Dla tych, którzy w wydanym przez Egmont komiksie spodziewali się kontynuacji wątków ze 100 naboiod razu informacja - pod tym względem lektura Brata Lono przyniesie rozczarowanie. Enigmatyczne zakończenie serii nadal takim pozostaje, a my przenosimy się w fabule trzy lata do przodu, z miejscem akcji w Meksyku i z Lono, najbardziej złowrogim i groteskowym w swej brutalności bohaterem, który tym razem musi walczyć przede wszystkim ze swoimi demonami. Lono to jeden z ostatnich Minutemanów, którym udało się dożyć do końca serii. To w zasadzie niespodzianka, bo jego los na jednym z kadrów wydawał się być przesądzony, dlatego informacja o spin-offie z początku może budzić zdumienie. Jeśli jednak dobrze się zastanowić, to właśnie ten bohater z pogardą dla życia i śmierci paradoksalnie zasługiwał na przetrwanie. O dziwo, w Bracie Lono jest jedynie cieniem samego siebie. To wydaje się wręcz niewiarygodne, że to właśnie Lono oglądamy w roli milczącego i łagodnego, choć wciąż imponującego posturą mężczyzny, który odpokutowuje swoje grzechy, pracując na rzecz przykościelnego sierocińca w Meksyku. Jednak skoro centralną postacią komiksu jest ten właśnie Minuteman, możemy być pewni, że nie zabraknie w nim scen przemocy. Wraz z początkiem spin-offa, jej widmo nieustannie krąży wokół naszego bohatera, prowokując go do działania, czemu ten skutecznie się opiera. W końcu dochodzimy do wniosku, że być może Lono rzeczywiście się zmienił, ale tak naprawdę czekamy z utęsknieniem na zdjęcie maski i widok bohatera w akcji, zwłaszcza że wokół niego dzieją się rzeczy przerażające. Obok Lono zbiorowym bohaterem tego komiksu jest meksykański kartel, który sukcesywnie wchodzi mu w drogę bez świadomości, że nastąpienie temu bohaterowi na odcisk jest niczym wejście na uzbrojoną, czekającą na ofiarę minę.
Źródło: Egmont
Z każdym przeczytanym zeszytem serii Azzarello i Risso coraz mniej tęsknimy za fabułą 100 Naboi, wciągając się coraz mocniej w brutalny świat narkotykowych porachunków. Co najważniejsze, w fabułę wchodzimy na warunkach scenarzysty, który ponownie daje popis narracyjnych możliwości, niczego nie ułatwiając czytelnikowi. Zanim zorientujemy się w fabularnych meandrach intrygi jesteśmy już gdzieś w połowie albumu, a im bliżej końca, tym robi się bardziej gorąco. Jak to się skończy dla Lono? Czy będzie wierny swojemu nowemu wizerunkowi? A co z niektórymi pobocznymi bohaterami, którym z pewnością nie będzie dane dotrwać do końca fabuły?
Podsumowując - duetowi Risso i Azzarello wyszedł całkiem udany spin-off. Mimo że oddzielili się dosyć grubą kreską od głównej intrygi ze 100 Naboi, to udało się utrzymać ducha pierwowzoru. Stało się tak za sprawą wyżej wspomnianej narracji Azzarello, która jednak nie istniałaby bez tego, co w warstwie graficznej zrobił Eduardo Risso. To z całą pewnością jeden z najzdolniejszych komiksowych rysowników, który nie odtwarza jedynie pomysłów scenarzysty, ale w niezwykły sposób wzbogaca całą historię, znowu bawiąc się sposobem kadrowania, dzięki któremu często śledzimy fabułę z przeróżnych perspektyw. Dodajmy do tego jeszcze kolorystykę w wykonaniu Patricii Mulvihill, z nieco inną paletą barw niż w 100 nabojach. Szczególnie wyróżnia się tu pomarańczowa barwa, widoczna tak na okładce, jak i w końcowych aktach historii, kiedy wszystko skąpane jest w ogniu. Czy to oznacza, że Lono pokaże w końcu swoją prawdziwą twarz? Koniecznie sprawdźcie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj