Seans pierwszego odcinka trzeciego sezonu Amerykańskich Bogów wywołał u mnie wiele negatywnych emocji. Od zniecierpliwienia i znudzenia, po złość, irytację oraz zwyczajny smutek. Nie chodzi tutaj o to, że jestem fanem powieści Neila Gaimana i sam pomysł ekranizacji nie przypadł mi do gustu. Oczywiście uwielbiam literacki pierwowzór, ale akurat w tym przypadku filmowo-telewizyjna adaptacja nie była z góry skazana na porażkę. Książka posiadała dość prostą narrację, która aż prosiła się o przeniesienie na ekran. To miało szansę na sukces, w odróżnieniu na przykład od Sandmana, którego ekranizacji nie jestem w stanie sobie wyobrazić (przyjdzie czas na tekst o tym). Pierwszy sezon pod batutą Bryana Fullera przeniósł prozę Gaimana na mały ekran we wspaniałym stylu. Oglądanie tej niesamowitej wizji było niesamowitym doświadczeniem. Niestety, wraz z ostatnim epizodem serii ta unikatowa estetyka opuściła serial. Łatwo o negatywne emocje, gdy jesteśmy świadkami tak dotkliwej porażki. Literacki pierwowzór dostał godną adaptację w postaci pierwszego sezonu. Zaraz później wszystko rozpadło się na małe kawałeczki. Sęk w tym, że rozkład marki wciąż się dokonuje.
fot. Starz
Nie ma sensu pisać o bałaganie produkcyjnym i dziesiątkach kontrowersyjnych wydarzeń powiązanych z realizacją serialu. Przez ostatnie lata do mediów docierały informacje o coraz bardziej kuriozalnych wypowiedziach osób zaangażowanych w projekt. Ktoś odszedł z obsady, ktoś inny pozwolił sobie na niewybredny i mało profesjonalny komentarz. Amerykańscy Bogowie stali się dziwacznym polem bitwy i wiele osób prognozowało im rychłe anulowanie. Tak się jednak nie stało. Format doczekał się trzeciego sezonu i to z błogosławieństwem samego Neila Gaimana. Nadzieje odżyły na nowo, niestety na bardzo krótko. Pierwszy epizod nie pozostawia złudzeń. Nie ma już śladu po wspaniałej atmosferze premierowego sezonu. Wszystko wskazuje na to, że bieżąca seria będzie powtórką nieudanej drugiej odsłony i gwoździem do trumny całej serii. Nowi bogowie, starzy bogowie, a między nimi Cień strojący pochmurne miny i próbujący wykaraskać się z całego zamieszania. Im bardziej się szamocze, tym pętla na jego szyi mocniej się zaciska. Fabuła serialowych Amerykańskich Bogów prezentuje się w ten sposób od wielu odcinków i wciąż na horyzoncie nie widać zmian (no, chyba że uznamy za takową włosy, które niespodziewanie pojawiły się na głowie protagonisty). W pierwszym epizodzie trzeciej serii Cień bardzo szybko spotyka się z Wednesdayem. Relacja między tą dwójką nie ulega modyfikacji. Bohaterowie rozpoczynają kolejną odyseję ku chwale starszych bogów. Trzeba kogoś odwiedzić, z kimś porozmawiać, coś odnaleźć. Cień ma wątpliwości i marszczy czoło. Odyn jest zdeterminowany i co rusz pompatycznie przemawia. Nowi bogowie knują, diabolicznie zacierają ręce i sardonicznie się uśmiechają.
fot. Starz
Premierowa odsłona najnowszej serii jest wręcz przeraźliwie nudna i monotonna. W serialu praktycznie nic się nie dzieje i nie jest tego zmienić ani artystyczny performance black metalowego zespołu ku czci Odyna (Marilyn Manson w roli wokalisty), ani narracja prowadzona przez skądinąd wyśmienite muzyczne przeboje. Co z tego, że ścieżka dźwiękowa stoi na wysokim poziomie, jeśli akcja jest tak miałka i mało wyrazista, że trudno nam powstrzymać odruch ziewania. W odcinku mamy hegemonię powtarzalności i scenopisarskiego lenistwa. Brakuje ciekawych rozwiązań zarówno jeśli chodzi o formę audiowizualną (a przecież to ona była siłą pierwszych odsłon), jak i treść. O braku charakteru i charyzmy Cienia napisano już wiele. Wcześniej wydawało się to niemożliwe, ale w omawianej odsłonie protagonista blaknie jeszcze mocniej. Sytuacja pogarsza się dużo bardziej, gdy na scenę wchodzą nowi bogowie. W trzecim sezonie World przechodzi metamorfozę. Nie jest już panem, a panią (Dominique Jackson znana ze świetnej roli w Pose), jednak zmiana ta nie przynosi nic dobrego. Twórcy wciąż przerysowują swoich bohaterów i to po raz kolejny spotka nowych bogów. Pani Świat chwyta za pałkę i rozwala głowę swojemu protegowanemu, tylko za to, że pozwala on sobie na kąśliwy komentarz. Krew bryzga na wszystkie strony, Ms. World ma szaleństwo na twarzy, a widz siedzi niewzruszony. Czy takimi motywami ekranizacja prozy Neila Gaimana chce zaszokować widzów? Czemu mają służyć tego typu wstawki? Czy twórcom wydaje się, że karykaturalna brutalność przykryje fabularną miałkość nowego sezonu? Nie jest to ani zabawne, ani przerażające. Twórcy, pisząc nowych bogów nieświadomie (bądź świadomie) tworzą groteskowe postaci wywołujące irytację, a w najlepszym przypadku uśmiech politowania. Nie ma już śladu o potędze, którą emanowały te indywidua w pierwszej serii. Teraz, w konfrontacji z tak wykreowanym bohaterem, aktor skazany jest na sromotną porażkę. Niestety, w pierwszym odcinku trzeciej serii takową ponosi Dominique Jackson.
fot. Starz
+6 więcej
Gdzieś w mroku pochłaniającym serial majaczy ledwo widoczne światełko w tunelu. Nazywa się ono Lakeside i jest dobrze znane wszystkim tym, którzy literacki pierwowzór mają już za sobą. Podczas swoich podróży Cień trafia do zasypanej śniegiem i zmrożonej lodem mieściny, gdzieś na amerykańskich pustkowiach. Na miejscu rzeczywistość zaczyna się rozmywać i nic nie jest takie, jakie się wydaje. To jeden z lepszych momentów w książce i zastanawiające było to, że twórcy serialu do tej pory po niego nie sięgnęli. Dzieje się to teraz, więc pojawia się szansa, że tym razem telewizyjni Amerykańscy Bogowie wyjdą z tego obronną ręką. Jak na razie nie wygląda to najgorzej – pewien rodzaj atmosfery zostaje zachowany. Ten niepokojący spokój i uczucie, że coś wisi w powietrzu, są tutaj obecne. Zobaczymy, czy twórcy wykorzystają kameralny charakter wątku na swoją korzyść, czy ze znamiennym sobie urokiem pojadą po bandzie i zmitrężą również ten potencjał. Czy wśród nas jest jeszcze ktoś, kto wierzy, że Amerykańskich Bogów da się uratować? Pierwszy epizod trzeciej serii jasno i dobitnie daje nam do zrozumienia, że serial zarówno fabularnie, jak i formalnie będzie podążał drogą wytyczną przez drugą odsłonę. Niestety ten kierunek nie nastraja pozytywnie. Miejmy nadzieję, że przystanek w Lakeside przyniesie nam nieco emocji w trakcie tej monotonnej i jednostajnej podróży.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj