Brian Taylor i Mike Zavala to dwaj gliniarze, którzy są w pełni oddani swojej robocie. Nie boją się narażać życia, jeśli okoliczności tego wymagają. Dodatkowo ich policyjny instynkt rzadko kiedy ich zawodzi, dzięki czemu są jednymi z lepszych w swoim fachu. To właśnie dzięki przeczuciu udaje się im złapać kilku niebezpiecznych ludzi. Nie mają jednak pojęcia, że tym samym postawili na sobie krzyżyk...

[image-browser playlist="596761" suggest=""]©2012 Monolith

"Bogowie ulicy" ("End of Watch") stanowią zapis kilku dni z życia przeciętnych policjantów. Widz szukający akcji nie uświadczy jej zbyt wiele w obrazie Ayera. Reżyser zamiast przesadnie koloryzować, starał się raczej pokazać jak faktycznie może wyglądać służba. Śledzimy więc poczynania Briana i Mike'a, słuchając ich rozmów na codzienne przyziemne tematy, podążając za nimi na wezwanie i biorąc udział w kolejnych akcjach. Rejon, jaki im przypadł w udziale nie należy do najbezpieczniejszych. To w większości meksykańskie i murzyńskie getta, w których roi się od gangsterów i wszelkiego marginesu. Bohaterowie muszą być więc twardzi, a przynajmniej takich udawać, i zachować zimną krew, inaczej najmniejszy błąd mogą przypłacić życiem.

Twórca "Ciężkich czasów" i "Królów ulicy" zapoznaje nas z szarą egzystencję policjantów, również tą po godzinach, kiedy nie mają już na sobie mundurów. Przyglądamy się ich stosunkom z rodziną, kibicujemy przy rozwiązywaniu codziennych problemów i jesteśmy pod wrażeniem ich solidarności. Bez zbędnego efekciarstwa reżyser pokazuje nam także z czym musi zmagać się pracujący w wielkim mieście gliniarz. Makabryczne morderstwa, pobicia, znęcanie się nad dziećmi - wszystko to można w tym filmie znaleźć. A z uwagi na niestandardową formę produkcji, wydźwięk wielu scen jest naprawdę mocny.

[image-browser playlist="596762" suggest=""]©2012 Monolith

Skoro już przy tym jesteśmy, to Ayer zdecydował się na kamerę z ręki, co jest raczej rzadkim zabiegiem w przypadku sensacji czy dramatu. W pewnym stopniu wyszło to "Bogom ulicy" na dobre, gdyż dzięki temu film sprawia wrażenie bardziej realistycznego, a przez to silniej potrafi grać na emocjach. Z drugiej jednak strony taki zabieg sprawia, że niekiedy ciężko jest się połapać w wydarzeniach - rozedrgana kamera lata we wszystkich kierunkach, serwując widzowi chaos, w którym ten może poczuć się zagubiony. Przy okazji warto zaznaczyć, iż produkcja nie wpisuje się w nurt mockumentary, tudzież found footage. Co prawda jeden z bohaterów w ramach pewnego projektu czasami filmuje część wydarzeń, ale większość ujęć pochodzi z kamery, że tak ją nazwę, "niezależnej", nie należącej do świata przedstawionego.

Największym atutem "End of Watch" są bohaterowie i relacje między nimi. Brian i Mike, grani kolejno przez Jake'a Gyllenhaala i Michaela Peñę, są partnerami, którzy na wspólnym patrolowaniu ulic spędzają większą część dnia. Nic więc dziwnego, że z czasem zaprzyjaźniają się tak bardzo, iż zaczynają traktować się jak bracia. Żartują, przekomarzają się, dzielą przemyśleniami, powierzają sobie nawzajem największe tajemnice, a nawet udzielają rad na tematy sercowe. Czuć między nimi ekranową chemię i na pierwszy rzut oka widać, że to para naprawdę dobrych kumpli, którzy znają się nie od dziś. Tutaj brawa należą się Ayerowi za świetnie rozpisane dialogi, które są niezwykle naturalne i nie trącą sztucznością. Właśnie tak wyobrażałem sobie dwójkę policjantów, którzy w oczekiwaniu na kolejne wezwanie umilają sobie czas rozmową. Jest lekko, zabawnie i bez zbędnego nadęcia. Aktorzy kreując swoje postacie spisali się na medal i czujemy, że to po prostu zwykli ludzie, a nie superbohaterowie, których kule się nie imają.

Chociaż z tym akurat to tak nie do końca, gdyż w filmie znalazła się jedna scena, która zupełnie mnie nie przekonała i dość poważnie rzutuje na ocenę końcową. Chodzi właśnie o strzelaninę, z której nasi dzielni stróże prawa wychodzą w zasadzie bez szwanku, mimo iż powinni skończyć jako durszlak. Na dobrą sprawę to do całej końcowej akcji można mieć kilka poważnych zastrzeżeń, ale aby nie psuć nikomu seansu nie będę się wdawał w szczegóły. Gdyby twórcy bardziej się w tym względzie przyłożyli, mielibyśmy do czynienia z dziełem nieprzeciętnym i na długo zapadającym w pamięć, a tak jednak trochę do tego brakuje.

[image-browser playlist="596763" suggest=""]©2012 Monolith

Niemniej jednak "Bogowie ulicy" to i tak jeden z lepszych obrazów, jakie widziałem w tym roku. To opowieść o prawdziwej męskiej przyjaźni, nieco brutalna, ale też zabawna i wzruszająca. Jeśli macie ochotę na dobre kino, niekoniecznie naszpikowane akcją, ale z ciekawymi i wiarygodnymi bohaterami, w dodatku nasycone świetnym humorem, to produkcja Davida Ayera może być tym, czego szukacie. Mnie seans zleciał naprawdę szybko i pomimo kilku wad, będę ten film bardzo miło wspominał.

Ocena: 7.5/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj