Serial kontynuuje akcję w dokładnie tym samym miejscu, w którym pozostawił ją odcinek temu, czyli w pokoju hotelowym. Cień zastaje w nim swoją, zmarłą przed paroma dniami żonę. Można było spodziewać się wszystkiego, ale nie tak spokojnego poprowadzenia tego wątku. Obyło się bez wrzasków, niedowierzań, kłótni czy odwoływań do omamów. Wręcz przeciwnie, sponiewierany emocjonalnie Cień, zaczyna powoli wierzyć we wszystko co niezwykłe i nadprzyrodzone. W tym również i w zmartwychwstanie jego żony. Zamiast typowej kłótni wypełnionej rzucaniem talerzy, Cień domaga się prawdy od Laury, a ta oferuje mu ją w typowym dla siebie stylu. Odpowiada mu szczerze aż do bólu, eksponując jej zimny i cyniczny charakter. Jak się okazuje, nie było to najlepsze rozwiązanie, bo Cień odrzuca nie tylko jej zaloty, ale samą ideę jej miłości. I tu zaczynają się problemy Laury, ponieważ Cień jest jedynym jasnym punktem w jej obecnym położeniu. Bez niego, jej nowe “życie” wydaje się być po prostu pozbawione jakiegokolwiek sensu. Z drugiej strony postać Laury dostarcza sporą dawkę czarnego humoru, który subtelnie podnosi jakość epizodu. Zwłaszcza sceny, w których występują razem z Szalonym Sweeneyem. Leprechaun z powodzeniem próbował odnaleźć Laurę, a raczej jego szczęśliwą monetę, która jest po części odpowiedzialna za jej powstanie z martwych. Jak można się domyślać, Laura nie odda monety po dobroci, korzystając frywolnie z oferowanych jej mocy. W efekcie, po spektakularnej bijatyce, Szalony Sweeney zostaje zatrzymany przez policję, za morderstwo na Laurze, która de facto jest przecież martwa. Ot, taka wisienka na torcie serialowego komizmu. Kulminacyjnym momentem odcinka było pojawienie się Pana Worlda, doskonale sportretowanego przez Crispina Clovera. Poznajemy go w momencie, kiedy Pan Wednesday i Cień zostają zatrzymani przez policję jako podejrzani za dokonanie napadu na bank. Pan World przybywa w atmosferze grozy i niepokoju. Serial do tej pory cierpiał na brak wyraźnie zarysowanego czarnego charakteru. Zmieniło się to wraz z jego postacią, choć i w tym przypadku nie można mówić o tradycyjnym przeciwniku. Główny antagonista jest przedziwną mieszanką osobowości. Wydaje się być dystyngowany i subtelny, by zaraz potem pokazać swoje brutalne i bezwzględne oblicze, chociażby w relacjach z Techno Chłopcem czy przypadkowymi policjantami. Jest niezwykle inteligentny, co zresztą sugeruje już samo jego imię. Niczym spersonifikowanie wcielenie internetu i przekazu informacji, wie wszystko o wszystkich. I doskonale wykorzystuje tę wiedzę, co czyni go jeszcze bardziej niebezpiecznym. To właśnie za sprawą Pana Worlda dostajemy odpowiedź na pytanie, które Cień zadawał sobie od samego początku: o co tutaj właściwie chodzi? Jak się okazuje nadchodzi wojna pomiędzy nowymi, a starymi bogami, a Pan Wednesday (czyli Odyn, jak się oficjalnie dowiadujemy) ma coraz mniejsze szanse na jej wygranie. Odcinek Lemon Scented You porusza problem wiary i wyznawców. Bogowie są tak potężni, jak ich wyznawcy widzą. Bogowie również umierają wraz z ostatnim wierzącym weń człowiekiem. Przepiękną odsłoną tego problemu była animacja rozpoczynająca odcinek i obrazująca historię boga Nunyunnini, a raczej jego koniec. I to jest jedno z największych zagrożeń starych bogów, a mianowicie zanikająca liczba wyznawców. Nowi bogowie uświadamiają Odynowi współczesne zachowania ludzi, a także jakie potężne liczby stoją za nimi. Bóg telewizji czy szeroko rozumianych mediów, swobodnie bawi się wizerunkiem, pojawiając się raz jako David Bowie czy Marilyn Monroe. Są to świadomie wybrane sławy, których kochały tysiące ludzi, wielbiąc każde ich krok czy gest. Uzmysławia to, jak wielką potęgą są ludzie, ich miłość i wiara. Wykorzystanie gwiazd popkultury jest silnym kontrastem w porównaniu ze starym, zblazowanym Odynem, którego nawet Cień ledwo toleruje. Pan World, ze względu na szacunek jakim darzy Odyna, wychodzi zatem ze swoistego rodzaju propozycją rozejmu niż wojną na otwarty ogień. Ku jego niezadowoleniu, Pan Wednesday ma nieco inne zamiary w związku z nieuniknionym konfliktem. Mimo tych kilku 5. odcinek American Gods nie jest jednak najlepszym z dotychczas wyemitowanych odcinków. Posiada kilka ciekawych momentów, ale całość wypada dosyć blado w porównaniu z poprzednikami. Wiele scen jest przegadanych w dość banalny sposób i odnosi się wrażenie, że po raz nie wszystkie sceny były niezbędne dla właściwego prowadzenia fabuły. Widzów przyzwyczajono już do psychodelicznych wstawek i surrealistycznych doświadczeń, tymczasem jednak odcinek pod tym względem rozpieszcza raczej fanów racjonalizmu. Ciekawym zabiegiem, który najbardziej zapada w pamięć, było wykorzystanie przesłuchania Pana Wednesday’a do krótkiego, ale zwięzłego podsumowania dotychczasowej wiedzy na temat fabuły serialu. Odyn bezpretensjonalnie i szczerze wyjawił całą prawdę na temat siebie samego i jego związku z Cieniem. Problem w tym, że detektyw mu nie uwierzył w ani jedno słowo. Ta scena była idealnym podsumowaniem współczesnego społeczeństwa, w którym prawda nie jest już wartością samą w sobie. O wiele większy pożytek jest z wymyślonych i odpowiednio podkolorowanych historii, których ludzie po prostu chcą słuchać, a później w nie wierzyć. I to właśnie dzięki biernemu podążaniu za wygodą i tzw przyjemnością, jaką przynoszą głównie media, nowi bogowie stanowią ogromne zagrożenie dla Odyna i jego sojuszników.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj