Pierwszy Top Gun to film dziwny, maczystowski, chociaż wizualnie piękny. Kipi od testosteronu, wszyscy są w nim zroszeni potem, muzyka plumka co kilka minut, a piękni mężczyźni biegają za kobietami przez większość seansu, bo spełnienia seksualnego jakoś brak. Wszak nie o miłość (chociaż soundtrack sugerowałby coś innego), ale o fruwanie tutaj chodzi. I to nie byle czym, bo kultowym F-14. Minęło równo 36 lat od premiery Top Gun, a do polskich kin za niespełna dwa tygodnie trafi kontynuacja. Scenariusz filmu powstał na podstawie hurrapatriotycznego artykułu, w którym opisywany był proces szkolenia oraz rekrutacji najlepszych z najlepszych, czyli eskadry pilotów naddźwiękowych myśliwców. I chociaż twórcy skryptu próbowali ugryźć temat z różnych stron, wiadomo było, że musi to być film całkowicie w duchu reaganowskiej epoki. Jeśli mamy odważnych, to odważnych po amerykańsku, jeśli lekkomyślnych, to jednocześnie uroczych i potrzebnych. Jeśli już pokonywać barierę dźwiękową, to z fajnymi ksywkami wypisanymi na hełmie. Wszystko to oczywiście kumuluje się w dziwnym, już wtedy solidnie poprawionym uśmiechu Toma Cruise'a, który wcielił się w porucznika Pete'a „Mavericka” Mitchella. Również Tony Scott – wtedy jeszcze nie tak popularny jak starszy brat Ridley – nie był przypadkową osobą wybraną do realizacji scenariusza. Tekst trafił do rąk producentów, Bruckheimera i Simpsona, którzy wiedzieli, że potrzebują kogoś, kto ma oko do scen fruwanych, a niekoniecznie słuch do dialogów. Scott nakręcił wcześniej świetną reklamówkę, w której szwedzki samochod marki Saab ścigał się z... myśliwcem. Zresztą nie tylko to, że potrafił sfilmować sceny akcji z udziałem tych potężnych maszyn, zaważyło na angażu, ale również jego charakterystyczny styl filmowania, pełny głęboko nasyconych barw, flar świetlnych oraz zachodów słońca. Scott pasował do obranego klucza: „amerykański, patriotyczny film o tych, którzy sami są prawie maszynami”.
fot. materiały prasowe
Motyw rywalizacji jest zresztą sednem tej historii, mamy bowiem do czynienia z ekipą młodych ludzi, którzy nie tylko starają się latać tak wysoko, że Ikarowi dawno przypaliłoby skrzydła, ale również walczą między sobą na kipiące ego. Nie jest to bratobójcza, amerykańsko-amerykańska walka, ale chłopięce stroszenie ogonów, napinanie mięśni, dogryzanie sobie. Gdy Iceman (w którego wciela się zdystansowany, magnetyzujący ekran Val Kilmer) poznaje Mavericka, od razu wyczuwa, że do kurnika wszedł nowy kogut. I wtedy zaczyna się festiwal przytyków, złośliwej oceny sprawności pilota, przenoszenie rywalizacji do męskich szatni, na boisko siatkówki (gdzie mamy bardzo długą scenę podskoków i przybijania sobie piątek przez na wpół roznegliżowanych facetów), a przede wszystkim – do chmur. Który z nich okaże się najlepszy? To pytanie jakoś znika z radaru, bo po drodze każdy z tych facetów straci wiarę w siebie, a jedynie siła kumpelskiego wsparcia podniesie ich dusze na nowo. Tyle w tym buchającej męskości, że nic dziwnego, iż Quentin Tarantino nazwał Top Gun najbardziej homoerotycznym filmem w historii kina akcji. Oczywiście, nic tam nie jest powiedziane dosłownie, a panowie są manifestacyjnie hetero, ale Tarantino zauważył, że cała ta fantazja filmowa ma w sobie coś, co bardzo spodobałoby się społeczności gejowskiej. Oczywiście jest i miłość. W jednej scenie, gdy Maverick i Goose wybierają się do baru, aby (i tutaj użyję eufemizmu) zabawić się i kogoś poderwać, dochodzi do przeładowania latami 80. Postać grana przez Toma Cruise'a bierze na cel siedzącą przy barze dziewczynę, w którą wcielała się Kelly McGillis, a następnie daje przy niej popis swoich możliwości wokalnych. Otoczony wspierającymi go kolegami zaczyna śpiewać jakieś ociekające seksem wersy, a niewzruszona dziewczyna udaje się do... damskiej toalety. Nie myśląc za długo, Maverick rusza za nią. Cała ta sekwencja ma w sobie coś niewygodnego. Może nie powinna być oceniana według współczesnych standardów, ale nawet jak na kino lat 80. dławi się swoją nieporadnością i jest przyczynkiem do długo niespełnionej zabawy w kotka i myszkę (pikanteria tkwi w tym, że dziewczyna okazuje się być... wykładowczynią w bazie szkoleniowej). Scena seksu wjeżdża dopiero wtedy, gdy bohaterowie są już zmęczeni tymi podchodami. Co by nie mówić o wyczuciu romantyzmu twórców, to wiadomo, że tego typu momenty będą na ekranie prezentowały się pięknie. Powolny, sensualny montaż, muzyka w tle, splecione dłonie, niebieskie światło... Dzisiaj już tak się o miłości nie kręci, ale parodiuje się ten styl raz na jakiś czas, chociażby w prześmiesznym pastiszu McGruber.
materiały prasowe
+23 więcej
Top Gun może wydawać się kuriozalnie „ejtisowy”, ale to dobre, kompetentnie nakręcone, trzymające w napięciu i świetnie udźwiękowione kino, które łapie ten cały absurd patriotycznego programowania może trochę zbyt marketingowo. Kawałek Take My Breath Away zespołu Berlin to wciąż ulubiona „kołdrówka” nie tylko generacji boomersów. Sam film wspominany jest jako trampolina dla kariery Toma Cruise'a i Vala Kilmera. Wszystko, co może zostać zaktualizowane w tej konwencji, aż głośno o to błaga, z tego powodu sequel w pełni ma prawo być kinem, które nie tylko rozwija wątki, ale również instaluje nakładkę na oryginał. Za mało kobiet w pierwszej odsłonie? Będą i one, tym razem nawet wśród adeptek szkoły lotniczej. Brawurowość Mavericka mogła wydawać się komuś irytująca? A proszę – w sequelu będzie musiał zmierzyć się z gniewem chłopaka, który uważa, że Maverick ponosi odpowiedzialność za śmierć jego ojca. Sam Tom Cruise wydaje się w trailerach kontynuacji nieco zamyślony, spokojniejszy, jakby mocniej osadzony w świecie przedstawionym. Czy tak będzie? Przekonamy się wkrótce, ale pierwsze recenzje świadczą, że jest nawet nieco lepiej niż bardzo dobrze. Intrygujące. Gdy z ekranu filmu z 1986 znikają kobiety, można odnieść wrażenie, że to długa reklamówka szkół dla pilotów, w której odnajdziemy instruktaż prawdziwego męstwa. Dużym uproszczeniem jest jednak nazwanie tego filmu płytką propagandówką, ponieważ jego drugie, a nawet trzecie życie komercyjne od dawna dowodzi, że to nie krytycy filmowi nadają ton narracji, ale mainstreamowa widownia. A ona, bezsprzecznie, pokochała Top Gun miłością czystą, szczerą, jakby opartą na zasadach kinowych, które dzisiaj uznaje się za nieco przebrzmiałe. Gdy te zasady wrócą do kina ponownie z wielkim hukiem, film Tony'ego Scotta zostanie odczarowany jeszcze raz. Tak już jest z klasykami – z jakąkolwiek kamizelką kuloodporną się do nich zbliżymy, ich siła rażenia i tak wykracza daleko poza zdrowy rozsądek. Film Top Gun znajdziecie na kanale Paramount Network 27 maja o godz 20:00, a za produkcje Top Gun: Maverick odpowiada Paramount Global.    
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj