Dla młodego Buddy (Jude Hill) był to dzień jak każdy inny. Leniwe popołudnie spędzone na beztroskiej zabawie z kolegami na osiedlowej ulicy. Niespodziewanie ta sielanka zostaje przerwana przez dość liczną grupę agresorów atakujących domy katolików, wybijając w nich szyby, paląc auta i bijąc wszystkich, którzy starają się ich powstrzymać. Od tego dnia rozpoczyna się brutalna wojna protestantów z katolikami. Ulice zostają zamknięte przez wojsko, ludzie boją się wyjść ze swoich domów, a życie Buddy’ego zaczyna się drastycznie zmieniać, choć on sam nie rozumie dlaczego. Nikt nie jest w stanie wytłumaczyć chłopcu, co tak naprawdę się dzieje i dlaczego. Zresztą sam Buddy jakoś nie wgłębia się w temat. Ma swojej problemy, jak choćby pokazanie koleżance z klasy, że mu się podoba. To poważna sprawa, ponieważ nasz bohater jeszcze nigdy żadnej dziewczynie nie okazywał uczucia. No może z wyjątkiem matki. Belfast jest bardzo czułą i zabawną historią, w której Kenneth Branagh stara się nam opowiedzieć o swoim dzieciństwie, nie uciekając także od jego mrocznych aspektów. Bo choć nie był świadom tego, co się wtedy działo, to jednak pewne wydarzenia rejestrował, a nawet był ich uczestnikiem. Czego wstydzi się do dziś. Wtedy jednak wydarzenia, jakie się działy wkoło, traktował jako coś nowego, miejscami nawet rozrywkowego. Buddy przecież nie wie tak naprawdę, co to znaczy wstąpić do gangu i jakie niesie to ze sobą prawdziwe konsekwencje. Dla niego jest to zwykła zabawa, która ma nieść tylko rozrywkę. Niestety, staje się gorzką lekcją historii. Narracja filmu jest prowadzona w cudowny sposób. Oglądanie świata z perspektywy dziecka nie jest niczym nowym – że tylko przypomnę świetny serial Cudowne lata, gdzie z perspektywy Kevina oglądaliśmy przemiany w Stanach Zjednoczonych. Kenneth używa podobnego zabiegu, ale jego bohater jest mniej świadomy. Bardziej skupiony na swoim dzieciństwie, co nie znaczy, że nie zadaje pytań. Kenneth Branagh długo nosił się z realizacją filmu o swoim dzieciństwie i trzeba przyznać, że odkładanie go w czasie było świetnym pomysłem. Aktor i reżyser miał dzięki temu okazję dopracowywać swój warsztat na planach superprodukcji takich jak Thor, Artemis Fowl czy ostatnio Śmierć na Nilu. Uczył się na swoich błędach i już jako doświadczony twórca mógł usiąść do swojej historii. Efekt jest piorunujący. Opowieść przedstawiona przez Branagha zarówno bawi, jak i przejmuje. Jest to świetnie zbalansowana opowieść o dorastaniu w trudnych czasach. W żadnym momencie nie popada w tony moralizatorskie, ani też nie trywializuje tego, co się w historii Irlandii wydarzyło. W bardzo wyważony sposób pokazuje mroczne karty historii tego kraju, skupiając się na zwykłych ludziach, którzy starali się normalnie żyć w tych trudnych czasach. Ciężar tej opowieści spada na barki obsady, która niesie go z gracją i radością. Belfast ma świetnie napisane postaci i to zarówno te na pierwszym, jak i drugim planie. Młodziutki Jude Hill gra z wielką gracja i nie ma żadnych kompleksów. Kradnie każdą scenę, w której się pojawia. Jego bohater jest niezwykle szczery i ciekawy świata. Widz z miejsca pała do niego sympatią. Po prostu Buddy’ego nie da się nie lubić. Największym złotem są jego sceny z dziadkami granymi przez Ciarana Hindsa i Judi Dench. Ich wspólne dialogi są nie tylko zabawne, ale często niosą ze sobą pewne prawdy życiowe. Pozornie mogą się wydawać błahe, ale nigdy takie nie są.
fot. deadline.com/ Focus Features
+1 więcej
Aspekt historyczny i trudy związane z opowiedzeniem się po jednej ze stron w konflikcie protestantów i katolików obserwujemy z perspektywy rodziców Buddy'ego, granych przez Caitrione Balfe i Jamiego Dornana. Ten duet dostał najtrudniejsze zadanie, ponieważ nie mogą się podeprzeć wątkami komediowymi. Są bardzo często poważni, bo i temat tego wymaga. I muszę przyznać, że są wyborni w swoich rolach. Świdnie pokazują dylematy rodziców, którzy chcą zarówno zachować swoją tożsamość narodową, pozostać we wspólnocie w której dorastali i znają wszystkich, ale także muszą myśleć o przyszłości swoich dzieci i ich bezpieczeństwie. Spokojnie mogę powiedzieć, że rola ojca jest jedną z najlepszych w dotychczasowym dorobku Dornana. Na uznanie zasługują także zdjęcia Harisa Zambarloukosa. Klaustrofobiczne, długie ulice Belfastu tętnią życiem i momentalnie przenoszą nas do czasów minionych. Ujęcia są piękne, a widz od razu wychwytuje klimat miasta, czując się jakby był jednym z mieszkańców. Film został zrealizowany w czerni i bieli, co jeszcze bardziej podbija atmosferę i w żadnym momencie nie przeszkadza. Wprost przeciwnie. Po obejrzeniu produkcji nie wyobrażam sobie, by mogła być zrealizowana w inny sposób. Kolory są tu zupełnie niepotrzebne, a nawet mogłyby przeszkadzać. Kenneth Branagh stworzył swój najlepszy film w reżyserskiej karierze, który bardzo słusznie bije się o Oscara w tym roku. Nie wiem, czy uda mu się jeszcze przebić Belfast, ale będę mu kibicować, bo udowodnił, że gdy opowiada na dużym ekranie swoją własną historię, to jest w stanie wzbić się na wyżyny swojej twórczości, czego niestety nie uświadczyłem, gdy opowiadał historie pisane przez Agathę Christie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj