W połowie lipca Valve zapowiedziało swój nowy produkt, którym okazał się Steam Deck, dziwny twór będacy klasycznym pecetem skrytym w formie niewielkiego handhelda. Urządzenie szybko okrzyknięto zabójcą Nintendo Switch, a internetowa społeczność, jak zwykle ma to w zwyczaju, podzieliła się na dwa skrajne obozy. Jeden, który uważa, że nowe dziecko Gabe’a Newella rzeczywiście strąci z tronu konsolkę giganta  z Kyoto oraz drugi, dla którego jest to kolejny już chybiony pomysł firmy mającej ogromną niechęć do liczby 3. Rzecz w tym, że Steam Deck i Nintendo Switch, choć na pozór są podobnymi sprzętami z tej samej kategorii, kierowane są raczej do zupełnie innego grona odbiorców. Traktowanie ich jako bezpośrednich konkurentów to tak, jakby zasugerować, że po wymyśleniu przez Włochów pizzy ludzie przestaną jeść cokolwiek innego, bo ten placek z serem, sosem i innymi dodatkami (a niech wam będzie, miłośnicy hawajskiej, z ananasem również!) jest tak dobry. Na pierwszy rzut oka podobieństw rzeczywiście jest sporo. Bryła obu urządzeń jest podobna, w centralnej części znajduje się średniej wielkości ekran (7” w przypadku Steam Deck, 6,2” przy Nintendo Switch, ale nadchodzący model OLED zniweluje tę różnicę). Po bokach mamy zaś kontrolery, jednak w przypadku Valve są one integralną częścią całości i ich nie odepniemy. Głównym punktem wspólnym jest też oczywiście przeznaczenie obu produktów. Są one mniej lub bardziej zaawansowanymi technicznie przenośnymi sprzętami przede wszystkim do gier. Na tym jednak tę wyliczankę można zakończyć i skupić się na różnicach, których nie brakuje. Przede wszystkim Nintendo Switch to po prostu konsola, Steam Deck zaś jest pecetem z krwi i kości. Na tym pierwszym uruchomicie gry bez żadnego kombinowania, szczególnie że japońska firma zadbała o naprawdę prosty, wręcz minimalistyczny system. Zabrakło nie tylko pewnych udziwnień, ale nawet i funkcji, które przez wielu są wyczekiwane od ponad 4 lat. Nie ma tu przeglądarki internetowej, aplikacji VOD, a nawet… możliwości zmiany tła czy tworzenia folderów. Ma to pewną zaletę, bo całość działa szybko, jest bardzo intuicyjna i odpowiednio zoptymalizowana pod główne zastosowanie – gry. Wystarczy pobrać interesującą nas produkcję lub włożyć kartridż, ewentualnie dociągnąć aktualizację i już można rozpoczynać zabawę. Bez konieczności przekopywania się przez kilka ekranów, walki z ustawieniami itp. Steam Deck, jak na PC przystało, jest dużo bardziej otwartą platformą, dzięki czemu zaoferuje znacznie większe możliwości personalizacji doświadczenia. Użytkownicy będą mogli zmieniać rozdzielczość, pożądaną płynność czy jakość oprawy graficznej. Mogli lub w pewnych przypadkach nawet musieli, bo branża gier rozwija się w takim tempie, że nawet dość potężne podzespoły zaoferowane przez Valve mogą za jakiś czas okazać się niewystarczające do odpalenia największych kolosów w domyślnych ustawieniach – nawet w stosunkowo niskiej (aczkolwiek w zupełności wystarczającej przy 7 calach) rozdzielczości 800p. Valve już teraz wspomina o tym, że takie rzeczy, jak ustawienie odpowiedniej płynności wyświetlanego obrazu, będą mieć spore znaczenia dla czasu pracy na baterii, który wahać się ma od dwóch do ośmiu godzin. Te spore widełki pokazują, że wiele zależeć będzie tu od ingerencji użytkowników.
fot. Nintendo
Osobną kwestią są też same biblioteki gier. Nintendo od lat trzyma się swoich sprawdzonych marek i jeśli nawet decyduje się na eksperymenty, to robi to w ich obrębie (vide Mario + Rabbids: Kingdom Battle od Ubisoftu, które połączyło wąsatego hydraulika z szalonymi Kórlikami). W tym szaleństwie jest metoda, a najlepszym na to dowodem są ich wyniki finansowe. Co z tego, że niektórzy mogą uznawać Animal Crossing: New Horizons czy Mario Kart 8: Deluxe za gry infantylne lub odgrzewane kotlety, skoro sprzedały się w nakładzie przekraczającym 30 milionów egzemplarzy?  Te miliony graczy raczej nie odwrócą się od Nintendo i nie przejdą na stronę Valve tylko dlatego, że Steam Deck ma zdecydowanie większą moc. Bo co im po niej, skoro nie będą mogli zagrać na nim (przynajmniej legalnie) w swoje ulubione marki? Łatwo też zobaczyć, w co najchętniej grają pecetowcy, czyli główny target Valve i ich Steam Decka, którego  sam odbieram jako swoiste „przedłużenie” klasycznego, stojącego obok mojego biurka komputera PC. Z pomocą przychodzi serwis Steamcharts, który oferuje zestawienie najpopularniejszych produkcji na platformie Steam. W czołowej dziesiątce (na dzień 29 lipca 2021 roku) znalazło się… aż dziesięć gier nastawionych na rozgrywkę w sieci (wliczając w to Grand Theft Auto V z trybem GTA Online). Wśród nich są tylko dwa tytuły, które dostępne są również na Switchu i są nimi Apex Legends oraz Warframe, ale umówmy się - nawet one prawdopodobnie lepiej sprawdzą się na sprzęcie Valve, gdzie użytkownicy będą mogli pobawić się opcjami graficznymi czy skorzystać z dotykowych paneli, które zaoferują większą precyzję od Joy-Conów.
fot. steamcharts.com
Oczywiście zdarzą się i takie gry, które dostępne są na obu platformach. Spotkałem się z wieloma głosami, że Steam Deck będzie świetną maszynką do „indyków”, które na wyprzedażach Steama dostępne są za grosze. I ja się z tymi opiniami w stu procentach zgadzam, ale jednocześnie jestem przekonany, że raczej niewiele osób zdecyduje się wydać te 2000 czy nawet 3000 zł po to, by grać wyłącznie w niedrogie gry niezależne, tak jak nikt nie kupuje sportowych samochodów po to, by jeździć nimi w terenie zabudowanym. Zwłaszcza że ostatnio i Nintendo nie ma powodów do wstydu, jeśli chodzi o przeceny i na promocjach w eShopie da się dostać prawdziwe indie-perełki w bardzo atrakcyjnych cenach i niestety sam łapię się na tym, że zachęcony nimi kupuję więcej, niż jestem w stanie przejść. Tak więc nie, Steam Deck z pewnością nie zabije Switcha, a Nintendo nie musi jeszcze zwijać interesu i szukać szczęścia w innych branżach. Oba te produkty będą spokojnie koegzystować na rynku obok siebie, trafiając przede wszystkim do innych odbiorców, choć pewnie zdarzą się i tacy, w których posiadaniu znajdą się oba te sprzęty. Sam zresztą też do tego grona się zaliczam, bo z jednej strony uwielbiam produkcje z portfolio Nintendo, ale „przenośny pecet” to coś, co marzyło mi się od lat i cieszę się, że na początku 2022 roku będę mógł to marzenie spełnić i być może wreszcie nadrobię pecetowe zaległości, których zebrało mi się nieprzyzwoicie dużo.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj