Krytycy i twórcy mają ze sobą na pieńku od czasów słynnej konfrontacji Michała Walkiewicza i Barbary Białowąs. Reżyserka "Big Love" wytykała młodemu krytykowi niezrozumienie konwencji filmu, zbyt małą liczbę seansów przed napisaniem recenzji czy przeoczenie odwołań w warstwie tekstualnej do Jean-Luca Godarda. Społeczeństwo podzieliło się na zwolenników i przeciwników reżyserki, bo choć czasem trudno było jej argumenty brać zupełnie na poważnie, zwróciła uwagę na temat wcześnie w publicznej debacie nieobecny. O ile dyskutowano, czy krytyka filmowa jest jeszcze potrzebna i jaka jest jej rola, o tyle nikt właściwie nie zastanawiał się, jakiej jest ona jakości i co są reprezentuje.

W podobnym czasie spierali się także krytyk Tomasz Raczek i Piotr Czaja, scenarzysta "Kac Wawy". Było głośno wszędzie, a gdy sprawa już miała przycichnąć, swoje trzy grosze dorzucili Kamil Śmiałkowski, Krzysztof Spór i Konrad Wągrowski. Polskie antynagrody filmowe zwane "Wężami" miały piętnować najgorsze polskie filmy, a tym samym zmieniać rodzime kino na lepsze. I znów posypały się gromy – tym razem w postaci Sławomira Idziaka, który uznał, że na naszym rynku nie ma miejsca na "polskie Złote Maliny" i ta idea nie ma prawa bytu. Druga edycja nagród pokazała, że nie tylko wciąż istnieją, ale ich byt jest nawet pożądany.

"Zwycięstwo", bo trudno mówić o prawdziwych laureatach w przypadku antynagród, rok temu przypadło "Wyjazdowi integracyjnemu", a ogłoszono je za pomocą filmu w serwisie YouTube. Tegoroczna edycja odbyła się już w zgoła innych warunkach. Na uroczystej gali w Teatrze IMKA były prezentacje nominowanych, statuetki, występy artystyczne, prowadzący i znani goście. Nie było się czego wstydzić. No, poza nominowanymi filmami naturalnie.

Wielką odwagą, poczuciem humoru i dystansem do siebie wykazał się Tomasz Karolak, nominowany już wcześniej do Węża i dwukrotnie wybrany najmniej seksownym aktorem przez magazyn Esensja. Artysta poprowadził galę (został zresztą przedstawiony przytaczanym wyżej opisem) i prawdopodobnie za bezcen użyczył desek teatru, którego jest dyrektorem. Narażając się branży, sam śmiał się z własnych występów i źle podjętych decyzji. Wtórowali mu też Mariusz Pujszo i Jacek Samojłowicz, którzy jako jedni z nielicznych – co oczywiście absolutnie nie dziwi – pojawi się na gali. Ten ostatni jednak chyba nie do końca szczerze, bo wraz ze swoim psem Tropkiem zdawali się jedynie robić dobrą minę do złej gry.

Wiele zarzutów można zgłosić do wyborów członków Wężowej Akademii, choć paradoksalnie wyżej podpisany jest jednym z nich. Każdy z nominowanych filmów oczywiście zasługiwał na zdobyte przez siebie nominacje, ale ostateczny werdykt wydaje się bardzo populistyczny. "Kac Wawa" zmiażdżyła konkurencję, zgarniając 7 statuetek, w tym najważniejszą - Wielkiego Węża. Szkoda, że "oszczędzono" tutaj innych nominowanych, jak np. "Big Love". Film wspomnianej już na początku Barbary Białowąs to zupełnie inne kino niż "Kac Wawa" – poważniejsze, z ważkim tematem, pretendujące do znacznie wyższej półki. Jego realizacyjna porażka jest więc dużo bardziej spektakularna niż produkcji Łukasza Karwowskiego. Ten ostatni po prostu od początku kręcił kino niskich lotów. Ostatecznie i tak w tym poległ, ale jego ambicje były znacznie mniejsze niż te, którymi kierowała się Białowąs.

Organizatorzy mają nadzieję, że kiedyś Węże przestaną być potrzebne i w kinach będą wyświetlane wyłącznie same dobre polskie filmy. Biorąc jednak pod uwagę ostatnie miesiące, trzecią edycję mamy jak w banku. Twórcy "Sępa" i "Tajemnicy Westerplatte" na pewno nie mogą liczyć na Orły, a jednocześnie nie zasługują na to, by zostawić ich z pustymi rękami. Syczące statuetki rozwiążą ten problem.

Czytaj więcej: "Kac Wawa" gromi konkurencję i wygrywa Węże 2013

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj