Twórcy Bravely Default 2 już od pierwszych minut bardzo mocno dają nam do zrozumienia, z jakim typem gry mamy tutaj do czynienia. Bohater z amnezją, który wplątuję się przypadkiem w całą intrygę, księżniczka z misją, magiczne kryształy powiązane z czterema żywiołami, a gdzieś w tle legenda o Wojownikach Światła. Jeśli wydaje się Wam, że gdzieś to już słyszeliście to… macie rację! Główne założenia fabularne są tutaj bliźniaczo podobne do tych z pierwszego Bravely Default i nawet czwórka grywalnych postaci, przynajmniej w pierwszych godzinach, sprawia wrażenie „odbić” tych z „jedynki”. Gloria, podobnie jak wcześniej Agnes, wybiera się w podróż, by odnaleźć kryształy, Adelle to zadziorna wojowniczka, a Elvis niczym Ringabel jest drużynowym lekkoduchem, który lubi wypoczywać w tawernach. No i jest też Seth, czyli typowy „everyman”, o którym wiemy najmniej, przez co zdecydowanie najłatwiej się z nim utożsamiać. Z uwagi na to wszystko, a także na korzystanie z gatunkowych tropów na dosłownie każdym kroku, fabuła jest bardzo przewidywalna. Uczciwie przyznam jednak, że mniej więcej w połowie gry intryga się zagęszcza i pojawia się kilka niespodzianek, w tym jeden twist, który wziął mnie kompletnie z zaskoczenia. Warto również zaznaczyć, że pomimo „dwójki” w tytule i wielu podobnych elementów trudno mówić tutaj nie tylko o bezpośrednim sequelu, ale i w ogóle jakiejkolwiek kontynuacji. To zupełnie nowy świat i inni bohaterowie, choć oczywiście pojawia się trochę wspólnych elementów czy delikatnych mrugnięć do fanów marki.

Fabuła

7 /10

Miłośnicy odsłon, za które odpowiada Silicon Studio, w nowej grze odnajdą się bardzo szybko. Znajoma jest tu bowiem nie tylko historia, ale też i rozgrywka. I również ona jest niezwykle klasyczna. To jRPG w starym, dobrym stylu, przywodzącym na myśl starsze odsłony serii, takich jak Final Fantasy i Dragon Quest. Zapomnijcie więc o dynamicznej walce w czasie rzeczywistym i przygotujcie się na turowe starcia, w których bez problemu można zatrzymać się na dłużej i pomyśleć nad kolejnymi ruchami. Nie brak tutaj też tytułowej mechaniki Brave/Default, która jest jedną z wizytówek tego cyklu, a przy tym okazuje się prawdziwym kluczem do sukcesu, zwłaszcza podczas najbardziej wymagających pojedynków z bossami. W największym skrócie polega ona na kumulowaniu punktów ruchu przez wstrzymywanie się od ataku lub wykorzystywanie ich w celu odpalenia kilku ataków czy umiejętności w jednej turze. Może przynieść to naprawdę świetne efekty, bo w ten sposób możemy zadać olbrzymie obrażenia lub wyleczyć całą drużynę bez większych problemów, ale nierozważnie stosowane może też sprawić, że bohaterowie staną się podatni na ataki i zginą w kolejnych kilku turach. Szybko przekonujemy się, że to właśnie odpowiednie balansowanie między Brave i Default jest tym, co w dużym stopniu może zadecydować o naszym sukcesie lub przyczynić się do porażki. Powraca też system klas postaci. Podczas naszej przygody w tym fantastycznym świecie zdobywamy „asteriski”, czyli magiczne kryształy zawierające informacje o konkretnych klasach i pozwalające nam z nich korzystać. Łącznie jest ich ponad 20 i są one nie tylko zróżnicowane (coś dla siebie znajdą zarówno miłośnicy siły fizycznej, magii, jak i wspierania drużyny), ale miejscami też bardzo nietypowe. Obok gatunkowej klasyki - jak czarny i biały mag, łowca czy złodziej - znajdziemy tutaj też hazardzistę, alchemika, a nawet… pictomancera, czyli nietypowe połączenie maga z malarzem. Ogromnym atutem Bravely Default 2 jest fakt, że wszystkie te klasy możemy ze sobą łączyć. Każdy z bohaterów może jednocześnie korzystać z dwóch z nich, a także z kilku dodatkowych, pasywnych zdolności. Eksperymentowanie, próbowanie różnych połączeń czy kombosów sprawia mnóstwo frajdy, a czasami jest wręcz niezbędne do przejścia dalej, bo niektóre pojedynki przypominają raczej małe zagadki logiczne, w których musimy odpowiednio planować ruchy, przewidywać zachowanie wrogów i wykorzystywać ich słabości.
fot. Nintendo
Choć poziom trudności w grze jest zdecydowanie niższy niż w przedpremierowej wersji demo, to momentami można natrafić na potężnych przeciwników, którzy potrafią napsuć krwi. Sam byłem o krok od rzucenia konsolką w kąt, gdy po trwającej około 30 minut walce z bossem ten nagle odpalił kilka ataków i pokonał wszystkich moich wojowników. Później zdecydowałem się na dobranie innych klas i ten pozornie niemożliwy do pokonania wróg… padł po około 5 minutach. Dla niektórych graczy taki brak balansu może być problemem – jest tutaj kilka umiejętności, które są zdecydowanie zbyt przesadzone. Przede wszystkim wspomnieć należy o Godspeed Strike, zadającym gigantyczne obrażenia ataku złodzieja oraz pasywnej zdolności łowcy, która zwiększa statystyki wraz z każdym pojmanym przeciwnikiem, co po pewnym czasie daje mnóstwo potężnych bonusów. Mamy tu jednak do czynienia z grą singlową, a wszystkie te umiejętności są całkowicie opcjonalne i w żadnym miejscu nie musimy ich stosować, więc trudno uznać to za poważną wadę, która mogłaby zdyskwalifikować ten tytuł. Powodem do dyskwalifikacji może okazać się natomiast co innego – grind. Ten jest tutaj niemożliwy do uniknięcia, co z jednej strony również można uznać za oddanie hołdu złotym czasom jRPG, z drugiej zaś… czasami zwyczajnie bywa to męczące. Z jakiegoś powodu twórcy zdecydowali się umieścić tutaj tylko część z rozwiązań z poprzedniczki, które znacznie ułatwiały mozolne wbijanie kolejnych poziomów. Mamy co prawda możliwość przyśpieszenia upływu czasu w walce, ale zabrakło już możliwości automatycznego ich rozstrzygania. W opcjach nie znajdziemy też suwaka, który pozwalał na zmniejszanie lub zwiększanie częstotliwości natrafiania na przeciwników. Szkoda, bo te dwie rzeczy potrafiły znacznie ułatwić i przyśpieszyć ulepszanie naszych herosów w poprzedniej części, przez co gra była zdecydowanie przyjemniejsza dla graczy, które grindu nienawidzą. Z pomocą takim osobom przychodzi możliwość wyruszania na ekspedycję, co wymaga minimum zaangażowania. Udając się do pewnej kobiety, możemy rozpocząć pasywną przygodę, w której bohater zbiera pomocne przedmioty bez naszego udziału. Musimy tylko rozpocząć i zakończyć całą ekspedycję, a później możemy już odebrać skarby, wśród których znajdziemy pieniądze oraz żetony pozwalające na odebranie punktów doświadczenia, tak dla poziomów bohaterów, jak i ich klas. Oczywiście pełnoprawnego grindu to nie zastąpi, ale pomaga go nieco złagodzić, szczególnie w przypadku graczy, którzy nie mogą pozwolić sobie na spędzanie kilku godzin dziennie przed ekranem konsolki czy telewizora, a chciałyby poczynić jakieś postępy.

Rozgrywka

8 /10

Do starych, dobrych czasów nawiązuje też warstwa wizualna. Bravely Default 2 oferuje mariaż trójwymiarowej mapy świata i dwuwymiarowych miast. Takie połączenie dwóch skrajnie różnych stylów sprawdza się zaskakująco dobrze, choć już do samych modeli postaci mam dużo więcej zastrzeżeń. W teorii dano nam tę samą chibi-estetykę co w poprzedniczkach, ale z uwagi na większą moc Switcha, oprawa jest zdecydowanie bardziej ostra, a wszystkie uproszczenia – dużo bardziej widoczne. Bohaterowie, złoczyńcy i NPCe straszą twarzami i animacjami zacofanymi o kilka, jeśli nie kilkanaście lat. Nie wszystko jest jednak złe, bo ich stroje i efekty towarzyszące tym bardziej spektakularnym atakom są… zaskakująco dobrze wykonane. Najgorzej wypadają natomiast wszelkie fabularne scenki, zwłaszcza te, które przynajmniej wedle scenariusza, miały być emocjonalne i dramatyczne. Wszystkie wykonane są na silniku gry, co w połączeniu z tą prostotą daje raczej… umiarkowanie dobry efekt i zamiast odczuwania smutku czy złości, prezentowane w takiej formie wydarzenia powodowały u mnie co najwyżej uśmiech.
fot. Nintendo
+3 więcej
Mieszane odczucia towarzyszyły mi też podczas doświadczania udźwiękowienia. Na ścieżkę dźwiękową nie mogę powiedzieć złego słowa, bo odpowiada za nią Revo, czyli kompozytor, który moim zdaniem w dużym stopniu przyczynił się do sukcesu pierwszej części serii. Muzyka jest znakomita i to na każdym etapie, tak podczas scen spokojnych, nastawionych na eksplorację i dialogi, jak i w trakcie pojedynków, które mogą zaważyć na losach całego świata. Jeśli jednak gramy po angielsku i bohaterowie zaczynają się odzywać… wtedy czar pryska. Angielski dubbing jest zwyczajnie kiepski – postacie mają głosy niezbyt dobrze dopasowane do wyglądu i charakteru (najbardziej rzucało mi się to w oczy, a raczej uszy w przypadku Glorii i Elvisa), a w pewnych scenach brzmią też mało wiarygodnie. Aktorsko szarżują przede wszystkim czarne charaktery, przez co brzmią bardzo przerysowanie. Dużo lepiej sprawdza się oryginalna wersja językowa i dlatego cieszy mnie fakt, że pozwolono graczom na możliwość zabawy z japońskimi głosami i angielskimi napisami.

Oprawa

6 /10

Bravely Default 2 sprawiło mi sporo frajdy i zapewniło kilkadziesiąt godzin solidnej zabawy, a jednocześnie było wirtualnym wehikułem czasu, który przeniósł mnie do lat, w których spędzałem zdecydowanie zbyt wiele czasu przy takich produkcjach, jak Chrono Trigger czy Final Fantasy 6. Dla jednych takie czerpanie z klasyki będzie największym atutem, dla innych zaś czymś, co w ich oczach ten tytuł całkowicie przekreśli.  Plusy: + system klas zachęca do kombinowania; + zabawa na kilkadziesiąt godzin; + świetna muzyka; + wymagające starcia z bossami. Minusy: - przewidywalna fabuła; - nierówna grafika; - angielski dubbing.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj