Początek A Little Late to Grow a Pair obiecuje jednak coś innego. Scena, w której Proctor pali dom zajmowany przez ostatnie dwa lata przez Hooda, zapowiada, że wreszcie zaczyna się ostra jazda bez trzymanki. Niestety były to zaledwie miłe złego początki. Krótka rozmowa między bohaterami gasi nadzieję na to, że akcja w serialu nabierze jakiegokolwiek rozpędu. Kolejne minuty to powolne rozwijanie coraz gęstszej siatki wątków dotyczących rytualnych zabójstw, sporu Proctora z Amiszami o ciało Rebeki (sic!) oraz nazistów, którzy szykują się do przejęcia władzy w mieście. Kończy to zwrot akcji, który nie wywołuje emocji, bo wszystko prowadziło właśnie do takiego finału. W tle jeszcze mamy kolejne spotkania Carrie z psychologiem oraz małą zapowiedź powrotu do formy Joba. I tyle w skrócie o fabule tego odcinka. W dalszym ciągu rozczarowuje Hood pełniący obecnie „którąśplanową” rolę w serialu. Nie jest wybijającą się postacią, a do tego właśnie otrzymuje rolę pomagiera agentki FBI granej przez Elizę Dushku (na marginesie, wprowadzenie jej postaci wydaje się zbędne i absolutnie nie wnosi nic ciekawego do całego serialu). Ten twardy facet gdzieś się pogubił. Teraz to targany wyrzutami sumienia były szeryf, który tak naprawdę nie wie, czego chce. Trzeba przyznać, że w takiej roli Anthony Starr zwyczajnie się marnuje, co widać na ekranie - zwłaszcza w scenach, w których musi grać emocje, a jak wiemy, do tego stworzony nie jest. No url Kai Proctor dla odmiany wpada w odmęty szaleństwa, co w jego przypadku nie powinno dziwić, bo zadatki na to wykazywał już w poprzednich sezonach. Śmierć Rebeki tylko to pogłębiła. Kai jest obecnie jedyną postacią w serialu (poza Sugarem, którego obecność jest naprawdę marginalna, a szkoda) przypominającą nam o tym, co było najlepsze w Banshee. On i oczywiście jego pomocnik, Clay, który nadal przeraża spokojem w swoich działaniach. Aktualnie tylko Proctor daje nadzieję, że Banshee na sam koniec powróci do dawnej formuły, a na ekranie będzie krwawo i brutalnie. Wprawdzie brutalności serialowi obecnie odmówić nie można, jednak jak na wcześniejsze standardy jest jej naprawdę niewiele. Wygląda to trochę tak, jakby producenci oszczędzali na takich scenach, by na sam koniec dać taką dawkę, że nie powstydziłyby się jej nawet najbrutalniejsze filmy gore. To być może płonna nadzieja, ale obecnie nic innego nie pozostało. Wybijającą się postacią staje się natomiast brat Kurta Bunkera, Calvin, z którym w pewnym momencie możemy nawet sympatyzować, a który pokazuje, że by osiągnąć cel, nie cofnie się przed niczym. Można przewidzieć, że osiągnie wyznaczony cel – uczyni z nazistów liczącą się organizację. Dlatego też bardzo ciekawie zapowiada się starcie braci, które, w co wierzę, szykowane jest na sam finał tego krótkiego sezonu. I pomyśleć, że gdzieś, kiedyś w świecie telewizji powstał serial, w którym akcja była przeplatana akcją i akcją poganiana. Oferował wiele emocjonujących twistów, brutalnych scen walk i odważnego seksu , a przy tym fabuła była sensowna i trzymała się kupy. W chwili obecnej mamy tylko wspomnienie tego serialu, choć w sercu nadal tli się nadzieja, że przynajmniej trzy finałowe odcinki zrekompensują nam niedobory krwi i seksu (a przynajmniej tego pierwszego). Jeśli nie, to rozstanie z Banshee będzie naprawdę przygnębiające.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj