W 2019 roku Nintendo zapowiedziało, że kapitalne The Legend of Zelda: Breath of the Wild doczeka się kontynuacji. Czy jednak ma ona szansę przebić świetnie oceniany oryginał?
Tytułem wstępu – zdaję sobie sprawę, że The Legend of Zelda: Breath of the Wild nie każdemu się spodobało. Dla mnie jest to jednak jedna z najlepszych gier w historii i niezwykle doceniam oferowaną przez nią swobodę i to, jak nagradzała eksplorację, bez potrzeby sięgania po wszędobylskie wskazówki i znaczniki na mapie. Gra spotkała się też z bardzo licznymi pochwałami ze strony krytyków oraz społeczności graczy – stąd też takie, a nie inne określenie jej w tytule czytanego przez Was tekstu.
Idea konsoli Nintendo Switch intrygowała mnie już od pierwszych zapowiedzi. Jestem jedną z tych osób, których uwagę trudno utrzymać przez dłuższy czas. Możliwość grania w gry w dowolnym miejscu (tak na telewizorze, jak i w trybie mobilnym) i czasie bardzo przypadła mi do gustu. Podejrzewam, że nie brałbym tego urządzenia na premierę, gdybym nie zobaczył zwiastunów Breath of the Wild. Przepiękna, stylizowana oprawa, która już od pierwszego spojrzenia przywodziła na myśl klasyki Ghibli, wyjątkowy, melancholijny klimat i dająca ogromną wolność rozgrywka zapowiadały się świetnie. Nie zastanawiałem się więc zbyt długo i 6 marca 2017 roku w jednym ze sklepów odbierałem swojego Switcha wraz z pudełkowym wydaniem nowych przygód Linka.
Powiedzieć, że gra wpasowała się w moje oczekiwania, to w zasadzie nic nie powiedzieć. Był to pierwszy raz od dawna, kiedy swobodna eksploracja sprawiała mi taką przyjemność. Chociaż grałem w wiele gier z otwartym światem, to tak naprawdę dopiero tutaj czułem, że mogę udać się w dowolne miejsce i robię to z czystej ciekawości, a nie dlatego, że deweloperzy kierują mnie tam przy pomocy mapy, nawigacji czy innych sztuczek. Ostatecznie w Hyrule spędziłem około setki godzin i od dłuższego czasu planuję powrót – może uda mi się w trakcie tegorocznego okresu świątecznego, gdy już uporam się z dużymi hitami końcówki roku, takimi jak Cyberpunk 2077 czy Assassin’s Creed: Valhalla.
Niedawno miałem okazję ponownie zwiedzić ten świat za sprawą prequelu i spin-offa zarazem, czyli Hyrule Warriors: Age of Calamity. To właśnie wtedy przypomniałem sobie, że w roku 2019 Nintendo zapowiedziało kontynuację Breath of the Wild. Zaprezentowany teaser był niezwykle tajemniczy i mroczny, nie zdradzał zbyt wiele. Mimo tego wystarczył on do rozbudzenia nadziei fanów – w tym mnie. Czy Japończycy mają szansę na powtórzenie ogromnego sukcesu gry z 2017 roku lub nawet przebicie go?
Moim zdaniem – jak najbardziej. Chociaż uważam BOTW za dzieło bliskie doskonałości, które na każdym kroku sprawiało mi masę frajdy, to jestem w pełni świadom pewnych wad czy dyskusyjnych rozwiązań w zakresie mechaniki rozgrywki. I to właśnie tutaj twórcy mają największe pole do popisu oraz poprawek. Weźmy na przykład niszczące się bronie, przez które wielu graczy rwało sobie włosy z głowy. Osobiście nie miałem z tym większych problemów – wręcz przeciwnie, zachęcało mnie to do kombinowania i walczenia przy pomocy tego, co znalazło się w okolicy niemego bohatera o szpiczastych uszach. Jestem jednak w stanie zrozumieć, że nie wszyscy byli fanami tego rozwiązania. Kontynuacja mogłaby więc wprowadzić w tym jakieś zmiany. Szczególnie że byłoby to bardzo proste do wyjaśnienia również z punktu widzenia historii – Link może zdobyć Master Sword w trakcie pierwszej gry, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by legendarny oręż był w jego rękach już od samego początku nienazwanej jeszcze „dwójki”.
Skoro już przy historii jesteśmy… Fabuła kontynuacji trzymana jest w tajemnicy, a wspomniany wcześniej teaser przygotowany i zmontowany jest tak, by na jego podstawie trudno było cokolwiek wywnioskować. Pewnym możemy być jednego: w nadchodzącej grze powróci Ganondorf, czyli wielki zły serii, w swojej fizycznej, choć nieco podniszczonej formie. Końcówka materiału wideo sugeruje też, że zamek Hyrule… wzleci w niebiosa i prawdopodobnie stanie się główną bazą antagonisty.
Mroczna, zahaczająca nawet delikatnie o horrory atmosfera sugeruje też, na jaki klimat możemy liczyć w grze. Seria zapoczątkowana w 1986 roku przez Shigeru Miyamoto jest znana z tego, że kolejne jej odsłony oferują naprawdę skrajne, kontrastujące ze sobą doznania. Po Ocarina of Time dostaliśmy mroczne Majora’s Mask ze złowieszczym księżycem, który po dziś potrafi śnić się po nocach, a po radosnym, kreskówkowym Wind Waker otrzymaliśmy uderzające w diametralnie inne tony Twilight Princess. Najprawdopodobniej tym razem będzie tak samo – Breath of the Wild stawiało na bardzo jaskrawą kolorystykę i historię o nadziei związanej z przebudzeniem się Linka po 100 latach, sequel zaś może pokazać nam opowieść o powrocie wielkiego zła, dużo gorszego i bardziej niebezpiecznego niż Calamity Ganon. Jeden z przecieków (nadal niepotwierdzonych, więc trudno uznać go za coś wiarygodnego) sugerował nawet, że podtytuł nowej odsłony to Breath of Evil, czyli „Oddech Zła”.
Age of Calamity może być zaś pewną wskazówką na temat tego, jak Eiji Eonomua wraz z zespołem podejdą do przedstawianej historii. Produkcja z 2017 roku stawiała przede wszystkim na narrację środowiskową. Gracze podczas eksploracji natrafiali na fabularne puzzle, które sami składali sobie w całość i w ten sposób poznawali opowieść. Niedawny spin-off i prequel zarazem postawił jednak na bardziej klasyczną formę przedstawiania historii – być może na taki krok zdecydują się również deweloperzy kontynuacji i również tam scenariusz zostanie podany w bardziej typowy sposób. W ten sposób "naprawiono" by kolejną rzecz, na którą niektórzy narzekali: brak nieco bardziej klarownej historii i jasno sprecyzowanych celów.
Czego sam życzyłbym sobie od The Legend of Zelda: Breath of the Wild 2, czy jakkolwiek nazwana zostanie kontynuacja? Po prostu jeszcze więcej tego, co zapewniła mi pierwsza odsłona. Poczucia swobody i mnóstwa przygód, które mogę odkrywać w swoim tempie i bez żadnych ograniczeń. Choć powtórzenie sukcesu poprzedniczki bez wątpienia będzie niezwykle trudne, to jestem przekonany, że twórcom może się udać to zrobić, bo poprzedniczka to naprawdę solidny fundament, na którym można zbudować coś wspaniałego.