4400 kontynuuje siermiężnie budowaną narrację, która wywołuje coraz większe zażenowanie. Temat systemowego rasizmu jest w USA niezwykle ważny społecznie i polityczne, więc wiele seriali wzięło to na warsztat. Jednak 4400 to przykład, jak tego nie robić. Cała historia zaczyna być szyta grubymi nićmi metaforą ludzi dręczonych przez brutalną policję. Im dalej, tym bardziej wywołuje to zażenowanie lub śmiech politowania, jak sztucznie są budowane konflikty i jak niezrozumiale i wręcz głupio pokazane jest zachowanie rządu względem 4400. Fakt, że w tym odcinku są traktowani jak więźniowie, to absurd największego kalibru. Z powodu "ucieczki" jednej kobiety nagle postanowiono zabrać im jedzenie, przyjemność w postaci fortepianu i ubrania. Oczywiście wszystko okraszone agresją ze strony białych policjantów. Nic tutaj się kupy nie trzyma, a twórcy popadają w coraz większe skrajności.  Drugi odcinek bazuje na retrospekcjach. By pokazać historię każdej postaci, będziemy oglądać sceny z przeszłości, zanim zielone światło ściągnęło ich do 2021 roku. Przyszedł czas na pastora, czyli oklepany i nudny stereotyp z momentami mającymi sens (poruszenie kwestii walki o kasę, nie o słowo Boga i wiernych), ale ostatecznie doprowadzającymi do kolejnej fabularnej kliszy. Pastor traci resztki człowieczeństwa, stając się ogranym i papierowym stereotypem krasomówcy tworzącego kult. To oczywiście w jakimś stopniu nawiązuje do oryginału, ale tutaj pogłębia jedynie fabularną miałkość, bo pastor staje się liderem antysystemowego, cierpiącego ludu wybranego. Trudno dostrzec potencjał na jakąkolwiek poprawę.
fot. materiały prasowe
+1 więcej
Pomijając już brak jakiegokolwiek sensu fabularnego w traktowaniu 4400 przez rząd, wiele go też nie znajdziemy w rozwoju bohaterów czy kwestii ich nadnaturalnych mocy. To tylko rasowe i społeczne stereotypy, wyraźny podział ról tworzących barykady oraz praktycznie zerowy rozwój pod kątem charakterów czy jakichkolwiek rozwiązań budujących obraz ludzi. Mamy lekarza,  kobietę chcącą wrócić do rodziny czy dziewczynę odkrywającą swoje moce, ale nie wchodzimy głębiej w ich osobowości.  Brakuje również atrakcyjnych motywów fabularnych z potencjałem. Scenariuszowo 4400 to serial karygodny, który powinien być wykorzystywany w szkołach filmowych... ku przestrodze. Zwłaszcza pod kątem budowania tajemnicy, a raczej nieumiejętnego wykorzystywania tego motywu. W końcu działania 4400, ich moce i znaczenie powinny być podstawą serialu, a są naprawdę daleko w tle i mają  marginalne znaczenie. Gdzieś tam coś przemyka, ale nie ma żadnego większego sensu i wpływu na fabułę. Twórcy skupiają się na akcentach społecznych, a nie rozrywkowych. A jako że te wywołują zażenowanie, seans 4400 staje się trudny i ekstremalnie nudny. Szkoda, bo widać potencjał w prezentowanych pomysłach.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj