Batman Death Metal. Tom 3 to kolejna magnetyczna w wydźwięku podróż po mrocznych rejonach multiwersum DC. Recenzujemy nową odsłonę serii.
Właśnie wydany na polskim rynku
Batman Metal. Batman Death Metal. Tom 3 to przedziwny komiks; właściwie nie pomylą się specjalnie ci z Was, którzy kolokwialnie określą go mianem popkulturowych "cudów na kiju". Scenarzyści wchodzących w skład albumu historii, czyli
Scott Snyder,
Joshua Williamson i
James Tynion IV, dają tu prawdziwy popis swojej kreatywności artystycznej, serwując czytelnikom całą sieć koncepcji, która bez cienia wątpliwości będzie dzielić w odbiorze. Z jednej więc strony recenzowany tom jawi się jako przystanek w drodze do finału opowieści czy swoiste przegrupowanie sił, z drugiej znajdziemy w nim mnóstwo wątków, które zaświadczają, że twórcy nieustannie stawiają na fabularną jazdę bez trzymanki. Nie zmienia to faktu, że nawet mając pełną świadomość hermetyczności przekazu, nie tak znowu mała część z Was będzie koncepcjami autorów zachwycona. Rzeczywistość
Death Metalu staje się przecież coraz gęstsza i mroczniejsza, a w obliczu nadchodzącej zagłady herosi i inne postacie mają zaskakująco sporo czasu na inteligentne potyczki słowne, w które wpleciono zresztą pokaźną ilość humoru. W dodatku akcja pędzi na złamanie karku, co pozwala prześledzić ewolucję podejścia Snydera do szkicowanego mrocznego multiwersum.
Batman, Superman i Wonder Woman trafiają do ponurych rzeczywistości, dla których podwaliny ustawiły fundamentalne w mitologii DC Kryzysy. W starciu z niewyobrażalnie potężnym Batmanem, Który się Śmieje w sukurs przychodzi im Pierwszy Superboy; ta nieoczekiwana pomoc jest zaskakująca sama w sobie. Na przeciwległym biegunie fabularnym Liga Sprawiedliwości, prowadzona już do boju przez Nightwinga, podejmie się próby zniszczenia tronu bogini Perpetui. Oba wątki to jednak zaledwie kropla w artystycznym morzu Snydera i innych scenarzystów. Przygotujcie się więc na całą armię dziwacznych wersji Mrocznego Rycerza (jestem niemal przekonany, że osobliwe połączenie Batmana z Lobo o naprawdę intrygującym przydomku podbije Wasze serca) czy relatywnie krótki, gościnny występ samego Ostatniego Czarniana, który wciąż jest w tej historii jedynym w swoim rodzaju zawadiaką, ale przy okazji jego ekspozycja różni się od antybohatera, z którym w latach 90. mogli zapoznać się rodzimi odbiorcy. Na tym jednak nie koniec; korowód dziwadeł w tym tomie raz jeszcze daje o sobie znać, a obserwowanie poczynań dobrze nam znanych postaci w mrocznych rejonach multiwersum potrafi angażować bez reszty.
Snyder i sekundujący mu Williamson i Tynion IV w nowej odsłonie
Death Metalu chyba jeszcze mocniej niż do tej pory popuszczają wodze fantazji, przez co ich opowieść pęcznieje od mnogości serwowanych tu z prędkością karabinu maszynowego pomysłów. Paradoksalne jest to, że nawet w tym fabularnym gąszczu czytelnicy niespecjalnie odczują przeładowanie poszczególnymi treściami; twórcy nie zapominają przecież, że w obliczu batalii o całe multiwersum najlepszą rzeczą, którą mogą zaoferować odbiorcom, wciąż jest inteligentnie skrojona rozrywka. Na tej łajbie kapitanami są więc nie tylko na dobre już zakorzenieni w mrocznych światach Batman czy Superman, ale także wspomniany wcześniej Lobo, Starro czy Marsjański Łowca. Co więcej, w tomie znajdziemy swoistą wariację na temat
Opowieści z krypty w postaci przerażających swoją posępnością historii, którymi raczy nas Król Robin. Obok tego typu zabiegów sprawdzają się jeszcze znane już z konwencji superbohaterskiej schematy: systematyczne podkreślanie stawki bitwy ze złem, zarysowanie wielkiego poświęcenia, na które muszą się zdobyć herosi, postępująca eskalacja konfliktu czy przetasowania w aspekcie hierarchii mocy. W mojej prywatnej ocenie największą zaletą 3. części
Death Metalu jest jednak to, że w tym ponurym świecie protagoniści zdążyli już się zakonserwować i w jakiejś mierze dojrzeć, co widać prawdopodobnie najlepiej na przykładzie roli, jaką w tym tomie pełni Nightwing.
Warstwa graficzna komiksu jest efektem prac grupy artystów, wśród których prym wiedli
Greg Capullo i
Xermanico. To zwłaszcza ilustracje tworzone przez drugiego z nich, osadzone w unikalnej miksturze onirycznej i postapokaliptycznej, potrafią zapaść w pamięć. Pod względem wizualnym świetnie wypadają także historie, których protagonistą jest Król Robin - kilka nut horroru to doskonałe uzupełnienie świata przedstawionego. Nieco gorzej jest w innych opowieściach, których twórcy mieli różnorakie problemy z przefiltrowaniem swojej stylistyki przez zasady rządzące rzeczywistością
Death Metalu, co wcale nie oznacza, że w aspekcie graficznym ten tom należy podsumować tylko jako "poprawny" - zasadniejsze wydaje się stwierdzenie, że na tym polu każdy znajdzie coś dla siebie.
Powoli zbliżamy się już do finału serii
Death Metal. O ile 3. tom cyklu jest równie udany jak jego poprzednie odsłony, o tyle prawdziwym papierkiem lakmusowym dla oceny całej opowieści stanie się jej nadchodząca część. Bez wchodzenia na terytorium spoilerów nadmienię, że Snyder i spółka w kulminacyjnych momentach historii zderzyli się z naturalną konsekwencją masowego serwowania czytelnikom fabularnych dziwactw i z tego boju wyszli zwycięsko tylko w sposób połowiczny. Nie zmienia to faktu, że Death Metal nadal pozostaje jedną z najoryginalniejszych serii komiksowych, które w ciągu ostatnich lat ukazywały się w naszym kraju. Zanim nastanie czas rozliczeń, zachłyśnijcie się tym mrocznym światem raz jeszcze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h