Dziennikarka Cecily Wong otrzymuje życiową szansę – zostaje zaproszona do grupy, która ma zamiar wspiąć się na jeden z najtrudniejszych do zdobycia ośmiotysięczników. Przewodzić wyprawie będzie Charles McVeigh, postać wręcz legendarna w środowisku wspinaczy.

Dla Cecily to życiowa szansa, a zarazem największe wyzwanie – nie tylko w sensie zawodowym. Kobieta mierzy się z traumą po jednej z wcześniejszych wypraw, w trakcie której była świadkiem śmierci pewnej kobiety. Dziewczyna wciąż nie może sobie poradzić z trudnymi wspomnieniami, ale nie może zrezygnować z wyjątkowej szansy przeprowadzenia wywiadu z najsławniejszym himalaistą. A Charles stawia jeden warunek. Młoda reporterka otrzyma swoją rozmowę na wyłączność, jeśli zdobędzie razem z nim szczyt Manaslu – Góry Ducha…

Wszystko w teorii zdaje się znakomicie zapowiadać – mimo niepewności dziewczyny co do jej własnych predyspozycji. Jednak prawdziwym lękiem napawać zaczynają ją niepokojące fakty na temat Charlesa – stawiające go w mocno niekorzystnym świetle – a także tajemnicze zdarzenia w trakcie właśnie rozpoczętej wyprawy. I kolejne śmierci członków grupy, pozornie spowodowane nieszczęśliwymi wypadkami. Czy to rzeczywiście przypadek? Czy może na górze, wśród wspinaczy, kryje się bezwzględny morderca…?

Powieść Amy McCulloch to świetny przykład literatury opisującej specyfikę wysokogórskich wypraw. Autorka nie tylko znakomicie radzi sobie z relacjonowaniem kolejnych etapów takiej ekspedycji, ale też bardzo wprawnie oddaje cały wachlarz emocji bohaterów. Co ciekawe, pisarka zna temat z autopsji. Jako najmłodsza Kanadyjka zdobyła w 2019 roku szczyt Manaslu – ósmą pod względem wysokości górę świata. Tę, która odgrywa kluczową rolę w powieści. Jakby tego było mało, zdobyła też Aconcaguę, najwyższy szczyt obu Ameryk – a dokonała tego w ekstremalnych warunkach, z mrozem sięgającym do -45 stopni Celsjusza i przy wietrze wiejącym do 90 km/h. Robi wrażenie? I też daje się wyczuć w książce. McCulloch w detalach opisuje kolejne etapy wysokogórskiej wyprawy, często ilustrując ją w sposób zupełnie odbiegający od powszechnych wyobrażeń. Kładzie także mocny akcent na znaczenie nepalskich szerpów – przewodników i wspinaczy, bez których chyba żaden ze szczytów w tamtym rejonie nie mógłby zostać zdobyty.

Źródło: Luna

Fascynujący jest obraz środowiska himalaistów, prezentowany z szacunkiem trud szerpów i ogólne niebezpieczeństwo, na jakie narażony jest każdy porywający się na zdobywanie ośmiotysięcznika. McCulloch często tłumaczy fascynację wspinaniem – które jest swoistym narkotykiem, uzależniającym często już od pierwszej wysokogórskiej wyprawy – ale też mocno podkreśla, jak trudne i niebezpieczne jest to wyzwanie. Jednocześnie opisuje, jak kolejne grupy... czekają w kolejce na niektórych odcinkach, bo chętnych do zdobycia upragnionego szczytu w sezonie jest tylu, że na tej oblodzonej górze zwyczajnie bywa tłoczno!

Obraz himalaizmu nakreślony przez McCulloch jest na wskroś autentyczny. I nawet jeśli pojawią się miejscami przekłamania wymagane przez specyfikę fabuły, to jednak nie rzucają się one w oczy. Przynajmniej laikowi. A świadomość, że pisała tę powieść prawdziwa himalaistka, tylko pogłębia piorunujące wrażenie, jakie robi historia zdobywania Góry Ducha. To przykład naprawdę dobrej literatury wyprawowej. Ciekawej, sprawnie napisanej i autentycznej w prezentowanym obrazie.

Bez tchu ma być thrillerem. Na tym założeniu opiera się cała marketingowa machina i na tym skupiła się w fabularnym rysie McCulloch. Cała historia oscyluje przecież wokół domniemanego mordercy, czającego się pośród grupy wspinaczy. I niestety pod tym względem Bez tchu wypada dość słabo. Intryga kryminalna rozwija się bardzo wolno. W moim odczuciu zbyt wolno, co powoduje frustrację i nieco zawodzi oczekiwania. Owszem, wątek wyprawy wysokogórskiej napisany jest świetnie – udaje mu się nawet odwrócić uwagę od niedopracowania reszty – jednak całościowo motyw thrillera spuentowany jest na tyle tendencyjnie i przewidywalnie, że nijak nie spełnia przypisanej mu z założenia roli. Jest uzupełnieniem wyprawy, a nie, jak obiecuje i autorka, i wydawca, centrum mocnej kryminalnej historii osadzonej w oryginalnej scenerii. Ta sceneria oczywiście jest – i to znakomicie zaprezentowana. Ale gdzie ten trzymający w napięciu kryminał? McCulloch nie udźwignęła tematu, nie rozplanowała w należyty sposób całości intrygi, nie miała pełnego konceptu na zbrodnię i jej demaskację. Wymyśliła świetny początek, ogólny zarys i miejsce akcji, ale z realizacją całego przedsięwzięcia sobie nie do końca poradziła. Okazało się to – jak widać – trudniejsze niż zdobycie ośmiotysięcznika.

Co nie oznacza, że Bez tchu jest książką złą. Wręcz przeciwnie. To znakomita, świetnie napisana opowieść nie tylko o wspinaniu się, ale też o przełamywaniu własnych lęków, pokonywaniu słabości, mierzeniu się z samym sobą w ekstremalnie trudnych warunkach. I to jest zdecydowanie warte lektury. Gdyby McCulloch napisała Bez tchu w konwencji powieści dokumentalno-przygodowej, biłbym zasłużone brawa. Jednak od kryminału wymagam więcej. Wymagam czegoś innego. I tego właśnie – napięcia, tajemnicy, finalnego suspensu – mi tutaj zabrakło. Zasada pośledniego kryminału, że winnym okazuje się ten, którego najmniej podejrzewamy, na starcie sugeruje, kto jest mordercą. Do tego brak elementu zaskoczenia i próba urozmaicenia finału dają przekombinowany efekt. A sama motywacja sprawcy nie brzmi wiarygodnie. Przynajmniej nie w zakresie makiawelicznego planu, jaki wysnuł.

Bez tchu Amy McCulloch to z jednej strony fascynujący i autentyczny obraz himalaizmu. Z drugiej bardzo średni, mało zaskakujący kryminał. Zadowolenie czytelnika zależne będzie głównie od oczekiwań, które przyjmie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj