Jeżeli mówimy o kimś, kto pierwsze krótkie filmy zaczyna kręcić już w wieku nastoletnim, a swoją miłość do X Muzy manifestuje na tysiące sposobów, nawet słowo "pasjonat" wydaje się średnio stosowne. Steven Soderbergh nie ukrywa, że kino kocha miłością szczerą, piękną i odwzajemnioną. Niestety, jak to we wszystkich wzruszających historiach miłosnych bywa, i ta nie może poszczycić się statusem "żyli długo i szczęśliwie" - Steven Soderbergh, który nakręcił 28 filmów na przestrzeni 24 lat, zdecydował się porzucić kino na rzecz telewizji i teatru.

Zanim jednak doszło do rozstania, miłość kwitła w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jak sam Soderbergh podkreśla, filmy fascynowały go od dziecka. Już w wieku 15 lat uczęszczał na pierwsze warsztaty reżyserskie, organizowane na uczelni, na której wykładał jego ojciec. Następny przystanek na drodze kariery wydawał się oczywisty – niestety, Fabryka Snów młodego Soderbergha połknęła w całości, przetrawiła i wypluła na bruk razem z jego marzeniami o montażu filmowym. Przyszły zdobywca Oscara za film "Traffic" nie zraził się jednak porażką – po hollywoodzkim epizodzie powrócił do rodzinnej Luizjany i tam zakasał rękawy do roboty.

Pierwsze efekty jego pracy zostały szybko dostrzeżone i docenione. Na zlecenie grupy YES w 1985 roku zrealizował film rejestrujący koncert zespołu, dzięki czemu dorobił się pierwszego w życiu wyróżnienia w postaci nagrody Grammy. Od tamtego momentu Soderbergha dzielił zaledwie krok od obrania właściwej ścieżki kariery. W 1987 zrealizował swój pierwszy krótkometrażowy film pod tytułem "Winston". Prawdopodobnie sam Soderbergh nie podejrzewał, jak wielkie znaczenie będzie miał niepozorny "Winston" dla jego przyszłej kariery. Dwa lata później jego debiutancki obraz zyskał piękną i młodą Andie MacDowell w obsadzie i awansował z krótkiego epizodu na rasowy film długometrażowy. Seks, kłamstwa i kasety wideo – bo na taki tytuł zdecydował się Soderbergh – uznano za jeden z ciekawszych obrazów kina niezależnego. Dzieło, które zrewolucjonizowało dotychczasowe życie reżysera, wepchnęło go również do szuflady z napisem "niezależne, nieupoważnionym wstęp wzbroniony". Bo choć po filmowym debiucie Soderbergh nie mógł narzekać na brak weny czy natchnienia, jego filmy z tego okresu obracały się jedynie w kręgu niezależnych i raczej niszowych produkcji. Czyli twórczo i pomysłowo, ale tylko dla wąskiego grona wielbicieli kina. To właśnie wtedy światło dzienne ujrzał świetny "Król wzgórza" z młodziutkim Jessem Bradfordem czy mroczne "Na samym dnie". Po latach artystycznej satysfakcji, która w parze szła z nikłym potencjałem komercyjnym, przyszła pora na przełom.

Film, który sporo namieszał w karierze Soderbergha, to Co z oczu, to z serca. Komedia kryminalna z wątkiem miłosnym w tle przyniosła jego karierze drugą, tym razem nastawioną bardziej na zysk, młodość. Niepozorne Co z oczu... rozpoczęło pasmo sukcesów. "Traffic" przyniosło mu statuetkę Oscara, Erin Brockovich - szereg nominacji, a trylogia "Ocean's" - niewiarygodny przychód i miejsce w panteonie rozchwytywanych reżyserów. Kto jednak myśli, że produkcja lekkostrawnych i uroczych historyjek dla mas wyprała Soderbergha z potrzeby podejmowania się kolejnych filmowych wyzwań, ten jest w sporym błędzie. Ktoś, kto tworzy filmy takie jak Seks, kłamstwa i kasety wideo, nie spoczywa na laurach. Jeden z czołowych pracoholików Hollywood sporo w ostatnich latach zaskakiwał. Interpretował Solaris Stanisława Lema, oddawał hołd kinu lat 40. i 50. w Dobrym Niemcu, a nawet pokazywał dochodzenie do władzy Che Guevary. Ten ostatni film to w dorobku Soderbergha pozycja wyjątkowa - kosztujący wiele trudu i nerwów "Che" poprzez podział na dwie części utorował sobie prostą drogę do finansowej klapy. To uderzyło w najbardziej czuły punkt, bo Soderbergh to reżyser, który swoje filmy realizuje w sposób kompletny. Każda kolejna produkcja to forma dopracowana i zamknięta – nic dziwnego, że dążącemu do perfekcji i zapracowanemu Soderberghowi zawirowania związane z wejściem "Che" na ekrany kin złamały serce.

Reżyser Seksu, kłamstw i kaset wideo nie może narzekać na syndrom wypalonego artysty, bo jego płodność w zakresie pomysłów na kolejne produkcje potrafi zaskakiwać. Jednego dnia bierze pod lupę wachlarz targających nami emocji, drugiego wbija kij w mrowisko i raczy widzów uroczą historyjką o skomplikowanym życiu młodego striptizera. Lubi też podsuwać niepokojące sugestie i zadawać trudne pytania. To jego słabość jeszcze z czasów kina niezależnego – nieoczywiste rozwiązania i ciosy prosto między oczy. W Contagion - Epidemia strachu nastraszył widzów wizją niezwykle groźnego wirusa, a w Panaceum – konsekwencjami zabawy z pieniędzmi i uczuciami. Nie stroni też od komedii – jego Magic Mike czy Intrygant to dowody na to, że lata spędzone z łatką "niszowe" dały mu sporą niezależność artystyczną. Dorobek Soderbergha to karuzela tematów, stylów i pomysłów. W jego filmografii przewinęło się już wiele zaskakujących zjawisk: byli psychopaci, były narkotyki, a nawet wielkie gwiazdy estrady. Jeden z jego ostatnich filmów, Wielki Liberace - skupiający się na związku arcypopularnego Valentino Liberace z młodziutkim Scottem Thorsonem o sarnim spojrzeniu, to widowisko pełne brokatu, teatralnego rozmachu i sprytnie zakamuflowanej samotności. Ukrytą pod falbankami prozę życia Soderbergh sportretował w zgrabny i nienachalny sposób. Historia związku jednej z najbardziej uwielbianych postaci amerykańskiego show-biznesu z małym księciem zagubionym w wielkim świecie to - prócz fajerwerków blichtru i festiwalu kiczu w tle - smutna opowieść o desperacji i potrzebie miłości.

Cekinowy Wielki Liberace okazał się pożegnaniem Soderbergha ze światem kina. Przedwczesna emerytura jednego z czołowych pracusiów Hollywood zaskoczyła świat filmowy – bo jak to możliwe, że po latach produkcji średnio dwóch filmów rocznie można tak po prostu powiedzieć "dość"? Sprawa okazała się jednak bardziej skomplikowana niż zwykła kłótnia kochanków na linii reżyser-dzieło. Soderbergh się zmęczył. Zmęczył się kinem prymitywnym, uroczo nieskomplikowanym i pozbawionym głębi. Nic dziwnego, że ktoś, kto uprawiania reżyserii nie postrzega w kategoriach rzemiosła, zdecydował się na radykalne zrzucenie sztywnego mundurka narzucanego przez przemysł filmowy. Cierpiący na artystyczną nadpobudliwość reżyser zapowiedział jednak, że nie zdecydował się na całkowitą rezygnację z reżyserki – swoje dotychczasowe pomysły zamierza zrealizować za pomocą teatru, telewizji i malarstwa. Zamiast jednak odreagować wszystkie smutki związane z przemysłem filmowym gdzieś na ciepłym odludziu z drinkiem w dłoni, by potem powrócić do pracy ze zdwojonym entuzjazmem, Soderbergh już zabrał się do pracy. Jego najnowsze dziecko, kryjące się pod tytułem The Knick i opowiadające o szpitalnych realiach z początku XX wieku, ma mieć premierę jeszcze latem tego roku.

Zwrócenie się Soderbergha w stronę formatów telewizyjnych nie musi oznaczać całkowitej rezygnacji z kina. Historia znała już przypadki, kiedy po kilkukrotnym odgrażaniu się o zakończeniu kariery filmowca reżyser wracał na dawne salony z podkulonym ogonem. Koronnym przykładem może być np. Kevin Smith, który koniec swoich autorskich poczynań przepowiadał już wielokrotnie, zawsze jednak z tym samym rezultatem, czyli chwilą zwątpienia i pomysłem na nowy scenariusz w głowie. Nie mamy jednak żadnych powodów do narzekań – jeżeli The Knick okaże się tak smaczne, jak smaczne są jego trailery, rezygnacja Soderbergha z filmu może okazać się wyjątkowo trafionym zabiegiem. Jednego możemy być pewni: żaden odpoczynek od pracy nie wchodzi w grę.


[image-browser playlist="577917" suggest=""]Telewizyjna premiera Wielkiego Liberace w niedzielę 18 maja o 20.10 w HBO.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj