10 lat to kawał czasu...
Kiedy patrzę wstecz i wspominam swój pierwszy raz z amerykańskim serialem, z tym amerykańskim serialem to kręci mi się łezka w oku. Dla mnie osobiście to była historia o miłości nastoletniego Clarka Kenta do Lany Lang i walki o jej serce oraz relacjach z rodzicami i przyjaciółmi. Pierwszą myślą, która przychodzi mi do głowy jest scena z "Pilota", która później często była wykorzystywana w zwiastunach. Jonathan wtedy w stodole pyta się Clarka: "Dobrze się czujesz?" Na co główny bohater odpowiada: "Odpowiem ci za 5 lat". Ciekawe, więc co by dziś powiedział Tom Welling?

Jednak lata upływały i serial się zmieniał jak i historia, która była do opowiedzenia. Z czasem zrozumiałem, że to jest to dużo większa historia, niż tylko zwykła opowieść o małym miasteczku w Kansas i jego mieszkańcach. Zmiana ta odbyła się w jakby w dwóch wymiarach. Pierwszym było zatracenie muzyki, która była niewątpliwie integralną częścią całego serialu i zastąpienie jej utworami instrumentalnymi najpierw w wykonaniu Marka Snowa, a później Louisa Febre. O ile same kompozycje tych artystów są również najwyższej jakości, o tyle sam serial zatracił swoją przez to niepowtarzalną atmosferę. Drugim wymiarem, w którym odbyła się zmiana to oczywiście serialowa mitologia, która została ukierunkowana w stronę Supermana. Objawiło się to przede wszystkim wprowadzeniem wielu wrogów rodem z DC Comics i ostatecznym wykreowaniu podwójnej tożsamości, znanej nam od zarania dziejów, a także połączeniem głównego bohatera z pisaną mu dziewczyną, czyli Lois Lane. Mimo tak radyklanych przemian, które jedni zaliczą na plus, a inni na minus Smallville pozostały dla mnie tym samym wyjątkowym zjawiskiem i integralną częścią życia.

[image-browser playlist="611045" suggest=""]

Były lepsze i gorsze dni...
Każdy serial miewa swoje wzloty i upadki. Często są one związane z wynikami oglądalności czy rozwojem fabuły. Po upadkach często fani odchodzą i już nie wracają. Ja jednak zostałem z tym serialem do końca. Dla mnie czas wzlotu to na pewno sezony 1-4 ze względu na wątki romantyczne, a ostatni z wymienionych sezonów ze względu na mitologię, która była wątkiem przewodnim. Później historia Clarka Kenta nieco podupadła, jednak chciałbym zauważyć, że i tu trafiały się genialne odcinki, jak chociażby setny epizod zatytułowany "Reckoning", czy też "Lexmas" i "Arctic".

Przez okres sezonów 5-8 często zastanawiano się, czy będzie kolejna seria, czy jest jeszcze sens. Po serii siódmej, kiedy odeszli Al Gough i Miles Millar, główni twórcy i pomysłowdawcy, wróżono Tajemnicom Smallville rychły koniec. Po skróconym przez strajk scenarzystów do 20. odcinków siódmym sezonie oraz odejściu Lexa Luthora granego przez Michaela Rosenbauma, nastał jednak nowy początek. Wszystko za sprawą Kelly Souders i Briana Petersona, którzy stanęli za sterami tonącego okrętu z Vancouver. Nie tylko naprawili oni wszelkie szkody wyrządzone w poprzednich latach, ale rozpoczęli nową erę, możnaby rzec erę Supermana. Sezony ósmy, dziewiąty i obecny dziesiąty zdecydowanie należą do najlepszych w historii serialu. O ile przez swój pierwszy sezon na stanowisku showrunnerów Souders i Peterson rozkręcali się powoli, o tyle następne serie są już bezsprzecznie znakomite.

Dla fanów Tajemnic Smallville wystarczy wymienić takie słowa jak: "Zod", "Smuga", "strój Smugi", "Superman", czy "przeznaczenie" i już wiedzą, że kolejny piątek spędzą przed telewizorem wybierając The CW. W tej nowej epoce Smallville osiągnęło cały czas notowało dobre wyniki oglądalności i jest jedną z najlepiej spisujących się produkcji w całotygodniowym prime time pomimo umiejscowienia w piątkowym paśmie śmierci.

[image-browser playlist="611046" suggest=""]

…i będzie wielki finał?
Wreszcie dochodzimy do finałowego sezonu. Był on na pewno na swój sposób wyjątkowy. Mamy tu pojawienie się stroju Supermana w serialu, wyjawienie sekretu Lois i dążenie do wypełnienia przeznaczenia przez Clarka. Nie zabrakło w niej również dobrego humoru, który zawsze był obecny na planie produkcji. Sposób wyjawienia tajemnicy Clarka, czy wieczór kawalerski i panieński w "Fortune" były fantastycznymi przerywnikami dla wątku głównego.

I tak podążając odcinek za odcinkiem docieramy już do tego ostatniego, który będzie wyemitowany w ten piątek. Moje oczekiwania są - nie ukrywam - bardzo wygórowane. Mimo że wiedziałem, kim jest Superman, nigdy nie oglądałem o nim żadnego filmu. Dla mnie zawsze źródłem informacji było Smallville. W niepamięć odejdzie miejmy nadzieję zasada "zero rajstop, zero latania", wprowadzona przez pomysłodawców serialu. Liczę, że wreszcie Clark Kent wzbije się w przestworza, niczym prawdziwy Kryptończyk. To, co ujrzałem w "Crusade" i "Collateral" tylko zaostrzyło mój apetyt na prawdziwy, świadomy lot.

Drugą rzeczą, której się spodziewam to oczywiście strój Supermana, który Clark wreszcie założy, zaprezentuje się światu i stanie do walki z Darkseidem. Oczekuję również efektów specjalnych na najwyższym poziomie, jak i fabuły godnej finału tak długiej produkcji. O to drugie raczej możemy być spokojni - scenariusz odcinka napisali sami Kelly Souders i Brian Peterson, którzy już wielokrotnie udowadniali, że znają się na swojej pracy. Niepokoi mnie za to co innego, a mianowicie, wypowiedź Toma Wellinga w jednym z ostatnim wywiadów. Aktor powiedział: "Dla mnie serial od zawsze był opowieścią nie o Supermanie, ale o Clarku Kencie". Mam zatem nadzieję, że tego, co napisałem wcześniej nie ujrzymy tylko w ostatnich scenach.

Te przypuszczenia tyczą się jednak w dużej mierze drugiej godziny finału, gdyż pierwsza ma być podobno zdominowana przez ślub jak i przygotowania do niego. Tutaj mam nadzieję, że znowu do serialu wróci muzyka i może padnie na utwór "You Could Be Happy" zespołu Snow Patrol, który był wykorzystany już podczas ślubu w szóstym sezonie. Albo kolejny kawałek Lifehouse'a, którego piosenki tak często słyszeliśmy na przestrzeni tych dziesięciu lat. Również po pierwszej godzinie finału spodziewałbym się paru zabawnych sytuacji, jak i zbudowanie odpowiedniego nastroju na moment, kiedy Clark założy wreszcie przeznaczony mu strój. Wtedy też usłyszymy pewnie partyturę Williamsa.

Twórcy w udzielanych wywiadach twierdzą, że ostatnia scena jest podobno tak fantastyczna, iż poczas jej oglądania, ciarki przeszły samego Toma Wellinga. Ja osobiście już się nie mogę doczekać tak tej sceny jak i wielkiego finału ukochanego serialu, którego długo nie zapomnę.

Autor: Łukasz Ancyperowicz

Czytaj także:
Jak zostać Supermanem w 10 lat

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj