Przyznam się, że z anime "zerwałem" już jakiś czas temu. Początkowo nie byłem pewien, czy po prostu z tego wyrosłem, czy też zwyczajnie nowe tytuły stały się jakieś uproszczone i nieciekawe. Aby się upewnić, nie tak dawno odpaliłem sobie starusieńkiego "Berserka" i bawiłem się tak samo dobrze, jak przed laty. A więc to jednak wina obecnych produkcji, które nastawione są na zachodniego widza, przez co często tracą to, co świadczy o ich wyjątkowości - głębokie zakorzenienie w kulturze japońskiej, tamtejszych wierzeniach etc. Nie twierdzę, że obecnie nie powstaje nic godnego uwagi - rynku anime nie śledzę już od dawna, więc rzucanie tak śmiałymi tezami byłoby zwykłą ignorancją. Wiem natomiast, że takich tytułów jest zdecydowanie mniej i coraz trudniej wyłowić prawdziwą perełkę. Czasami się to jednak udaje i wtedy człowiek do reszty pogrąża się w świecie wykreowanym przez mistrzów animacji z Kraju Kwitnącej Wiśni.
Drugi odcinek Attack on Titan jest naprawdę mocny. Ogromne istoty wdzierają się do miasta i sieją spustoszenie. Budynki walą się niczym domki z kart, a nieszczęśnicy, którym nie udaje się uciec w porę, kończą jako przekąska. Fart z pewnością nie dopisuje mamie Erena, która przygnieciona zostaje gruzem. Chłopak próbuje ją wydostać, mimo iż ta każe mu uciekać, ale nie ma wystarczająco siły, aby dźwignąć kamienne bloki; Tytani zaś są coraz bliżej. Na miejscu zjawia się więc Hannes i siłą odciąga chłopaka oraz Mikasę, ratując im życie. Eren może tylko z przerażeniem patrzeć, jak jego matka ląduje w paszczy potwora.
Emocje wręcz wylewają się w ekranu, a widz wraz z bohaterami przeżywa rozgrywający się koszmar. Serial potrafi poruszyć i to do głębi. Niesamowite, jak silnie można zżyć się z rysowanymi postaciami i drżeć z obawy o ich niepewny los. Twórcy umiejętnie kreują protagonistów swojej opowieści, nadają im wiarygodności i budują między nimi bardzo prawdziwe relacje. Podobał mi się sposób, w jaki przedstawiono stosunek mieszkańców nienaruszonych atakiem dystryktów do uchodźców, którzy cudem uniknęli śmierci. Ich zachowanie mogło budzić złość, nawet gniew, ale uderzało sporym prawdopodobieństwem.
[image-browser playlist="" suggest=""]
©2013 MBS
Interesująco wypadają też sami Tytani, wśród których można zaobserwować również i dzieci - nie mniej żądne krwi niż dorośli przedstawicieli swojego gatunku. Niby wyglądem przypominają ludzi, ale na ich twarzach widać pewną zwierzęcą dzikość, jak również malującą się... satysfakcję (?), kiedy pożerają kolejne ofiary. Jest w nich coś niepokojącego, jakiś nieuchwytny element, za sprawą którego budzą grozę.
Trzeci odcinek natomiast spuszcza nieco pary. Akcja przeskakuje do przodu, kiedy bohaterowie są odrobinę starsi i zaciągają się do służby wojskowej. Erenem kieruje oczywiście żądza zemsty na Tytanach, zaś Armin i Mikasa postanawiają mu towarzyszyć. Historia kręci się więc głównie wokół szkolenia i nabywania potrzebnych w walce umiejętności. Przyznam się, że ten epizod trochę mnie zawiódł i to nie ze względu na brak akcji, ale na całkowicie zbędne i typowo japońskie wstawki humorystyczne. Gdyby chodziło o sam dowcip zawarty w dialogach, wówczas byłbym jak najbardziej "za", w końcu chwile wytchnienia także są potrzebne. Niestety wygłodniała dziewczyna, której na widok jedzenia oczy świecą się na czerwono niczym demonowi, rzucająca się na bułkę z prędkością światła, to nie do końca to, czego oczekiwałem po tej produkcji. Serial do tej pory uderzał raczej w poważne tony i dość silnie grał na emocjach, dlatego takie sceny skutecznie wybijają z rytmu i psują dobre wrażenie. Tym bardziej, że początkowo nic nie zapowiadało, aby takie elementy w ogóle miały być obecne w {{Attack on Titan}}. Można jednak przymknąć na to oko, gdyż nie ma tego zbyt wiele i raczej mało prawdopodobne jest, aby seria zmieniła się nagle w głupawą komedyjkę.
"Shingeki no Kyojin" nadal zachwyca piękną animacją, mogącą równać się z niejednym filmem kinowym, jak również klimatyczną muzyką, która idealnie oddaje stan emocjonalny bohaterów oraz rozgrywające się na ekranie wydarzenia. Po trzech odcinkach mogę śmiało powiedzieć, że serial ma to coś, co sprawia, że do świata Tytanów chce się wracać i jak najszybciej poznać ciąg dalszy historii. Ja dałem się pochłonąć bez reszty i tylko nie potrafię zrozumieć, czemu Attack on Titan tak mocno kojarzy mi się z "Neon Genesis Evangelion" - aczkolwiek to chyba dobrze, że produkcja MBS przywodzi na myśl te najlepsze.