W dwóch ostatnich scenach szóstego odcinka Billions w tle słychać Master of Puppets, czyli utwór ulubionego zespołu Axelrode’a. Wtedy też widz zaczyna zadawać sobie pytanie, kto tak naprawdę pociąga za sznurki. Zarówno Chuck, jak i Bobby pewnie uznają swoją wyższość, najwyraźniej jednak jest ktoś lub coś, co kieruje ich poczynaniami. Na dość płaskiej sinusoidzie rozrysować można poziom odcinków Billions. Raz góra, raz lekki dół, ale cały czas serial Showtime utrzymuje się na dość solidnej pozycji. Zadyszka w piątym odcinku niejako korespondowała z pomysłem Axe’a, by wstrzymać się z wszelką działalnością, przeczekać kryzysowy moment, uniknąć podejrzeń i zmylić przeciwników (widza) w najbardziej tragicznej chwili. Podczas gdy bohater Lewisa próbuje przebrnąć przez seans Obywatela Kane’a (pssst, widzu, to taka sugestia, że wielki człowiek może łatwo upaść, nigdy nie będąc tak naprawdę znanym przez innych ludzi), Chuck drąży coraz głębiej, by w końcu dobrać się do multimiliardera. Udaje mu się to, lecz na pierwszy plan wysuwa się kolejny problem, którym jest konflikt interesów. To go jednak nie powstrzymuje przed zaatakowaniem firmy Axe’a i wejściem na ostatnią prostą, by zaciągnąć Bobby’ego do sądu. I tutaj zaczyna się prawdziwa uczta, bowiem odcinek The Deal jest najlepszym z dotychczasowych, świetnie napisanym, piekielnie dobrze zagranym i trzymającym w napięciu do ostatniej sekundy. Mnóstwo miejsca poświęca się motywacjom dwójki bohaterów – wreszcie wyklarowały się powody, dla których kopią doły i stawiają zasieki, by nie dopuścić do choćby najmniejszej utraty swojego majątku bądź prestiżu. Najciekawsze jest jednak pojawienie się wspomnianego władcy marionetek. Eksploatowanie postaci Wendy jest najciekawszym elementem tego serialu i z wielkim zainteresowaniem obserwuje się jej płynność między jedną a drugą stroną barykady. To Wendy jest katalizatorem rozwoju wszystkich postaci wokół niej – bez tej bohaterki nie ma zarówno Axe’a, jak i Chucka. To przy niej otwierają się całkowicie, zdradzają swoje sekrety i plany. To ona wprawia w ruch wszystkie koła, by doprowadzić do rozwiązania (lub zawiązania) kolejnych intryg. No url Tym ciekawszy jest szósty odcinek, gdyż obnaża on banalność konfliktu między dwoma oponentami. Sprowadzenie tej wojny do stołu, adwokatów i kwoty na czeku jest najprostszym oraz najrozsądniejszym rozwiązaniem i wszystko wskazywało na to, że tak może się to zakończyć… ale oczywiście nie w wielosezononwym serialu. Konflikt więc rozbija się nie o sprawiedliwość, lecz o to, kto ma grubszą skórę i dłuższego penisa, co niejednokrotnie zostało w Billions wprost powiedziane. Zarówno Paul Giamatti, jak i Damian Lewis zaliczają tutaj najlepsze występy, choć The Deal skradł oczywiście grany przez Kelly’ego AuCoina „Dollar” Bill Stern ze swoim „I’m Keyser Söze, motherfucker”, nawiązując do kultowego filmu Bryana Singera. Najdziwniej – nie najsłabiej właśnie, lecz najdziwniej – wypada ostatnio Toby Leonard Moore, który gra zestawem uśmiech+prychnięcie przez cały czas. Tworzy naprawdę sympatyczną postać, ale jej wiarygodność rozpada się po odłożeniu na bok chwytów, z których jest zbudowana. Rozwiązanie konfliktu oczywiście zostało odłożone i pewnie takie sytuacje spotkamy w Billions jeszcze wielokrotnie. Nie mam nic przeciwko temu, o ile nadal będzie to robione w tak emocjonujący sposób. Przepychanka słowna między ekipą Axe’a a Rhoadesa była spektakularna, choć bardzo banalna, a widz dobrze wiedział, jak ta wymiana się zakończy, ale przyjemność płynąca z takiego zestawienia jest niezaprzeczalna. Oby więcej takich łakoci oferowało Billions w przyszłości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj