satysfakcjonujący. Momentami – w tym krzywym zwierciadle, które podsunął nam pod nosy Östlund – widziałam to okropne odbicie całego naszego społeczeństwa. I zrobiło mi się bardzo przykro, jednak po chwili znowu dawałam się porwać historii i zaśmiewałam się w głos.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj