Po Krwawych Godach, w których śmierć poniosło wielu członków rodziny Starków, Lannisterowie nadal zasiadają na Żelaznym Tronie i nie zamierzają oddać władzy. Nieugięty Stannis Baratheon odbudowuje swoje wojsko w Smoczej Skale, podczas gdy bezpośrednie zagrożenie pojawia się na południu. Zaprzysięgły wróg Lannisterów, Oberyn Martell - zwany Czerwoną Żmiją z Dorne, przyjeżdża do Królewskiej Przystani, by wziąć udział w ślubie Joffreya z Margaery Tyrell. Zdziesiątkowane zastępy Straży Nocnej nie mają szans obronić na północy Muru przed Dzikimi dowodzonymi przez Mance’a Raydera. Za zastępami Dzikich podąża największy wróg - Inni. Daenerys Targaryen, jej trzy smoki i armia Nieskalanych wyruszają oswobodzić Meereen, największe miasto w Zatoce Niewolników. Jeśli Daenerys osiągnie swój cel, może zdobyć wystarczająco dużą flotę, by wypłynąć nią do Westeros i odzyskać Żelazny Tron. Premiera czwartego sezonu 7 kwietnia o 22.00 w HBO.

DAWID RYDZEK: Od początku w serialu nie brakowało zaskoczeń i śmierci postaci, którym kibicujemy, ale w trzecim sezonie sięgnęło to apogeum. Ci źli triumfują cały czas.

LIAM CUNNINGHAM: Całkowicie się zgadzam! Choć oczywiście wszystko zależy od punktu widzenia. Według nich to my jesteśmy "tymi złymi". Ciekawa jest w tym kontekście postać Jaimego, który na początku był czarnym charakterem bez dwóch zdań. Już w pierwszym odcinku wypchnął przez okno dziecko, co skończyło się dla niego kalectwem. Przez dobre kilka kolejnych odcinków nienawidziliśmy go… aż doszło do jego poznania z Brienne. Wiele osób, szczególnie kobiety, zaczęły wtedy dostrzegać w nim drugą stronę, a nawet się w nim zakochiwać! I to właśnie uwielbiam w tym serialu, to, jak jest on napisany. Źli stają się dobrymi, a dobrzy - złymi. Nasze sympatie ciągle się zmieniają. Zawsze potrafimy też dostrzec powody, dla których niektórzy bohaterowie postępują tak, a nie inaczej. Sam niejednokrotnie myślę: "Szkoda, że to zrobił, choć rozumiem dlaczego". Wiem na przykład, co stoi za zachowaniem Melisandre. Ona i Davos próbują właściwie zrobić to samo, ale on nie pochwala jej metod, jest zbyt szlachetny na takie postępowanie. Ta złożoność postaci i skupienie się na ich motywacjach jest dla mnie jednym z najbardziej interesujących elementów Gry o tron. Po części chciałbym aż, by Davos wyrżnął kilka niemowląt!

Nie da rady, Davos jest bohaterem, którego wszyscy uwielbiają.

W tym tkwi problem! Poprosiłem nawet producentów, żeby dali mi szansę posiekać kilka dzieciaków. Zbyt wielu widzów mnie lubi!

Jakbyś określił główne przesłanie serialu?

Władza deprawuje, a absolutna władza deprawuje absolutnie. Wiem, że Barrack Obama jest wielkim fanem Gry o tron, i myślę, że powinien oglądać ją każdy polityk. A koniecznie ci, którzy chcą nimi zostać – zobaczcie, co władza robi z człowiekiem. Niech zobaczą, jak zmienia się ludzka psychika, jak popada się w paranoję, gdy twoja pozycja staje się zagrożona, jak zapomina się o tych, których powinno się reprezentować. To niejednokrotnie pokazała już historia, a serial o tym doskonale przypomina.

Teraz przypomina już po raz czwarty. Nie nudzi się granie tego samego bohatera kolejny rok z rzędu?

Wręcz przeciwnie. Nie dałoby się zrobić Gry o tron w formie filmu i uzyskać takiej samej głębi postaci. Z każdym odcinkiem i sezonem dowiadujemy się o nich czegoś nowego, co pozwala rozszerzać swoją rolę. Pod tym względem serial jest bezkonkurencyjny.

Co było momentem przełomowym?

Nie będę pewnie oryginalny i wskażę śmierć Neda Starka w pierwszym sezonie. Wszyscy byli wtedy w szoku, a szczególnie Amerykanie, którzy są przyzwyczajeni do produkcji, w których główny bohater zawsze wygrywa. Kiedy ostrze miecza było kilka centymetrów od głowy i na tym skończyło się to ujęcie, wszyscy myśleli: "O, ciekawe, jak z tego wybrnie!".

I nie wybrnął…

W serialu dzieje się wiele dziwnych rzeczy, ale to byłoby już zbyt wiele.

Postać Davosa za to pozostaje w miarę niezmienna. Cały czas jest takim westerosowskim consigliere.

Ja też tak o nim myślę i często się do tego odnoszę. Nie pochodzi z królewskiego rodu, jest kimś z zewnątrz. Dokładnie tak jak Tom Hagen z Ojca chrzestnego, który - podobnie jak ja - jest Irlandczykiem. Davos w swojej wytrwałości przypomina właśnie tego pamiętnego consigliere. Stannis często daje mu wycisk, wsadza go do więzienia, chce go zabić, a on wciąż jest mu lojalny. Bohater grany przez Roberta Duvalla też nie miał przecież łatwo - Sonny nie darzył go sympatią, nie ufał mu i uważał, że jest zdrajcą. Jego lojalność wydaje się być natomiast bezwarunkowa, to człowiek wierny swoim zasadom. Davosa postrzegam właśnie jako jego odpowiednik w świecie wykreowanym przez George’a R. R. Martina, choć czasem mam właśnie ochotę powiedzieć: "Weź się w garść i zaszlachtuj tego gościa, co ci będzie przeszkadzał!". Carice [van Housten, serialowa Melisandre – przyp. red.] mówi, że moja postać jest w tej swojej dobroci "słodka". W takich chwilach najbardziej chciałbym, żeby w końcu wyrżnął właśnie kilka niemowląt.

Z Carice van Houten, która w Grze o tron wciela się w postać Czerwonej Wiedźmy, już raz spotkałeś się na planie filmowym. Wtedy jednak łączące was na ekranie relacje były zgoła inne.

W będącym początkiem naszej znajomości "Black Butterflies" graliśmy kochanków. Teraz zaś, w Grze o tron, skaczemy sobie do gardeł. Wszystko się zgadza, jak w małżeństwie. (śmiech)

Dlaczego Gra o tron osiągnęła taki sukces?

Bo opowiada o tym, co jest nam doskonale znane, o relacjach, uczuciach i żądzach, które mają miejsce w rzeczywistości, a przy tym wykorzystuje zupełnie fikcyjny świat, dzięki czemu można opowiadać całą historię bez zahamowań. Wiele rzeczy wydaje się nierzeczywistych, ale mają one swoje korzenie w rzeczywistości. Co innego nosi ze sobą wszędzie Daenerys, jeśli nie trzy bomby nuklearne? Serial wykracza poza to, co znamy z innych produkcji fantasy. Jest bezkompromisowy, wszystko osiąga tu ekstremum i balansuje na granicy akceptowalności. Twórcy niczego się nie boją, zarówno jeśli chodzi o pokazywanie seksu oraz przemocy, jak i snucie skomplikowanej opowieści, której zrozumienie dla widza może być sporym wyzwaniem. W Westeros istnieje magia i smoki, ale nietrudno nazwać Grę o tron serialem realistycznym. Bohaterowie przedstawiają całą gamę ludzkich zachowań, postaw i archetypów. Mamy jednostki pragnące władzy za wszelką cenę, mamy polityków, żołnierzy, ojców i dzieci. To uzupełniają z kolei bardzo silne postacie kobiece, które są cholernie niebezpieczne. Dokładnie tak jak w rzeczywistości! (śmiech)

Niebezpieczeństwo to właściwie synonim tytułu serialu. W trzecim sezonie pokazaliście, że nie można stracić czujności nawet na własnym weselu.

Myślę, że tzw. Krwawe Gody zaskoczyły wszystkich, również tych, którzy czytali powieści George’a R. R. Martina. Ja sam akurat ich nie znam, ale rozmawiałem potem o tym sporo z innymi. Fani Martina wiedzieli, że śmierć zbierze swoje żniwo na weselu, i przez cały sezon na ten moment wyczekiwali. Scenarzyści jednak nieco inaczej poprowadzili wątek Robba, a zabijając jego dziecko oraz świeżo upieczoną małżonkę, zrobili niespodziankę nawet tym, którzy znają pierwowzór. To od pchnięcia nożem w jej brzuch zaczyna się przecież to całe tragiczne wydarzenie.

W czwartym sezon znów trup będzie się ścielił gęsto?

Nie mogę za wiele zdradzać, ale te dziesięć odcinków będzie nieco inne od poprzednich. Wcześniej zawsze powoli doprowadzaliśmy do pewnego wydarzenia – śmierci Neda, Bitwy nad Zatoką Blackwater, Krwawych Godów. Teraz taki wielki moment nadchodzi wcześniej… a po nim jest jeszcze kilka następnych. Robi się nieco dramatyczniej, a przez to - ciekawiej.

Jaki widzisz koniec dla swojego bohatera?

Mógłbym chcieć happy endu, ale jestem pewien, że skończy krwawo. Jest za dobry.



[image-browser playlist="585475" suggest=""]Premiera czwartego sezonu Gry o tron 7 kwietnia o 22.00 w HBO.





To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj