W każdym odcinku 7. sezonu serialu Agenci T.A.R.C.Z.Y. twórcy starają się jakoś bawić okresem, w którym osadzają akcję. Wychodziło to różnie, przeważnie jednak przeciętnie. Tym razem jednak udaje się trafnie zrobić czołówkę w klimacie seriali z lat 70., więc w końcu jest jakiś wesoły pomysł i dystans, którego brakuje temu sezonowi. Do tego jest też bardzo sympatyczne nawiązanie do oryginalnego niebieskiego stroju agentów z komiksów. Tego typu drobiazgi, wręcz detale pokazują potencjał do zabawy konceptem - aż szkoda, że to tylko pojedyncze wstawki. Bo później nawet reakcje Sousy na nowocześniejszy świat są takie typowe. Wiemy już, że powstaje nowa linia czasowa, która prawdopodobnie siłą rzeczy musi już różnić się od MCU. Być może jednak jest zbyt wcześnie, by wyrokować takie oficjalne wyjaśnienie nieścisłości związanych z uniwersum, ale wszystko na to wskazuje. Zwłaszcza że zmiany zostały sensownie powiązane z wydarzeniami z filmu Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz. Dzięki temu w końcu historia potrafi zaciekawić, bo daje obraz stawki doskonale znanej fanom Marvela, a przyspieszenie działań HYDRY to ciekawy koncept, mogący mieć jeszcze bardziej interesujące konsekwencje. Zdecydowanie na plus.
fot. ABC
Problem polega na tym, by w kluczowym momencie pójść za ciosem, wywołać emocje i zbudować duże napięcie. Tak jak choćby zrobiono to w pierwszym sezonie, gdy powiązano serial ściśle z fabułą Zimowego żołnierza. Szkoda, że twórcy na tym etapie serialu albo nie wiedzą, jak to zrobić, albo są już wypaleni, bo znów dostajemy festiwal banałów i głupot. Deke zabijający Wilfreda to scena tak zbyteczna i zarazem nieprzekonująca, jak tylko to jest możliwe. Kłóci się z tym, co mówiono nam o Deke'u i jego niechęci wobec wcześniejszego zabicia Freddiego. Najgorzej jednak wypadła kwestia Macka - wielki przywódca agentów powinien być w terenie, by pomóc w akcji, by osiągnąć efekt, a tak bezużyteczne stoi na statku tylko po to, byśmy się dowiedzieli, że mają jego rodziców. Taka komplikacja to nieporozumienie, absurd i brak jakiejkolwiek stawki w tym serialu. Mógł poświęcić się i swoją rodzinę w myśl tego, co nam wpajano o agentach i ich pracy, ale nie - zamiast tego wprowadzano absurdalną komplikację w postaci zestrzelenia rakiety i odkrycia Zephyra. Trudno przyjąć takie rozwiązanie z aprobatą. Twórcy zbyt często tworzą tę historię po linii najmniejszego oporu, popadając wręcz w karykaturę niczym z kiczowatych seriali z lat 90. Agenci T.A.R.C.Z.Y. cierpią na brak ciekawych czarnych charakterów, bo Chromicomy w tej wersji są kuriozalnie i śmieszne, a nie przerażające i interesujące. Zwłaszcza w tych scenach, gdy ich przywódca wciąż z niewiadomych przyczyn wychodzi i złowieszczo patrzy za agentami. Takie rzeczy pogrążają jakość sezonu.
fot. ABC
A niestety cały wątek z Daisy i Sousą jest kolejnym przykładem kuriozalnego pomysłu i jeszcze gorszego wykonania. Doświadczenia agenci dają się zaskoczyć jak młokosi w festiwalem irracjonalnej niedorzeczności. Porwanie przez Nathaniela to nawet nie jest atrakcyjny wątek na przyszłość, ale sztampa. Agenci T.A.R.C.Z.Y. mają momenty, a Sousa zdecydowanie jest atutem tego sezonu, który i tak wydaje się niewykorzystywany. Niestety pomimo momentami niezłych pomysłów, realizacyjnie to wszystko pozostawia wiele do życzenia. Wydaje się to za bardzo na siłę i marnuje potencjał, jaki ten serial zbudował poprzednimi sezonami.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj