Powieściowy debiut Tomasza Fijałkowskiego, "Antipolis", to przedziwna książka, którą trudno umiejscowić w jednej kategorii. Ten miszmasz gatunkowy zupełnie jednak nie przeszkadza w cieszeniu się przemyślaną historią i spójnie skonstruowanym światem.
„Antipolis” to opowieść osadzona w realiach międzywojennych, jednak zupełnie innych od tego, czego uczą na lekcjach historii. W wykreowanym świecie Korona, bo pod taką nazwą funkcjonuje tu Polska, to prawie utopijna, pełna tolerancji kraina, która szybko podnosi się po wojnie. Stolica zostaje przeniesiona do tytułowego Antipolis, które rozkwita dzięki potędze i znaczeniu Korony na światowej scenie politycznej. Cały czar pryska, gdy nad miasto nadciąga Zenit – Inna Rzeczywistość, która zetrze się z naszą. Polacy nie są jednak całkiem bezbronni. Struktura, specjalna jednostka powstała, by wyeliminować zagrożenie, ma w swoich szeregach ludzi obdarzonych nadprzyrodzonymi zdolnościami, którzy są w stanie uratować miasto. Tak w skrócie wygląda fabuła i trzeba przyznać, że całość zapowiada się naprawdę obiecująco. Może niezbyt oryginalnie, Struktura to bowiem taki odpowiednik Marvelowskiej T.A.R.C.Z.Y., a wybrańcy losu to prawie Avengers, ale nie czepiam się, bo podobno w dzisiejszym świecie każdy pomysł był już wykorzystany. Skupmy się jednak na książce.
Przede wszystkim, w „Antipolis” należy zwrócić uwagę na przemyślany i spójny świat. Wszystko opisane jest w najdrobniejszych szczegółach. Kiedy bohaterowie spacerują po mieście, można wręcz poczuć jego klimat; kiedy przebywają w budynkach Struktury, nie ma najmniejszego problemu z wyobrażeniem sobie tych miejsc. To wszystko ze sobą gra, na tym polu nie widać żadnych zgrzytów, a mimo wartkiej akcji autor nie zapomina o dbaniu o tło wszystkich wydarzeń - i ta (wydawałoby się niemożliwa) sztuka naprawdę mu się udaje.
A nie jest to zadanie łatwe, zważywszy na fakt, że powieść jest bardzo dynamiczna. Czytając, miałem wrażenie, że oglądam dobry serial. Wątki przeplatają się ze sobą, rwą się, spajają w jedno - dzieje się naprawdę dużo. Jednak czasami chyba niestety za dużo. Fijałkowski zaczął budować tak ogromny świat, że niektóre z wydarzeń po prostu zostają przysypane innymi i – choć ciekawe – stają się nieważne. Podobnie dzieje się z bohaterami. Nie ma tu wyróżnionego jednego głównego protagonisty. Mamy za to całą masę ludzi, których losy w ten czy inny sposób łączą się z Zenitem. I znowu, tyle bohaterów, tyle historii do opowiedzenia, że na niektóre chyba nie wystarczyło w „Antipolis” miejsca, bo zaczynają się świetnie, ale kończą niesamowicie szybko i wypadają z naszej pamięci, zastąpione czymś nowym. Najbardziej boli nagłe zniknięcie Róży. Dziewczyna jest świadkiem krwawej rzezi urządzonej przez bóstwo Kybele, po czym niespodziewanie znika z kart książki na dobre.
Warto zwrócić uwagę jeszcze na jedną rzecz – „Antipolis” wymyka się jakiemukolwiek szufladkowaniu gatunkowemu. Mnogość wątków sprawia, że właściwie każdy utrzymany jest w innej stylistyce. Głównym spoiwem jest oczywiście fantastyka, ale obecne są wyraźne elementy kryminału, powieści historycznej, obyczajowej, a nawet thrillera politycznego. I ta różnorodność sprawia, że powieść Fijałkowskiego czyta się świetnie, dynamicznie i w zasadzie każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Czytaj również: Katalog Marvel w Polsce w wydawnictwie Egmont Polska
„Antipolis” to ciekawy debiut, który mnogością wątków i wartką akcją hipnotyzuje, wciąga w swój świat i do ostatnich stron nie chce puścić. Dynamika oraz pewien pozorny chaos w opowiadaniu historii sprawiają, że po skończonej lekturze czytelnik ma wrażenie, iż właśnie obejrzał sezon całkiem dobrego serialu. Dla jednych będzie to zdecydowanie zaletą, dla innych ogromną wadą, jednak polecam przekonać się na własnej skórze. Ja jestem w tym pierwszym obozie.