Ten niecodzienny numer kolejnego tomu serii Batman Detective Comics to powód do wielkiego świętowania. To właśnie tysiąc numerów wcześniej, w magazynie zatytułowanym wtedy po prostu Detective Comics, po raz pierwszy pojawił się jeden z najbardziej znanych współcześnie bohaterów popkultury - Batman. A mówiąc dokładniej: Bat-Man.
Z okładki
numeru 1027 patrzy w naszą stronę Zamaskowany Krzyżowiec w interpretacji
Andy’ego Kuberta. Gdzieś w tle widać budynki Gotham, spadają na dół kawałki rozbitej szyby, a jeszcze w kierunku głównego bohatera frunie gołoskóry nietoperz z szeroko rozłożonymi skrzydłami. Oto Batman w swoim świecie, Batman w pigułce, Batman obrońca swojego miasta, Batman samotnik. To zawsze sprowadza się do takie]j właśnie formuły, samotnego Mrocznego Rycerza, który niechby miał teraz swoją młodocianą rodzinę, niechby miał towarzyszy z Ligi Sprawiedliwości, zawsze najlepiej sprawdza się w takim układzie, jako samotny i najskuteczniejszy obrońca Gotham.
Jubileuszowe numery w postaci antologii to zawsze rodzaj sinusoidy. W tej dostajemy dwanaście opowieści, z których jedne będą w stanie zrobić na nas większe wrażenie, inne szybko znikną z pamięci. Oprócz tego zestawu jest tu jeszcze solidna galeria okładek pod koniec tomu i przerywniki w postaci pin-upów między wybranymi historiami. Okładki na pewno cieszą oczy, choćby te od
Lee Bermejo,
Gabriele Dell'Otto czy
Billa Sienkiewicza, których styl jest dobrze rozpoznawalny, ale te od mniej znanych twórców również potrafią wpaść w oko i chyba żaden czytelnik nie będzie czuł zawodu oglądając te różnorodne w stylach grafiki.
Antologia zaczyna się jednak tak sobie, od
Pułapki z galerią najważniejszych przeciwników Batmana i fabularnej przewrotki na koniec, która nie jest specjalnie wymyślna, ważniejszy jest tu lżejszy ton samej opowieści, którego w ostatnich historiach z Batmanem znaleźć niełatwo.
Peter J. Tomasi, jak chce, to potrafi pisać, natomiast dużo więcej moglibyśmy się spodziewać po
Brianie Michaelu Bendisie, którego
Klasa mistrzowska niestety nie powala. Mamy zatem dwa średniaki na początek, oczekiwania się zmniejszają, ale potem dostajemy petardę w postaci
Najlepszych życzeń ze scenariuszem
Matta Fractiona (tak, to ten pan od świetnego
Hawkeye’a i rysunkami
Chipa Zdarsky’ego, robi się więc naprawdę dobrze. To krótka, szybka opowieść o Batmanie i Jokerze, która obejmuje wiele lat z ich mrocznych, ale i dziwacznych zmagań, a scenariusz opiera się na koncepcji prezentu, który Mroczny Rycerz cyklicznie dostaje od złoczyńcy. To historia świetnie opisująca rosnące szaleństwo obydwu bohaterów, z dosadnym finałem - niewątpliwie jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza w tym zbiorze.
Dalej jeszcze przez chwilę jest świetnie, raz za sprawą scenariusza
Grega Rucki, dwa za sprawą rysunków
Eduardo Risso. Od razu udziela nam się klimat noir, choć niekoniecznie kryminału.
Młoda to bardzo dobra, duszna historia o młodej policjantce, która dopiero zaczyna służbę i spostrzega, że jeśli nie wejdzie na drogę kompromisu z grupą skorumpowanych gliniarzy, może źle skończyć. To opowieść z rodzaju tych, w których Batman jest gdzieś w tle i kiedy w końcu się pojawia na całego, odnosi to spodziewany efekt.
Te cztery pierwsze opowieści wyznaczają rytm niniejszego tomu. Raz jest lepiej, raz jest gorzej, a pod koniec dostajemy nawet opowieści, które będą miały ciąg dalszy lub są wyjęte z aktualnego eventu (
Wojna Jokera). Czasami twórcy chcą być efektowni i wychodzi z tego taka właśnie efekciarska opowieść jak w
Najważniejszym z rysunkami Johna J. Romity, a czasami pozytywnie zaskakują - jak
Johna J. Romity, który o dziwo nie szaleje w swoim stylu opowieści
Detektyw #26, tylko składa udany, żartobliwy w tonie hołd postaci Batmana. Zaś najdziwniejsze wrażenie czytelnik odnosi podczas lektury
Odysei - to opowieść z narracją jakby wyjętą z kart magazynu
Relax, aż żal, że nie mógł zilustrować jej
Jerzy Wróblewski.
Można zatem powiedzieć, że świętowanie w miarę się udało. Kiedy trzeba, było nostalgicznie, a kiedy nie trzeba, było mocniej i mroczniej niż w dawnych, historycznych numerach
Detective Comics. To solidny zbiór, który nie potrzebował jakiegoś specjalnego wydania w złoconych, twardych okładkach, bo nie o to chodzi przy świętowaniu jubileuszu tej właśnie postaci i tej właśnie serii. Jest, jak powinno być, dostaliśmy jeden, wyjątkowo gruby zeszyt, który miał za zadanie dostarczyć czytelnikowi niezłej rozrywki. I takiej właśnie dostarczył.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h