Pierwszy i być może jedyny sezon nowej produkcji twórców Żony idealnej dobiegł końca. Finał na szczęście został zaplanowany w ten sposób, by zamknąć wszystkie najważniejsze wątki, pozostawiając sobie jednocześnie możliwość nakręcenia kontynuacji. Tylko czy było to udane zakończenie tej historii?
CBS zdecydowało się na emisję dwóch ostatnich odcinków w tym samym dniu. Nie była to zła decyzja, choć nie sprawiały one wrażenia nakręconych z myślą o nierozerwalnie połączonej emisji. Wszystko, co najistotniejsze dla głównego wątku, wydarzyło się w końcowych dziesięciu minutach sezonu, ale w tym wypadku nie można powiedzieć, że reszta była zapychaczem. Za to mam zastrzeżenia do tempa akcji – wydaje mi się, że finał powinien być wisienką na torcie, ale w przypadku
BrainDead nie mogę tego powiedzieć. Dwunasty odcinek był spokojniejszy niż wcześniejsze odsłony, a trzynasty wcale drastycznie tempa nie zwiększył.
Rozczarował mnie rozwój sytuacji u Luke'a po spotkaniu w siedzibie CIA. Przeszkoda, która się wtedy wytworzyła, została pokonana za szybko. Rozumiem, że w ostatnich odcinkach nie ma czasu na skomplikowane nowe wątki i trzeba gonić, by kończyć te rozpoczęte, ale dlaczego wprowadza się tak ciekawy motyw na koniec serii, by go spłaszczyć? Nawet przez chwilę spisek Reda nie stanowił kłopotu, po prostu trzeba było czymś zapełnić odcinek. Szkoda, że Luke nie dostał jakichś ciekawszych rzeczy do roboty. Jeśli miałbym się przyczepić do sposobu prowadzenia którejś z postaci w
BrainDead, to wskazałbym właśnie na bohatera granego przez Danny'ego Pino.
Ten sam problem zapychania czasu mam z oklepanym motywem historii rozbitych na dwa odcinki w stylu „odchodzę z drużyny na zawsze, ale za chwilę wracam”. Nie dość, że Laurel powiedziała parę niemiłych słów do Gustava, to nawet nie wyraziła skruchy. Wyglądało to tak, jakby rezygnowała, bo rozwiązanie problemu jest dla niej niemożliwe, ale gdy tylko wpada na nowy trop, to już w porządku. Mimo wszystko główna bohaterka na wejściu powinna przeprosić za swoje zachowanie.
O dziwo w finale najlepiej zaprezentowała się relacja Garetha i Laurel. Wcześniej miałem bardzo dużo zastrzeżeń do nich, ale w dwóch ostatnich odcinkach odkupili po części swoje winy. Sceny między nimi były najzabawniejsze, lubię tak dobrze zagrane niezręczne momenty. Dobrze, że się przynajmniej określili na koniec. Na drugim końcu relacji damsko-męskich znajduje się Gustav i Rochelle. Najpierw beznadziejna scena podrywu, a potem odkrycie miejsca pracy Tripletta wyszły po prostu słabo (duża w tym zasługa dość kliszowej sceny zatrzymania przez policję).
Za to Red pozostawił po sobie pozytywne wrażenie. Zarówno w dwunastym odcinku – w którym chorował – jak i trzynastym nie denerwował. Zabicie Elli wyszło w porządku, tylko dlaczego znowu nikt nie przejął się jej śmiercią? Wkurzało mnie to przez cały sezon, ale liczyłem na jakieś wytłumaczenie w finale – nie doczekałem się niczego oprócz zwrócenia uwagi na tajemnicze zniknięcia. Twórcom udała się za to inna rzecz, a mianowicie wytłumaczenie, o co chodzi z tą Laną. W ogóle dobrze rozwiązano całą sprawę z mrówkami; może trochę szkoda, że nie dowiedzieliśmy się, dlaczego znalazły się one na Ziemi, ale też trzeba coś zostawić na potencjalne kolejne sezony (które raczej nie powstaną).
Teraz, gdy wyszedł już cały sezon
BrainDead, mogę go w całości podsumować. Nie będę ukrywał, że mnie akurat ten serial nie porwał, chociaż nie uznałbym go za totalną klapę. Możliwe, że oglądając tę produkcję jednym tchem, nie skupiałbym się tak na niedociągnięciach fabuły. Z tego pomysłu można było wyciągnąć więcej pod względem fabuły, tym bardziej że bohaterowie (przynajmniej ci główni) byli świetni. Cóż, może drugi sezon naprawiłby część niedociągnięć, ale raczej się tego nie dowiemy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h