Współcześni twórcy filmowi prześcigają się wzajemnie w pomysłach na zainteresowanie widza i przyciągnięcie go do sali kinowej. Zapewniają nam możliwość oderwania się od rzeczywistości, przenosząc nas w fantastyczne światy rodem z "Avatara", romantycznymi historiami starają się zaleczyć złamane serca, bądź wypełnić wieczór we dwoje, nie brakuje też filmów przepełnionych efektami specjalnymi, które mają cieszyć oko odbiorcy, zapewnić rozrywkę i przypomnieć nam, że żyjemy w dobie niesamowitego rozwoju techniki.
A jednak Michel Hazanavicus zdecydował się zrobić film w - tak zwanym - starym stylu. Czy mu się to udało? Jeszcze zanim zasiadłam na sali kinowej, moją uwagę zwróciła informacja o tym, że film otrzymał aż 10 nominacji do Oscara, w trzech najważniejszych kategoriach. A zatem, poczułam, że moje wielkie oczekiwania wobec tego filmu są w pełni uzasadnione.
[image-browser playlist="605125" suggest=""]©2011 Warner Bros.
Na początek parę słów o fabule. "Artysta" jest osadzony pod koniec lat 20 XX wieku. To nie tylko czas światowego kryzysu, ale także moment wtargnięcia do kin dźwięku. Koniec kina niemego był końcem karier wielu gwiazd. Poznajemy historię George'a Velentina, który święci triumfy jako amant i gwiazda filmów przygodowych. Każda produkcja z jego udziałem wypełnia salę kinową po brzegi. Wszyscy go uwielbiają, kobiety na jego widok mdleją itd. Zupełnie niespodziewanie los stawia na jego drodze Peppy Miller. To spotkanie odmieni los ich obojga. Jak nietrudno się domyśleć, między nimi wybucha płomienne uczucie, ale film opowiada nie tylko o miłości.
Od pierwszych momentów filmu widz nie ma wątpliwości co do tego, jaki jest Valentin. Reżyser zaserwował nam rozpieszczonego, gwiazdora, któremu wydaje się, że świat kręci się wokół niego. W momencie gdy do kin zaczyna wkraczać dźwięk, on nic sobie z tego nie robi, nie zdaje sobie sprawy, że aby utrzymać się na szczycie należy iść z duchem czasu. Tymczasem na fali dźwiękowych produkcji do świata gwiazd wkracza Peppy i robi oszałamiającą karierę. Los naszych bohaterów zetknie jeszcze nie raz. To tyle jeśli chodzi o zarys treści.
[image-browser playlist="605126" suggest=""]©2011 Warner Bros.
Film w całości stylizowany jest na stare kino nieme. Z ekranu nie dobiegają nas żadne dźwięki, poza muzyką, która jest bardzo starannie utrzymana w klimacie końca lat 20. Wypowiedzi z ust bohaterów przekazywane są na typowych planszach. I tu pojawia się pierwszy zgrzyt. Jeśli o mnie chodzi, to pokazywane były one nieco zbyt rzadko. Sporo trzeba było domyślać się z ruchów warg, co dla widza, który nie zna angielskiego, może być męką. Niezaprzeczalną zaletą "Artysty" jest niebywała dbałość o szczegóły. Nie mam na myśli wyłącznie wysiłków scenografów i speców od rekwizytów, aktorom genialnie udało się odtworzyć ówczesną manierę grania, na czele z uśmiechem nr 5 samego Valentine'a.
A co słychać w kwestii wątku romantycznego? No cóż, jest zbudowany w sposób niezwykle urokliwy, delikatny itd. Sprawy erotyczne, są szalenie symboliczne a zarazem czyste. Jestem przekonana, że część widzów będzie miała ochotę wygwizdać ów romantyzm i wyjść z kina, mrucząc pod nosem "naiwne", "bezpłciowe" itd. W tym momencie ja bardzo gorąco zachęcać będę do obejrzenia filmów z epoki. W skali porównania owa naiwność wypadnie nie najgorzej, proszę mi wierzyć.
[image-browser playlist="605127" suggest=""]©2011 Warner Bros.
I teraz przechodzimy do następnego punktu. To nie jest film tylko o miłości! Mam ochotę napisać to drukowanymi literami, nadużywając caps locka. "Artysta" ma wymowę bardzo uniwersalną. Jest to opowieść o człowieku postawionym wobec gwałtownie dziejących się zmian. Świat ewoluuje, a my musimy podążać za nim. Nie jesteśmy jednak istotami bezwolnymi, możemy decydować o kierunku. Historia ta może wydarzyć się dosłownie wszędzie i każdy z nas pewnego dnia może stać się Valentinem. I tylko od nas będzie zależało, czy staniemy się częścią przeszłości, czy podążymy na przód.
A teraz , żeby wyjść z tych refleksyjnej i poważnej warstwy filmu, chciałabym wspomnieć, że w "Artyście" będziemy także mieli okazję obejrzeć niezwykłego czworonoga. Ten terier rasy Jack Russel towarzyszy swojemu panu nie tylko na ekranie filmowym, ale także w dolach i niedolach życia codziennego.
[image-browser playlist="605128" suggest=""]©2011 Warner Bros.
Jaka jest ocena końcowa? Nie będę pisać peanów w stylu, "ten film wyróżnia się na tle hollywoodzkiej tandety niczym nieoszlifowany diament". Bądźmy szczerzy współcześni twórcy nieraz pokazali, że umieją korzystać z dorobku swoich czasów. "Artysta" owszem jest swojego rodzaju perełką, filmem, na który dobrze jest się wybrać choćby po to, aby zaczerpnąć nieco ducha historii kina. Dzieło, tak to jest dzieło sztuki, wymuskane, wycackane, nawet najdrobniejszy szczegół wydaje się pochodzić z początków XX wieku. Pojawia się pytanie, ilu widzów skusi się na coś takiego? Reżyser w wywiadach podkreślał, że chciał przede wszystkim oddać hołd dawnej sztuce filmowej. W moich oczach udało mu się to w zupełności.