Na kanapie w gabinecie Andrzeja wprost oznajmia, że ma kaca i że przyszła do niego prosto z imprezy. Przez chwilę zaczęłam wątpić, czy w tym odcinku wydarzy się coś ciekawego. Na szczęście myliłam się.
Jak to zwykle bywa, podczas terapii wypłynęło kilka rzeczy na raz. Rozmowa o niemalże rubinowych pantofelkach Zosi odkryła nam nieco jej układy z matką. Trudno się dziwić, że nastolatka ma skłonności autodestrukcyjne, gdy ogląda w domu załamaną matkę, która topi smutki w jedzeniu. Dziewczyna wyraża się o swojej rodzicielce z pogardą, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że w jej słowach czuć ogromną rozpacz. Kolejnym ważnym elementem, który wyszedł na światło dzienne, jest fakt, że dziewczyna rozpaczliwie broni się przed okazywaniem jej troski. Sama jest sobie szefem i zarazem najsurowszym krytykiem.
W materiałach poprzedzających wejście serialu na ekrany można było dostrzec króciutki, zaledwie kilkusekundowy fragment, w którym widać, jak Zosia gra dla terapeuty na skrzypcach. Przyznam szczerze, że bardzo wyczekiwałam tego fragmentu opowieści. Jak wiadomo, muzyka potrafi wyzwalać emocje wśród słuchających, a muzycy cudownie się w niej potrafią zatracić, gdy wykonują utwory. Zżerała mnie ciekawość, co też ujawni ten moment, od początku było jasne, jak ważna dla dziewczyny jest gra na skrzypcach. Wreszcie się doczekałam. Krótkie ćwiczenie, jakie zagrała Zosia, pokazało nam, jak wiele od siebie wymaga i jak bardzo jest dla siebie sroga.
Akcja rozkręcała się dalej w bardzo smutnym kierunku. Zosia w sposób szybki i gwałtowny otworzyła się na terapeutę. Poznaliśmy prawdę o wypadku, a także wiele innych niesamowicie smutnych rzeczy dotyczących młodziutkiej skrzypaczki. I tu naprawdę byłam pełna uznania dla scenarzystów, którzy wykazali się gruntownym znawstwem motywów kierujących samobójcami. Mam na myśli nawiązanie do „głosu” który nakazuje im postępować tak a nie inaczej.
Jednym z elementów terapii bywa rozdrapanie ran na duszy i wywleczenie pewnych głęboko skrywanych problemów na wierzch, by potem można je było wspólnie z pacjentem zaleczyć. U panny Werner przebiegło to bardzo gwałtownie, zakończyło się aż wymiotami w toalecie. No właśnie, łazienka…
Smutny nastrój odcinka zepsuł mi pewien fakt. Na litość niebios, kto w apteczce, w łazience, do której mają dostęp pacjenci poddający się terapii, trzyma cały arsenał leków? No kto? Odpowiedź: Andrzej Wolski.
Ja sobie zdaję sprawę, że konieczne było coś do pokazania podjęcia próby samobójczej przez dziewczynę, ale.. Scenarzyści mogli się wysilić, na przykład poprzez awarię w parterowej toalecie, Zosia musiałaby skorzystać z łazienki przeznaczonej dla domowników, a tam znajduje leki i dalej wszystko toczy się swoim torem. Natomiast wobec takiego niedociągnięcia i niestaranności, po prostu złapałam się za głowę.
Wracając do terapeuty. Coraz wyraźniej widać, że ten traci dystans do swojej pacjentki i trudno było mi oprzeć się wrażeniu, że zaczyna wchodzić w rolę ojca. Szczególnie widoczne było to podczas relacji Zosi o wydarzeniach w garderobie. Poza tym w pewnym momencie Andrzej przesiadł się ze swojego fotela na kanapę w pobliże Zosi. W pewnym momencie zaczęłam się bać, że ją przytuli. Nie jestem ekspertem w sprawach etyki lekarskiej, ale to byłoby chyba co najmniej nie właściwe, niezależnie od intencji psychologa.
Po obejrzeniu tego odcinka myślę, że każdy może postawić sobie pytanie: „A czy ty dobrze czujesz się w swojej skórze?”.