Czwarty odcinek najnowszej odsłony American Horror Story toczy się na kilku płaszczyznach czasowych. Mamy teraźniejszość, a raczej futurystyczną przyszłość, gdzie działy się wydarzenia z poprzednich odcinków. Mamy odległą przeszłość, w której poznajemy Michael Langdona jako młodego chłopca, wzbudzającego zainteresowanie potężnej organizacji czarnoksiężników, oraz okres późniejszy, kiedy to Langdon jest już ukształtowanym magiem. Na tej płaszczyźnie czasowej spotykamy również znane z 3. sezonu czarownice, przybywające do siedziby czarnoksiężników, aby poznać Michaela. Wszystkie wydarzenia, które śledzimy mają jeden cel – zarysować sylwetkę Langdona jako postaci kluczowej dla bieżącej odsłony AHS. Nie oznacza to jednak, że poznajemy wszystkie jego tajemnice. Twórcy umiejętnie nam je dawkują, pozwalając sobie co chwilę na półprawdy i niedopowiedzenia. Po bieżącym odcinku możemy być pewni jedynie tego, że Michael przerasta mocą wszystkich wokół, a na pewno jego czarodziejskich opiekunów. Jakie ma on jednak cele? Czy rzeczywiście jest antychrystem? Co napędza jego moc? Na odpowiedzi w tych kwestiach będziemy musieli jeszcze poczekać. Trochę szkoda, że bohater ten po względem charakterologicznym jak na razie nie wiele nam zaoferował. Budowany jest on w dość tradycyjny sposób. Jego geneza przypomina początek klasycznego złoczyńcy z sardonicznym uśmiechem i machiawelicznymi planami. Nie ma tu nic zaskakującego, a szkoda, bo przecież to postać z gigantycznym potencjałem. Michael jest zły od samego początku. Zły w taki tradycyjny dla popkulturowych łotrów sposób. Jego osobowość, będąca zestawieniem schematów i stereotypów, nie zaskakuje, bo po prostu gdzieś to już widzieliśmy (Od Lestata po Voldemorta). Z drugiej strony, twórcy na pewno mają tutaj jeszcze jakiegoś asa w rękawie, więc poczekajmy cierpliwie na dalszy rozwój wypadków. Dużo lepiej wypada zaskakujący cross-over z sezonem Hotel. Wszyscy spodziewaliśmy się nawiązań do trzeciej serii (Coven), ale nagłe przeniesienie akcji do hotelu Cortez to dość nieoczekiwany zwrot wydarzeń. W nawiedzonym przybytku spotykamy dwójkę starych znajomych, w tym znaną z Coven Queenie. To po nią przybywa tu Michael Langdon, a my mamy okazję przypomnieć sobie estetykę tej dyskusyjnej serii AHS. W bieżącym odcinku, Hotel zalicza znaczące cameo, ale to powiązanie z trzecią serią jest tutaj kluczowe. Tak jak dane nam jest dowiedzieć się nieco o przeszłości domniemanego Antychrysta, tak również retrospekcje pokazują nam losy wiedźm sprzed apokalipsy. Fajnie, że przejście z futurystycznej rzeczywistości do świata znanego z trzeciej serii jest dość płynne. Twórcy używają muzyki, kolorystki, nieco zamglonego filtru, aby pokazać nam, że świat znany z Coven wciąż istnieje. Cordelia, Zoe i Myrtle zostają praktycznie od razu wrzucone w wątek Langdona,  możemy jednak przynajmniej przez krótką chwilę podelektować się klimatem charakterystycznym dla tej serii. Na uznanie zasługuje również dość przerysowany, ale niezwykle zabawny segment z Madison, której los, po wydarzeniach z Sabatu, nie oszczędzał. Ciekawie zapowiadają się jej interakcje z Coco, zwłaszcza że przecież obie panie będą zmuszone teraz współpracować. Najnowszy odcinek, jest ważnym elementem mitologii American horror story i kolejnym dowodem na to, że wszystkie historie są połączone. Retrospekcje spełniają swoją rolę, jednak mimo że jest dane nam spojrzeć w przeszłość, nie uzyskujemy wielu odpowiedzi. Wręcz przeciwnie – rodzą się nowe pytania. Nadal nie wiemy, jaką rolę w tym całym bałaganie odgrywają Coco, Mallory i Dinah. Wszystko wskazuje na to, że są one również wiedźmami, jednak nie wiemy jeszcze, z jakiego powodu ich pamięć została wymazana. Również postać Miriam Mead jest wciąż enigmatyczna. Opiekunka antychrysta sprawia wrażenie oddanej idei satanistki. Jakie tajemnice jeszcze kryje jej przeszłość? Samotna matka, jako trująca mężów czarna wdowa, to postać z gigantycznym potencjałem, którego aż wstyd nie wykorzystać. Najnowszy odcinek to smakowity kąsek dla tych, którzy uwielbiają wszelkiej maści nawiązania i easter eggi. American Horror Story: Apocalypse ma to do siebie, że w wielu miejscach mruga okiem do oglądających, sugerując, aby nie traktować opowieści na poważnie. Tym razem dostajemy kilka finezyjnych odniesień do wcześniejszych sezonów i parę przyjemnych smaczków. Pod względem fabularnym, epizod podbudowuje kluczową postać, pokazując jej przeszłość. Szkoda, że nie dowiedzieliśmy się jak na razie niczego przełomowego, ale z pewnością przyjdzie na to pora. Całość na 7/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj