Tym, którzy już podnoszą głosy typu „jak to, ale przecież The Mandalorian to po prostu science fiction!”, spieszę z wyjaśnieniem: I tak, i nie. Z tego prostego powodu, że SF już dawno, przynajmniej w mojej opinii, przestało być gatunkiem, a zaczęło być settingiem, podobnie jak fantasy, cyberpunk czy czasy zbliżone do współczesnych. Jest to po prostu zbiór elementów świata przedstawionego w który wpleść można dowolną narrację. I tak mamy baśń w postaci Gwiezdnych Wojen, horror jak choćby Ukryty Wymiar, komedie w stylu Kosmicznych Jaj czy nawet historie miłosne Pasażerów. Jaki więc problem stworzyć kosmiczną opowieść o rewolwerowcu albo roninie, przemierzającym bezkres gwiazd? Żaden,  nie raz zresztą już to czyniono. A gdzie w tym wszystkim The Mandalorian? To western – powiedzą niektórzy. Przecież Mando strzela ze swojego blastera niczym rewolwerowiec, do tego jest samotnym łowcą nagród, który przemierza Dziki Zach… znaczy Zewnętrzne Rubieże, by podejmować się zleceń „za garść kredytów”, a jeden z odcinków to wręcz kalka Siedmiu wspaniałych. I tutaj częściowo się zgadzam, jednak należy zwrócić uwagę na kilka faktów. Po pierwsze, wspomniani Wspaniali to remake Siedmiu samurajów Akiry Kurosawy i to właśnie do tej wersji bliżej temu odcinkowi. Ba, scena z nadziewaniem na pale czy zwabianiem AT-ST do sadzawki to już nawet nie sam film Kurosawy, tylko mocno niedoceniany, steampunkowy serial anime, będący adaptacją dzieła mistrza japońskiego kina. To jednak dopiero początek związku z kulturą Wschodu, bowiem już w zasadzie od samego początku The Mandalorian to tak naprawdę… Samotny Wilk i szczenię, kultowa, w pewnych kręgach, manga o roninie wędrującym z dzieckiem, która doczekała się kilku adaptacji filmowych, anime, a nawet przeniesienia na deski teatru. Jest to najbardziej widoczne w drugim i w większości trzeciego epizodu, jednak ogólną inspirację da się wyczuć przez większość odcinków. Nie sposób też nie wspomnieć o całej rzeszy analogii między Mandalorianami a tradycją samurajską, a przynajmniej jej gloryfikowaną w popularnej kulturze wersją. Wystarczy tu wymienić choćby widoczną w serialu kuźnię, obrabiany w niej beskar i niemal święte znaczenie obu, które jest również niesamowicie istotną częścią legendy, jaką owiane są samurajskie miecze i stal, z której są wytwarzane. Nie sposób też nie wspomnieć o kodeksie honorowym, jedności klanowej. Ba, nawet motto „This is the way” (to jest droga/ścieżka) jest nawiązaniem wprost do japońskiego słowa DO oznaczającego właśnie drogę/ścieżkę i będącym nie tylko częścią nazw wielu sztuk walki (choćby Aikido, Judo) ale i Bushido (dosł. Droga Wojownika), będącego niepisanym kodeksem honorowym samurajów. Czyli to opowieść o samurajach? Nie, zdecydowanie nie. Prócz wymienionych wyżej argumentów o łowcy nagród z rewolwerem, serial ten nosi wiele znamion westernu. Najlepszym tego przykładem jest choćby odcinek o napadzie na więzienie, żywcem wyjęty z filmów Sergio Leone. Mamy też klasyczny motyw typowego kowbojskiego Posse (slangowe, wywodzące się z angielskiego określenie na grupę, oddział, często używane w odniesieniu do Dzikiego Zachodu), który budowany jest właściwie przez cały sezon, a swoją kulminację znajduje w przedostatnim i ostatnim odcinku. Przecież oblężenie imperialnej kryjówki z końcówki pierwszej serii to w zasadzie strzelanina w OK Corall, czy jakakolwiek inna wymiana ognia w miasteczku, gdzie szeryf i jego pomagierzy mierzą się z bandytami. Jeszcze do tego ta pustynna scenografia i wisienka na torcie jaką jest wnuk Johna Wayne’a będący jednym z trzech aktorów, w rzeczywistości portretujących głównego bohatera
fot. Disney+
Jak to więc z tym jest? Ano tak, że prawda leży po środku. Bowiem jeśli wyraźnie przyjrzeć się filmom i opowieściom zarówno o samurajach i kowbojach, to nagle okazuje się że Daleki Wschód z Dzikim Zachodem więcej łączy, niż dzieli. Przede wszystkim zamiłowanie do ubarwiania, uszlachetniania, romantyzowania opowieści. I tu i tu twórcy starają się pokazać światło, radość i nadzieję w trudnych, mrocznych i ciężkich czasach, jakimi były zarówno epoka kolonizowania i „oswajania” Stanów, jak i epoka częstych wojen domowych i pomniejszych konfliktów rodowych w Japonii. Czasów, gdzie zawodziło prawo, a gangi rewolwerowców i bandy roninów łupiły i gnębiły najuboższych, Takich analogii jest mnóstwo w kulturze i historii, zaś przedarcie się tego do kultury masowej tylko to pogłębiło, bowiem trafiło na wody, gdzie wszystko może się ze sobą mieszać, a wpływ jednej strony na drugą możemy obserwować właśnie w Mandalorianie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj