DAWID MUSZYŃSKI: Co skłoniło cię do powrotu do roli Świętego Mikołaja po 16 latach? Wiele razy podkreślałeś, że to już zamknięty rozdział – że trzy filmy wystarczą – a tu proszę… TIM ALLEN: Pieniądze. Skłoniły mnie do tego duże pieniądze. Żartuję oczywiście. Przeczytałem scenariusz, który napisał dla nas Jack Burditt, i spodobała mi się ta historia. Nie jest to powtarzanie wszystkiego, co widzieliśmy w poprzednich filmach. Mamy ciekawy punkt wyjścia. Podobało mi się również to, że Jack wsłuchał się w mój donośny głos. Byliśmy w stanie dojść do pewnego porozumienia. Może tego po mnie nie widać, ale jestem facetem, dla którego naprawdę liczy się ciekawa historia, a nie czek, który za nią stoi. Co dokładnie ci się tak spodobało? To, że Jack potrafił w naturalny sposób połączyć tę historię z pierwszą, którą nakręciliśmy 28 lat temu. I to nie w jakiś tani sposób. W życiu naszych bohaterów czas również płynął. Ich dzieci dorosły. Nie mówię tu tylko o Charliem, ale także o dzieciach Scotta, które urodziły się już na biegunie. Gdy je widzieliśmy ostatni raz, były dzidziusiami, teraz to już nastolatki. Staną więc przed pytaniem, czy przejmą kiedyś rodzinny biznes. Odpowiadacie w tym serialu na wiele pytań, które pozostały bez odpowiedzi w poprzednich częściach. Mamy na to teraz więcej czasu. Dla mnie to jest 6-godzinny film składający się z różnych rozdziałów. I masz rację. Odpowiadamy na pytania, które nawet mnie nurtowały. Na przykład –czemu żaden z elfów nie czuł się zaniepokojony faktem, że to ja, a nie poprzedni Mikołaj przyjechał w saniach? Czy naprawdę tym małym robotnikom jest wszystko jedno, kto stoi za sterami? Czy poprzedni Święty Mikołaj nie miał żony? Musiał przecież ją mieć, bo jak wiemy, jest to wymuszone przez regulamin. W takim razie – co się z nią stało? Gdzie była w momencie, gdy Scott przybył na biegun? Czy poprzedni Mikołaj miał dzieci? Jeśli tak – co się z nimi stało? Teraz damy wszystkim odpowiedzi na te pytania. Nie wiem, czy wiesz, ale ja uwielbiam filmy science fiction i te wszystkie produkcje o superbohaterach, bo zazwyczaj mają świetne scenariusze, które łączą się w jedną spójną całość. No przynajmniej większość z nich. I to jest wspaniałe, gdy po wszystkim stajesz i patrzysz na pełen obraz tego, co stworzyliśmy.
foto. Disney+
Co twoim zdaniem jest w tej serii takiego, że widzowie lubią do niej wracać również ze swoimi dziećmi? Stworzyliśmy bardzo bliskiego nam Świętego Mikołaja, który święty jest tylko z nazwy. Popełnia błędy jak każdy z nas. Ma również te same problemy. Stara się być na wywiadówkach syna, utrzymuje kontakt z byłą żoną, ma problemy z teściami. To wszystko widzieliśmy w filmach. A teraz musi stanąć przed kolejnymi wyzwaniami. Do tego ten otyły gość w czerwonym płaszczu jakimś cudem budzi w nas najlepsze emocje i to wewnętrzne dziecko. Ono czeka tylko na moment, by dać o sobie znać. I w święta zawsze daje. Czy chcemy się do tego przyznać, czy nie.   Słyszałem, że ta odsłona była dla ciebie szczególna. Dlaczego? Powrót na ten plan mogę porównać tylko z czasami, gdy jako kierowca ścigałem się na torach wyścigowych. Wtedy cała ekipa pracowała na sukces – w tym samym czasie zmieniała koła i olej, dolewała benzynę. I tak było też tym razem. Pracowaliśmy w czasach pandemii i wszyscy dołożyli wszelkich starań, byśmy przeszli przez ten proces szybko i bezboleśnie. Do tego miałem okazję pracować z wieloma utalentowanymi ludźmi. Zarówno tymi, z którymi miałem okazję już coś zrobić, jak i nowymi. A wisienką na torcie był fakt, że mogłem zagrać w tym serialu również z moją córką.
foto. naEKRANIE.pl
Jesteś legendą amerykańskiego stand-upu. Podobno znakomicie sprawdzasz się w improwizacji. Dlatego mam takie dość dziwne pytanie. Gdyby Scott Calvin, Tim Taylor, Mike Baxter i Buzz Astral mieliby spędzić święta razem, jakby one wyglądały? Skończyłoby się to lepiej, niż wszyscy się spodziewamy. No może z pominięciem Buzza. Pamiętajmy, że jest on zabawką i ma raptem kilkanaście centymetrów wzrostu. Scott byłby pewnie mocno zaniepokojony tym, czemu jedna z zabawek w jego worku ożyła i zaczyna mówić. Z drugiej strony Buzz może się ruszać tylko wtedy, gdy nikogo nie ma w pokoju, więc pewnie leżałby w bezruchu. Co mogłoby raczej spowodować pewne zamieszanie, bo Scott nie widziałby go na swojej liście i nie wiedziałby, kto ma go dostać. Tim pewnie chciałby go jakoś stuningować. Pewnie chciałby mu zamontować mocniejszą baterię, a wszyscy wiemy, jak kończą się jego zabawy z prądem. Kto wie, może miałby miejsce jakiś świąteczny cud i Buzz zostałby zamieniony w prawdziwego chłopca? Prawdziwego astronautę. Ciekawa koncepcja. Na koniec zapytam, czy to już jest ostateczne pożegnanie z tym bohaterem, czy jesteś gotów wrócić do Śniętego Mikołaja? Jakie warunki musiałyby zostać spełnione? Czy ty przypadkiem nie pracujesz dla Disneya? Mam wrażenie, że to pytanie jest częścią jakichś negocjacji (śmiech). Powiem ci tak: najpierw odrzuciłem propozycję udziału w tym serialu. To nie było tak, że od razu wskoczyłem na pokład. Musieliśmy trochę ponegocjować. Jak mówiłem, musiałem też pogadać trochę z Jackiem. Ten serial jest napisany jak książka, co oznacza, że może mieć wiele innych opowiadań zgłębiających historię relacji Świętego Mikołaja z wieloma zaprezentowanymi tu postaciami. Możliwości jest mnóstwo. Jednak dla mnie ta seria jest bardzo szczególna i ostrożnie podchodzę do każdej kontynuacji. Muszę być przekonany nie na 100%, nie na 120% czy nawet 200%. Muszę być przekonany na 1000%, że to jest dobry pomysł. Wtedy mogę rozważyć powrót.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj