Nieobecność Hawkeye'a podyktowana była scenariuszem, a Renner spadł ze stosu krzeseł na planie innego filmu, granego akurat u nas Berka. Na domiar złego do wypadku doszło już trzeciego dnia zdjęć, dlatego magicy z Hollywood wymyślili, że zamiast wstrzymywać produkcję, można kazać aktorowi nosić specjalny gips, który umożliwi odtworzenie jego rąk na komputerze. Tak też się stało; oby tylko efekt był bardziej przekonujący niż niesławny, wymazany cyfrowo wąs Henry'ego Cavilla. Lecz żarty na bok, bo Renner miał tak naprawdę sporo szczęścia. Jak podaje agencja prasowa Associated Press, od 1990 roku na amerykańskich planach filmowych i telewizyjnych doszło do przeszło dwustu poważnych uszkodzeń ciała, a śmierć poniosło pół setki zatrudnionych przy produkcji. To sporo, szczególnie zważywszy, że jednak lwia część pracowników przemysłu filmowego to ludzie siedzący za biurkami w klimatyzowanych open space'ach. Zresztą podobna statystyka nie powinna dziwić, wystarczy przejrzeć fotografie z dowolnego planu albo zobaczyć jakiś materiał zza kulis. Pełno tam kabli, sprzętu, świateł, nie mówiąc już o wysokobudżetowych produkcjach, gdzie ciągle coś wybucha albo konieczne są popisy kaskaderskie, a do tego dochodzi presja czasu i ciągłe dążenie do minimalizacji kosztów. Rzecz jasna duże studia przekonują, że bezpieczeństwo przede wszystkim, lecz trudno zapobiec każdemu poślizgnięciu czy upadkowi. Pół biedy, oczywiście, jeśli ktoś się tylko potłucze, lub nawet, jak Renner, uszkodzi łokieć nadgarstek, bo Hollywood zna przypadki prawdziwie tragiczne, o których długo jeszcze nie zapomni. Trudno dokonywać swoistej gradacji podobnych nieszczęść, lecz śmierć Vica Morrowa i dwójki towarzyszących mu dzieci na planie pełnometrażowej Strefy mroku to bodaj najczarniejszy kleks na stronicach hollywoodzkich kronik. Z powodu eksplozji ładunku wybuchowego odpalonego zbyt blisko przelatującego nad ziemią helikoptera, pilot stracił panowanie nad maszyną. Śmigła poszatkowały Morrowa i jedno z dzieci, drugie zostało przygniecione płozą. Cała trójka poniosła śmierć na miejscu. Choć młodzi aktorzy zostali zatrudnieni nielegalnie i ukrywano ich przed obecnymi na planie strażakami i specem od pirotechniki, nikt nie został skazany za zaistniałą sytuację. Całemu zdarzeniu jeszcze tragiczniejszego rysu przydaje przerwana wypadkiem kwestia, którą miał wypowiedzieć mężczyzna: „Obiecuję, że nikomu nie stanie się krzywda. Przysięgam na Boga”. Po tragedii Hollywood zaostrzyło przepisy bezpieczeństwa, ale nie zapobiegło to kolejnym nieszczęściom. Śmierć Brandona Lee na planie The Crow również wynikła z rażącego zaniedbania procedur. Do aktora strzelano z, jak się okazało, niedokładnie wyczyszczonej broni i odłamek ślepaka utkwił w klatce piersiowej niespełna trzydziestoletniego karateki. Film dokończono z dublerem, korzystając z jeszcze wtedy raczkujących technik CGI i odpowiedniej charakteryzacji.
fot. materiały prasowe
Z kolei Midnight Ridera, biograficznej historii muzyka Gregga Allmana, nigdy nie ukończono z powodu nieszczęśliwej śmierci Sarah Jones, asystentki operatora. Ekipa kręciła bez stosownych pozwoleń na torach kolejowych i kobieta została potrącona przez nadjeżdżający niespodziewanie pociąg. Reżyser filmu, Randall Miller, poszedł z oskarżycielem na układ i został skazany na dwa laty kary więzienia (odsiedział jednak zaledwie rok; wyszedł na wolność w 2016) za nieumyślne spowodowanie śmierci. Członkowie ekip technicznych są zresztą narażeni na wypadki w nie mniejszym stopniu niż aktorzy, nie mówiąc już, oczywiście, o grupie zdecydowanie największego ryzyka, kaskaderach. Art Scholl, pilot wyczynowy, rozbił się na planieTop Gun, podczas realizacji xXx zginął dubler Vina Diesela, a produkcja The Dark Knight kosztowała życie innego doświadczonego speca od rzeczy niebezpiecznych. Czarna lista jest, niestety, dużo dłuższa i znajdują się na niej rozmaite wypadki będące następstwami karkołomnych ewolucji, pechowego błędu, nieszczęśliwej awarii technicznej, czy zbiegu okoliczności. I sięga aż do epoki kina niemego. Pierwsza dama kina amerykańskiego, Lilian Gish, na planie Drogi na wschód nie miała do dyspozycji dublerki i to ponoć jej pomysłem, podczas kręcenia legendarnej już sceny na lodowej krze, było na potrzeby ujęcia zanurzyć dłoń w zimnym nurcie rzeki, co przypłaciła poważnym odmrożeniem. Do końca długiego życia miała problemy z palcami. Z kolei scena powodzi w Noah Michaela Curtiza, nakręconej tuż po nastaniu kina dźwiękowego, zabrała życie trzech statystów, kiedy zbyt szybko zalano zbiornik z wodą. Na planie Czarnoksiężnika z Oz ciężko poparzona została i Margaret Hamilton, i jej dublerka. Wypadki te (i mnóstwo innych; wtedy poszkodowanych na planie liczyło się w tysiącach) stopniowo doprowadziły do sformułowania podstawowych zasad bezpieczeństwa, lecz, co potwierdzają przywołane wyżej przykłady, często nie zdały się one na wiele. Dlatego też na wielkich gwiazdach niebagatelne pieniądze zarabiały (i zapewne nadal zarabiają) towarzystwa ubezpieczeniowe, bo te (a raczej wytwórnie) chętnie płaciły astronomiczne sumy za polisy, choć często były to jedynie promocyjne triki. I tak talię Betty Davis wyceniono na prawie trzydzieści tysięcy zielonych, czyli, na dzisiejsze pieniądze, grubo ponad dwieście baniek, za to nogi Marilyn Monroe – na niespełna sto. Z kolei, ze względu na, lekko mówiąc, imprezowe życie, swojego czasu nikt nie chciał ubezpieczyć Lindsay Lohan, Charlie Sheen czy Robert Downey Jr. Lecz to już temat raczej do plotkowania. Z tego wszystkiego nie płynie specjalnie oryginalna konkluzja, bo przynajmniej części opisanych zdarzeń dałoby się zapobiec, gdyby nie czyste niedbalstwo. A jego nie da się wyplenić kolejnymi przepisami i wydaje się, że niechlubne statystyki nie ulegną, w przeciwieństwie do rąk Rennera, magicznej poprawie. Bartek Czartoryski. Samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj