Oglądając dwa przedfinałowe odcinki Artystów, ma się wrażenie, że serial poszedł w nowym i świeżym kierunku. Twórcy w wielu momentach pokazują też swoją wszechstronność.
Kto myślał, że klimat produkcji kończy się na teatrze i wyjście poza jego tereny może sprawdzić się jedynie w ramach urozmaicenia, ten pewnie był zaskoczony szóstym odcinkiem. Wypad na ryby w mroźnych sceneriach pokazał, że reżyserka, Monika Strzępka, potrafi odnaleźć się również w innym otoczeniu, uwydatniając surowość natury i przedstawiając męskie posiedzenie przy ognisku. Prezentuje się to naprawdę dobrze, do tego gościnnie możemy oglądać wybitnego polskiego aktora, Andrzeja Seweryna, rozmowy postaci mogłyby jednak być ciekawsze.
W międzyczasie audytorzy mierzą się ze zjawami – i tu otrzymujemy następne wyróżniające się sceny. Już wcześniej w Artyści trafiały się chwile grozy, lecz tym razem mamy momenty rodem z horroru, gdy duchy dawnych dyrektorów postanawiają wygonić dziwne rodzeństwo z teatru poprzez napędzenie mu stracha. Śledzimy także losy umierającej aktorki, rozliczającej się ze swojego życia. Twórcy dają możliwość wykazania się Elżbiecie Karkoszce, która naświetla, jak bardzo niewdzięczna jest jej praca – wymagająca, ale niedoceniana przez ludzi. Jakby nie spojrzeć, wątki w tym serialu mają ważne, zapoznawcze cele i uświadamiają widzowi, że Artyści są produkcją przemyślaną. Stanowią przykład udanej rozrywki, jednak wcale nie zapomniano, iż realizacja nastąpiła na okoliczność 250-lecia teatru publicznego w Polsce – dlatego serial opowiada o nim i tworzących go osobach.
W szóstym odcinku można zauważyć sprawne prowadzenie na przemian kilku wątków z uniknięciem chaosu. Nie powiem, żeby to wywoływało szczególnie wciągnięcie się w serial, bo lepiej ogląda się losy Marcina Koniecznego niż reszty, ale pod kątem technicznym nie ma się do czego przyczepić. Siódmy epizod też zachwyca od pierwszych minut, bo rozpoczyna się świetnym wstępem. Sceny pozornie pokazujące rzeczywistość, a tak naprawdę przedstawiające sen bohatera, okazały się doskonałą zmyłką – zabawną i nasuwającą skojarzenia z najlepszymi produkcjami, w których znajdziemy realizację podobnych konceptów. W ten sposób trudno nie stwierdzić, że twórcy Artystów spokojnie mogą kręcić seriale innych gatunków. Znakomicie wypada jeszcze dobór muzyki – Wielki ogień Miry Kubasińskiej & Breakout oraz wykonanie Burnt by the Sun przez Marcina Czarnika to strzały w dziesiątkę.
W porównaniu do początku sezonu trochę siadło napięcie. Nie występuje uczucie niepokoju na każdym kroku, tajemnica i zaintrygowanie. Poza tym dalej Jaskuła wydaje się piątym kołem u wozu, nie tyle dla postaci, bo okazuje się przydatny, ile dla widza, a przecież koniec serialu już za chwilę. Mimo tych niedoskonałości Artyści wciąż budzą podziw w wielu aspektach. Warto ich oglądać.