Obraz Szczęścia chodzą parami na długo przed swoją premierą okazał się filmem wyjątkowym, będąc jedną z pierwszych polskich produkcji realizowanych w dobie pandemii koronawirusa, a co za tym idzie - na nowych, zdecydowanie mniej sprzyjających pracy na planie warunkach.
Był to też pierwszy filmowy plan, który odwiedziliśmy od początku kwarantanny. Przyjemne uczucie po długiej, ciągnącej się bez końca przerwie.
Wspomniane nowe warunki to przede wszystkim nowe restrykcje i zasady bezpieczeństwa: wejście na plan uzależnione było więc od stanu zdrowia odwiedzających, który należało sprawdzić przed wizytą. Każdy, bez najmniejszego wyjątku, zobowiązany był poddać się badaniu, a było to jakościowe oznaczanie przeciwciał anty-Sars-CoV-2 klasy IgM i IgG. Testowana była próbka krwi włośniczkowej pobrana z palca. Do tego każdemu odwiedzającemu mierzono temperaturę. Gdy oba badania nie pozostawiły najmniejszych wątpliwości, nic już nie stało na przeszkodzie, by porozmawiać z aktorami i przyjrzeć się pracy przy zdjęciach.
Szczęścia chodzą parami to, rzecz jasna, komedia romantyczna. Nie wiedząc, jaki okaże się ostateczny efekt, opowiedzmy sobie o zamiarach, celach i tym, co dotychczas o projekcie wiadomo. Film stawia na nieprzewidywalność, zaskoczenia. Bawi się przesądami, mitycznego "pecha" mierzy ze szczęściem, a wiara wydaje się mieć w nim dużą moc. Para głównych bohaterów to Malwina (Weronika Książkiewicz) i Bruno (Michał Żurawski). Ona jest projektantką samochodów, on - świetnym terapeutą dla par. Bruno jest naprawdę dobry w swoim fachu, ratuje związek za związkiem, a jedyną osobą, której nie potrafi pomóc, jest on sam. Jego własne relacje z kobietami to seria naprawdę spektakularnych katastrof. Wydawać by się mogło, że facet ściąga na swoje wybranki prawdziwego pecha, z którym nie sposób się uporać - niczym czarny kot, który przebiegł im drogę. Na nic jego urok osobisty i atrakcyjna aparycja: wszystkie romanse kończą się tragicznie.
Tutaj do akcji wkracza Malwina, zauroczona Brunonem od pierwszego wejrzenia, co, rzecz jasna, uruchamia serię rozmaitych niefortunnych zdarzeń. Bruno nie chce się poddać, sęk w tym, że musi dotrzeć do prawdziwej przyczyny sercowych porażek. Łatwo nie będzie.
W kontekście kolejnych szturmujących kina komedii romantycznych najciekawszy wydaje się zazwyczaj element, który sprawi, że film ostatecznie wyróżni się na tle innych produkcji z gatunku. Szczęścia chodzą parami na wstępie intrygują główną rolą aktora, który dotychczas z podobnym kinem nie miał zbyt wiele wspólnego. Tym razem Michał Żurawski zdecydował się wziąć udział w projekcie, w którym zobaczymy go jako ciepłego, zrównoważonego i niezwykle popularnego terapeutę. Takiego, który musi się nauczyć, że to od niego zależy, jak wykorzysta rzucane mu pod nogi kłody.
Tę rolę ewenementem nazywa również pozostała część obsady. Można było odnieść wrażenie, że ekipa wciąż nie mogła wyjść ze zdumienia, jak niesamowity jest Żurawski w zupełnie nowej odsłonie. Ten nieoczywisty wybór (i inne interesujące rozwiązania obsadowe) oraz postać, jaką Żurawski zbudował, wskazywane są jako jeden z najmocniejszych punktów filmu.
Kolejnym okazał się zaś... scenariusz. Skrypt wydawał się na tyle solidny i oryginalny, że skusił Żurawskiego, a i reszta podkreśla jego jakość, zwłaszcza w kwestii budowania bohaterów. Niezależnie od siebie członkowie obsady zwracali uwagę na świetnie napisane postacie:
Są naprawdę wielowymiarowe. Nie żadne manekiny, a solidnie rozpisane charaktery, ludzie z krwi i kości. I nie mówię tu wyłącznie o głównych bohaterach, ale i o postaciach dalszoplanowych, o wachlarzach emocji - powiedziała wcielająca się w Malwinę Weronika Książkiewicz.
Malwina jest ciepła, wesoła, energiczna i twardo stąpająca po ziemi. Jej największym marzeniem - którego spełnienie zapewne zobaczymy na ekranie - jest zaprojektowanie w pełni autorskiego samochodu.
Zauroczenie scenariuszem podziela Aleksandra Domanska, wcielająca się w Beti, czyli najlepszą przyjaciółkę głównej bohaterski; Domańska sama nazywa swoją bohaterkę "kolorowym, szalonym dodatkiem do Malwiny, jej przeciwwagę, nieprzewidywalność, kogoś, po kim można spodziewać się wszystkiego".
To, jak napisane są te postacie - główne i poboczne - naprawdę wyróżnia ten film. Komuś ewidentnie na tym zależało (śmiech i zerknięcie na przechadzających się nieopodal scenarzystów: Hannę Węsierską i Wojciecha Saramonowicza). Przemyślana wielowątkowość i kilka naprawdę świeżych, oryginalnych pomysłów. Postacie drugoplanowe i ich wątki nie są potraktowane po macoszemu. Wydaje mi się też, że to będzie naprawdę odjechana operatorsko rzecz. No i Michał Żurawski w roli amanta...
Z innych przekornych rozwiązań uwagę przykuwa... zaangażowanie Tomasza Karolaka do roli "czarnego charakteru" filmu. Aktor wciela się w zapatrzonego w siebie szefa biura projektowego, w którym pracuje główna bohaterka. Jest typem drania, który za dużo sobie pozwala, pewnym, że wszystko ujdzie mu na sucho. Przekonany o własnej mądrości, zadufany, ale też na swój sposób czarujący. Zleca Malwinie zaprojektowanie samochodu, a gdy nadchodzi czas prezentacji... nadchodzi też czas nieoczekiwanego i niekoniecznie przyjemnego rozwoju wypadków.
Nagrywanie sceny owej prezentacji mieliśmy okazję zobaczyć. Realizowana była w jednej z sal warszawskiego hotelu Bellotto. Atmosfera na planie była zauważalnie ciepła i lekka, nie dało się odczuć przesadnej presji, napięcia, nerwówki... czy zauważalnych zmian względem standardowej pracy na planie. Ciekawe, zwłaszcza pod uwagę nowe zasady pracy i obostrzenia. Wszystko zdawało się funkcjonować typowym trybem; oczywiście, część ekipy nie rozstawała się z maseczkami, należy jednak pamiętać, że do miejsca pracy nie dopuszczano nikogo, kto nie przeszedł badań.
O pracę w dobie koronawirusa postanowiliśmy podpytać. Zagadnęliśmy więc Jacka Knapa, wcielającego się w Adama - prawnika, którego stuprocentowo zauroczy główna bohaterka. Albo przynajmniej tak mu się będzie wydawać.
Tak, atmosfera panującej wokół pandemii jest jak najbardziej odczuwalna. Chodzenie w maskach czy zachowywanie odległości nie jest czymś naturalnym, zwłaszcza na planie filmowym, który powoduje, że ludzie są raczej bliżej siebie niż dalej. Momentami utrudnia to pracę - wbrew obiegowej opinii z samych oczu nie zawsze da się odczytać ludzkie emocje, a to nieco upośledza komunikację. Jednak dla aktorów wyjście przed kamerę już za bardzo nie odbiega od tego, co było. Musimy rzecz jasna pamiętać o badaniach poprzedzających wejście na plan i racjonalnym zachowaniu za kulisami.
A zatem - nie taki diabeł straszny. 25 grudnia przekonamy się, czy czas pandemii nie odcisnął na wciąż realizowanym filmie piętna. Sprawdzimy, czy największe walory scenariusza, o których usłyszeliśmy od ekipy, udało się przenieść na ekran.
Przed opuszczeniem planu zastanawialiśmy się głośno, o czym tak naprawdę w swej istocie traktuje ten film - abstrahując od głównej osi fabularnej. Odpowiedzi udzielił nam Antoni Królikowski, czyli Miro, rajdowiec, który chce się odwdzięczyć Brunonowi za pomoc.
Tematyka filmu jest bardzo, bardzo współczesna. Czas pandemii okazał się egzaminem dla wielu relacji, wyeksponował problemy w związkach. O tym jest ten film: różnice, konflikty, problemy. I praca nad problemami. W połączeniu ze świetnym humorem wychodzi z tego naprawdę fajna historia. Szczerze? Chcę już obejrzeć ten film...