Bycie szpiegiem to nie taki łatwy kawałek chleba. Życie w ciągłym zagrożeniu, posiadanie wiedzy o największych światowych tajemnicach. Do tego dochodzi świadomość, że ci źli cały czas patrzą i ostrzą sobie zęby na tajną broń/nasze sekrety/tudzież na nas. Uf, ciężko, bardzo ciężko. Aby dać sobie radę z takim ciężarem trzeba być szpiegiem dobrze wytrenowanym, sprytnym, obdarzonym poczuciem humoru. Takim jak choćby James Bond lub bohaterowie serialowego Zawodu: szpieg.
W służbie agencji
Słysząc nazwisko Monk od razu staje nam przed oczami ciapowaty i znerwicowany, ale jednocześnie diabelnie inteligentny i spostrzegawczy detektyw imieniem Adrian. Jednak zanim ten Monk zaczął działać na ulicach San Francisco, inny Monk (Costas Mandylor) już w 2000 roku służył w wywiadzie USA.
Przystojny i dowcipny, do tego bardzo sprytny, śmiało mógł uchodzić za potomka Jamesa Bonda. Po "domniemanym" ojcu odziedziczył talent do działania w terenie, uwodzenia kobiet oraz… niszczenia powierzonego sprzętu. Monk nie działał w pojedynkę. Do pomocy miał przydzieloną piękną agentkę Holliday (Dina Meyer). Nie stała ona w cieniu Monka - niezależna, trochę w typie businesswoman, potrafiła sama o siebie zadbać. Często ucierając tym Monkowi nosa…
Ich drużynę uzupełniał Davis (Dondre Whitfield), czarnoskóry agent. Był dla nich tym, kim dla Bonda był Q - dostarczał przeróżnych wynalazków, dzięki którym praca szpiega mogła być tak kolorowa, niesamowita i bardzo… wybuchowa. Czasem też osobiście wkraczał do akcji. Nad całością zespołu czuwał Brubeck (Paul Guilfoyle) - serialowy M.
[image-browser playlist="600411" suggest=""]
©2000 UPN
Z jakimi problemami mogła się mierzyć taka ekipa? Tylko tymi z najwyżej półki. Skradziony super wirus, nielegalny obrót bronią czy nawet… międzyplanetarne zagrożenie. Ogólnie rzecz ujmując - co tydzień trzeba uratować cały świat przed bandą szaleńców czy chciwców żadnych władzy i pieniędzy. Od czasu do czasu można też zmierzyć się z podstępnymi wrogami we własnych szeregach - jak chociażby Primą (Musetta Vander), byłą agentką.
Widz ze złotym pilotem
Serial Secret Agent Man był emitowany w 2000 roku (od 7 marca do 28 lipca) na stacji UPN. Powstało 12 odcinków, a później został on anulowany. Zdjęcia do produkcji miały miejsce, co mało zaskakujące w świecie seriali, w Vancouver (Kanada).
Chociaż produkcja miała tylko 12 odcinków, wiąże się z nią kilka ciekawostek. Nazwiska tudzież pseudonimy głównych bohaterów wzięto od znanych muzyków jazzowych. Tak więc "protoplastą" Monka był Thelonious Monk (twórca wielu standardów jazzowych), agentka Holliday wzięła nazwisko od Billie Holliday (znana "Lady Day"), Davis od Milesa Davisa (jeden z najbardziej znaczących muzyków XX wieku), a Brubeck od Dave'a Brubecka.
Pozostając w klimatach muzycznych, warto wspomnieć o problemach z piosenką tytułową serialu. Była to nowa wersja utworu "Secret Agent Man", oryginalnie wykonywanego przez Johnny'ego Riversa. Ta sama piosenka została wykorzystana w amerykańskim openingu innego serialu szpiegowskiego z lat 60. - brytyjskiego Danger Man. W Ameryce był on znany jako "Secret Agent". Ta zbieżność tytułów i piosenek powodowała wrażenie, że obie produkcje były ze sobą połączone - Secret Agent Man miał być kontynuacją Secret Agent. Tak jednak nie było, każdy z tych seriali był zupełnie osobnym dziełem. Jednak przyświecał im podobny duch - tworzone w stylu Jamesa Bonda, ale z lekkim przymrużeniem oka dla postaci super szpiega.
W Polsce serial za pierwszym razem można było oglądać w telewizji Polsat, gdzie reklamowany był hasłem "co by było, gdyby James Bond miał dzieci?". Potem był emitowany na innych stacjach (ostatnio między innymi na Polonii 1 czy Tele 5). Polski tytuł jest aluzją do filmu Zawód szpieg (Spy Game) z 2001 z Robertem Redfordem i Bradem Pittem w rolach głównych. W sieci można się też natknąć na informację, że ten serial nosił u nas inny tytuł: Quincy. Wydaje się to jednak być błędem - faktycznie kiedyś był serial o takim tytule, jednak opowiadał o czymś zupełnie innym.
Licencja na wątek
"Zawód: szpieg" wykorzystywał typowy schemat: świat wywiadu ukazany w krzywym zwierciadle, ale w sumie na poważnie. Taki bondowski rozmach z przymrużeniem oka. Z podobnych produkcji można tu wspomnieć seriale The Avengers, Get Smart czy późniejsze filmy o Austinie Powersie. I nawet niektóre filmy o Jamesie Bondzie, zwłaszcza te z lat 90., od czasu do czasu przemycały podobne zagrania…
Zawsze podczas oglądania takich produkcji pojawia się pytanie: czy tak wygląda zawód szpiega? Czy naprawdę to jest tak bardzo wszystko wybuchowe, okraszone tak wspaniałymi gadżetami i urodziwymi kobietami? Chyba nie, rozgrywki szpiegowskie są raczej subtelniejsze. I bardziej przyziemne.
Jednak, z drugiej strony, kto ich tam wie. Wszak to są tajni agenci - a co robią, to rzeczy tajne. Więc może chcą nam wmówić, właśnie przez takie produkcje, że to tak nie wygląda, że to tylko fikcja.
Ech, kto ich tam wie…