Castle został porwany - tyle wiadomo po emocjonującym finale poprzedniej serii. Właściwie to 1. odcinek 7. już sezonu mógłby spokojnie zmieścić się w poprzednim, ale zawsze lepiej zakończyć historię cliffhangerem, aby więcej widzów czekało na kontynuację. Jest w tym pewna logika. Co ciekawe, odcinek na tym nawet korzysta, gdyż przez większość czasu nawet nie widzimy głównego bohatera. Tym razem ciężar historii bierze na siebie w całości Kate. I wychodzi jej to znakomicie!
Gorączkowe poszukiwanie tropów, chwytanie każdej okazji, żeby tylko odnaleźć ukochanego, świetnie Kate wychodzą. Duża w tym zasługa kreacji aktorskiej, bo autentycznie można uwierzyć, że parę aktorów coś łączy. Plusem historii jest jej niespieszność, przynajmniej w pierwszej połowie odcinka. Policja bada różne możliwości, pełno jest fałszywych tropów i do końca nie wiadomo, kto stoi za porwaniem pisarza. Castle zniknął i nikt nie wie, w jaki sposób. Do akcji włącza się zaś FBI, które od początku forsuje teorię, że Rick po prostu sfingował swoje porwanie, aby uciec od odpowiedzialności.
W tę historię nie wierzy nikt z przyjaciół, choć po kilku poszlakach zaczyna wątpić sama Kate. Tutaj też pojawia się mały zgrzyt, który mógłby zostać rozwiązany o wiele lepiej. O ile pierwsza połowa odcinka jest świetnie poprowadzona, niespiesznym tempem z dobrymi poszlakami i przesłuchaniami, tak w drugiej twórcy nagle przyspieszyli. Mogli nie wprowadzać jeszcze Castle'a, odcinek sam by się obronił, a tak mamy przeskok o dwa miesiące i cudowne odnalezienie na łódce. Daje to wprawdzie spore pole manewru przy kolejnych odcinkach, bo pomysł z amnezją jest ciekawy (podobnie jak fakt, że jeden ze świadków jest podstawiony), ale jednocześnie widać było, że scenarzyści nie mieli do końca pomysłu. Nieco szkoda, bo można było bardziej pokazać rozpacz Kate, jej tracenie wiary w odnalezienie ukochanego i powolne zamykanie sprawy, a dostajemy jedynie dwie, trzy sceny i nagle Rick się odnajduje.
[video-browser playlist="633202" suggest=""]
Nie wiadomo, ile potrwa ten wątek i czy będzie on motywem przewodnim 7. sezonu, ale dobrze, że twórcy zrezygnowali jeszcze ze ślubu. Miłość dwójki bohaterów może sporo namieszać i scenarzyści zdali sobie z tego sprawę. Chcąc wydłużyć żywotność serialu, muszą kombinować. Sam jestem ciekaw, kto stał za porwaniem Castle'a i czy ma to coś wspólnego z jego ojcem lub poprzednimi sprawami, które rozwiązał wraz z nowojorską policją.
Premierowy odcinek 7. sezonu Castle był zaledwie wprowadzeniem. Pierwsza połowa była fantastyczna, druga to ewidentna próba przyspieszenia tempa produkcji i wprowadzenia na nowo głównego bohatera. Znając życie, można spodziewać się powrotu do procedurala i powolnego odzyskiwania pamięci przez Richarda. Potencjał na stworzenie dobrego sezonu jest. Premierowy odcinek to zaledwie prolog, mający jednak kilka świetnych scen. Dopytywanie się Kate o namiot na plaży i odpowiadanie Castle'a, że to niemożliwe, sprawia, że widz przez chwilę również zaczyna się zastanawiać - a może jednak Rick kłamie? Szybko jednak zostaje wyprowadzony z błędu - podstawiony świadek ewidentnie dowodzi prawdomówności pisarza.
Czytaj również: "Gotham" traci widzów, wysoka oglądalność "Castle"
Dużo pytań, mało odpowiedzi - to akurat serialowi wychodzi na dobre. Pomysł z tajemniczym uprowadzeniem jest naprawdę niezły, stąd dosyć wysoka ocena odcinka. Nieco brakowało innych postaci, zarówno Esposito, jak i Ryana. Na duży plus wyszła niewielka rola córki Castle'a, która momentami potrafi być irytująca - szczególnie że często jest panną idealną. Prym wiedzie Kate i tutaj duży plus dla twórców. Fantastyczne są sceny podczas pożaru samochodu, gdy na klęczącą bohaterkę leci woda z węży strażackich, jej spojrzenia na pusty fotel partnera i wreszcie to, jak Esposito przynosi jej kawę. Tak prowadzony serial chcemy oglądać.