Fritz Von Erich (Holt McCallany) całe swoje życie oddał wrestlingowi. Pracował na to, by go ulepszyć i by coraz więcej osób przychodziło co tydzień na halę i kibicowało zawodnikom. Tę miłość próbował zaszczepić w swoich synach. Dlatego codzienność Kevina (Zac Efron), Kerry'ego (Jeremy Allen White), Davida (Harris Dickinson) i Mike'a (Stanley Simons) – czy tego chcieli, czy nie – także była związana z tym sportem. Rodzina tworzyła wrestlingową dynastię znaną w całym kraju. Problem w tym, że marzenie ojca, by synowie osiągnęli to, czego on sam nie zdołał, niekoniecznie musiało być pragnieniem jego dzieci. Ci jednak byli za słabi, by się przeciwstawić, więc z biegiem czasu nauczyli się żyć według ustalonych zasad. Rodzicielskie ambicje okazały się przekleństwem, przez co na rodzinę Von Erichów spadał cios za ciosem.

Historia, po jaką sięgnął reżyser Sean Durkin, jest oparta na faktach i opowiada o rodzinnej tragedii. Trzeba jeszcze dodać, że wrestling jest sportem, który amerykanie kochają od lat. Z małych sportowych sal przeniósł się na ogromne hale, stadiony, a nawet do telewizji. Stał się biznesem generującym ogromne zyski. Jednak nie zawsze tak było. Na samym początku składał się on z małych lokalnych lig, których właściciele ledwo wiązali koniec z końcem. I Fritz Von Erich był właśnie taką osobą, która całe swoje życie podporządkowała jednemu marzeniu – chciał zdobyć pas mistrzowski i uczynić wrestling jednym z najbardziej rozpoznawalnych sportów. Gdy zdał sobie sprawę, że ta sztuka mu nie wyjdzie, postanowił, że dokona tego rękami swoich synów. Ciężar spełnienia wydumanych wymagań ojca wziął na siebie najstarszy Kevin. Nie podobało mu się, jak ojciec znęcał się psychicznie nad najmłodszym z braci Mikiem (zabijał w nim talent muzyczny i chęć podążania inną ścieżką zawodową). Jednak okazał się za słaby, by się przeciwstawić. Powiedzmy sobie wprost – bał się ojca i nie miał wsparcia u matki. Wydaje się, że jego bratu Kerry’emu udało się wyrwać z domowego piekła i rozpocząć sportową karierę w rzucie dyskiem. Miał nawet reprezentować kraj na letniej olimpiadzie w 1980 roku w Moskwie. Jednak prezydent Jimmy Carter ogłosił bojkot tej imprezy, co zmusiło Kerry’ego do powrotu do domu i rozpoczęcia występów na wrestlingowym ringu, by mieć się z czego utrzymać. Nigdy wewnętrznie nie pogodził się z tą porażką.

Na seansie Braci ze stali możemy zobaczyć obraz rodziny, która jest targana wieloma demonami. Sean Durkin w swoim świetnym scenariuszu uchwycił istotny problem – pokazał to, co się dzieje, gdy dzieci żyją życiem wymyślonym przez ich rodziców. To nigdy nie kończy się dobrze. I oczywiście ludzie szukają usprawiedliwień wszystkich niepowodzeń, które się z tym łączą. W tym wypadku rodzina Von Erich uwierzyła, że ciąży nad nimi klątwa uniemożliwiająca im osiągnięcie szczęścia na polu prywatnym i sportowym. Nie zauważali, że ma z tym związek wywieranie presji na chłopakach. Młodzi mężczyźni w momencie, gdy zostawali rzuceni na głęboką wodę i pozostawieni sami ze swoimi demonami, przegrywali. Rozsypywali się. Nie wytrzymywali presji. Nie byli też fizycznie gotowi na to, by stanąć na ringu. Robili to tylko dlatego, by choć przez chwilę zobaczyć dumę w oczach ojca – by poczuć akceptację i miłość, czyli coś, czego prawie nigdy od niego nie otrzymali. Jeśli nastawiacie się na to, że Bracia ze stali to film sportowy, to muszę Was zmartwić. Jest to psychologiczna opowieść o tyranii i ślepym podążaniu za marzeniami.

Jak sama nazwa tego filmu wskazuje, jest to opowieść o braciach. Sean Durkin każdemu z nich daje czas na ekspozycję. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że główną rolę gra Zac Efron. W pierwszych minutach bierze on na siebie ciężar tej produkcji, ale potem bardzo szybko przekazuje go swoim filmowym braciom. Scenariusz jest bowiem tak napisany, że każdy z bohaterów ma do odegrania ważną rolę. Mnie urzekł Jeremy Allen White, na którego pierwszy raz zwróciłem uwagę w serialu Shameless - Niepokorni. Od tego czasu jestem pod wielkim wrażeniem, jak świetnie rozwija się kariera tego utalentowanego człowieka. Cieszę się, że nareszcie przebił się na duży ekran, by szerszej publiczności pokazać, co potrafi.
A24

W produkcji występuje także Lily James jako ukochana Kevina. Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że jej udział w tej produkcji jest znikomy. Reżyser kompletnie nie wie, co zrobić z tą postacią, więc wciska ją trochę od niechcenia w niektóre sceny. Mówiąc szczerze, gdyby tej postaci nie było albo gdyby grała ją inna artystka, widz pewnie nie odczułby różnicy. A szkoda, bo James ma talent. Trzeba tylko wiedzieć, jak go w danej historii wykorzystać.

Mam jeden problem z Braćmi ze stali. Rodzina Von Erich może i jest bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych, ale w naszym kraju jej członkowie są totalnie anonimowi. Mam wrażenie, że Durkin trochę o tym nie pomyślał podczas pisania scenariusza. Niektóre sceny i wydarzenia mogą być dla polskiego widza niezrozumiałe, gdyż twórca potraktował je bardzo pobieżnie. Pewnie wyszedł z założenia, że fan wrestlingu o nich wie. Dlatego też na poziomie sportowym ten film na mnie kompletnie nie zadziałał. Nie wzbudził we mnie żadnych emocji. I nie ma dla mnie znaczenia, że ta fabuła jest oparta na faktach. Jednak jako portret psychologiczny sportowej rodziny produkcja działa świetnie. Uderza w odpowiednie nuty. Może służyć za przestrogę dla rodziców, by nie leczyli swoich kompleksów kosztem dzieci. By nie odbierali im ich życia. Historia Von Erichów jest gorzka, ale podobnych opowieści wokół nas jest mnóstwo. Tylko większość z nich na szczęście nie kończy się tak tragicznie.

 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj