Anime w polskich kinach to rzecz tak rzadka, że można ją nazwać świętem każdego miłośnika japońskich animacji. W 2022 roku Mamoru Hosoda, twórca chwalonego Mirai, powrócił z kolejnym filmem, który, tak jak poprzednia produkcja, ukazał się w naszych rodzimych kinach. Mowa oczywiście o Belle.
Mieszkająca w prefekturze Kōchi nastoletnia Suzu zmaga się z traumą, która związana jest ze śmiercią jej matki. W domu dziewczyna nie potrafi dogadać się z ojcem, a w szkole unika konfrontacji z innymi. Jej całe życie towarzyskie zamyka się na znajomości z zafiksowaną na punkcie technologii, bardzo przerysowaną nerdką. Wszystko zmienia się w chwili, kiedy Suzu dołącza do świata U. To wirtualna przestrzeń, w której każdy jest anonimowy i funkcjonuje pod postacią awatara. Internetowe alter ego Suzu — Belle — jest przepiękną i pewną siebie wokalistką, która po pierwszym występie trafia na nagłówki we wszystkich artykułach, które dostępne są w tym uniwersum. Co ciekawe — w rzeczywistości Suzu nie jest w stanie wydobyć z siebie ani jednego melodycznego dźwięku. Utraciła tę umiejętność lata temu i odzyskała ją dopiero w przestrzeni U. W wirtualnym świecie nie jest jednak aż tak kolorowo. Obecność Bestii stawia w gotowości strażników, którzy za punkt honoru przyjmują unicestwienie tajemniczej postaci. Nasza Belle odkrywa jednak, że Bestia wcale nie jest tym, za kogo uznają go inni…
Hosoda niejednokrotnie pokazał, że nie boi się trudnych tematów. W
Belle nie jest inaczej. Twórca zastanawia się nad tym, w jaki sposób może wpłynąć na nas wirtualna rzeczywistość. Ukazuje funkcjonowanie człowieka, którego ani na sekundę nie opuszcza wielki ból po stracie najbliższej osoby. Pojawia się nawet historia przemocy domowej. Tematów jest wiele, a dwie godziny nie wystarczają na to, by każdy został przedstawiony w pełni. Dla osób, które cenią sobie przede wszystkim solidny ciąg przyczynowo-skutkowy, może być to duży problem. O działaniu samego świata U, który jest punktem wyjściowym całej produkcji, wiemy tak naprawdę bardzo mało. Nie rozumiemy, jak to działa z technicznego punktu widzenia. Nikt nie wspomina o tym, co dzieje się z człowiekiem w świecie rzeczywistym, kiedy mentalnie znajduje się w U. Zupełnie niezrozumiałe jest też to, że w U największą karą jest ujawnienie prawdziwej tożsamości awatara. Dlaczego ma to tak duże znaczenie? Scenariusz ma braki i trudno to ukryć.
Fabularne luki fabularnymi lukami, ale jest coś, co może sprawić, że wybaczymy Hosodzie te potknięcia. Mam na myśli oczywiście aspekty wizualne. Animacja jest nowatorska i absolutnie przepiękna. Platforma U zachwyca nas monumentalnymi konstrukcjami, dopracowanymi awatarami i żywymi kolorami. Patrzymy na to i bardzo szybko możemy się zauroczyć, a nawet zapragnąć dołączyć do tego świata. A potem mamy zmianę perspektywy i jesteśmy w spokojnym i nieco wyblakłym Kōchi. Twórcy świetnie pokazali tutaj kontrast, jaki występuje pomiędzy światem realnym a wirtualnym.
Muzyka w tej produkcji ma ogromne znaczenie. Sam śpiew jest umiejętnością, która pokazuje, jak internetowa Belle różni się od prawdziwej Suzu. Oryginalne japońskie utwory w wykonaniu Kaho Nakamury wpadają w ucho i jeszcze długo po seansie zdarzy nam się przyłapać samych siebie na nuceniu znanej nam z filmu melodii. Z wielką przyjemnością słuchamy kolejnych piosenek i dajemy się ponieść magii
Belle.
Od jakiegoś czasu w popkulturze obserwujemy zjawisko retellingów, czyli nowych wersji znanych nam z dzieciństwa baśni. I coś takiego pojawia się również w tej produkcji. Twórcy wplątują w swoją opowieść wątki, jakie kojarzyć możemy z
Pięknej i Bestii. Czy było to niezbędne? Nie. Czy dodało uroku? Tak. A skoro już jesteśmy przy uroku, to pochylmy się przez moment nad tym, jakie emocje wyzwala w nas nowy film japońskiego reżysera.
Moim zdaniem, najlepsze określenie Belle to „przeuroczy”. Tak, żadne inne słowo lepiej nie oddaje tego, jaki ten film jest. Podczas seansu czułam się momentami jak nastolatka, która całą sobą przeżywa nieśmiałe podchody pary na ekranie. Później zachwycałam się i przesiąkałam feerią barw i dźwięków. Były też chwile, gdy byłam mocno przejęta, a nawet trochę zestresowana wydarzeniami rozgrywającymi się na ekranie. Najmocniejsze jednak było to pierwsze uczucie. Ciepło na serduszku odczuwalne było przez cały seans. Raz bardziej, raz mniej. Ten film wywołał u mnie szereg różnych emocji. Jednak finalnie, kiedy pojawiły się napisy końcowe, czułam już tylko, jak miód rozpływa się na moim sercu.
Belle jest filmem, który porywa, zaskakuje i pochłania. Oczywiście, że fabuła mogłaby być bardziej dopracowana, jednak w tym przypadku uważam, że aspekty wizualne i emocje, jakie ten seans mi dał, załatały wszystkie scenariuszowe dziury. Wiem, że tam są, jednak zupełnie nie przeszkadzają mi w odbiorze filmu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h