Te ostatnie dwa odcinki zamykają do marca nasze spotkania z Chirurgami. Wyszło trochę lepiej niż we wcześniejszych epizodach, jednak nadal nie do końca czuję, że twórcy wiedzą, w którym kierunku podążają.
W piątym odcinku skupiamy się tym razem na Mirandzie Bailey, która jest również narratorką całej historii. To pozytywna odskocznia. I nie chodzi o to, że Meredith mi przeszkadza – po prostu po tylu sezonach każdy odcinek, w którym główną postacią jest ktoś inny, to powiew świeżości. Oprócz niej możemy również śledzić pozostałe postaci, jak Jo, Teddy czy Koriacika, który w końcu trafił do szpitala. W szóstej odsłonie Mer wraca zaś do świata obudzonych (czy lepiej powiedzieć: żywych), a wątki z poprzedniego sezonu dają o sobie znać, choć nie otrzymują jeszcze rozwiązania. Oczywiście, w świecie
Chirurgów nic nie może pójść zbyt prosto.
Cieszę się na cały wątek Mirandy, która od jakiegoś czasu grała drugie skrzypce, oprócz oczywiście, całego wątku z poronieniem w poprzednim sezonie. Lubię narrację Bailey, która jest bardzo twardą i stanowczą babką. Jednak nie jestem przekonana co do całego wątku z jej rodzicami. Po siedemnastu sezonach nie pamiętam, czy rodzice Bailey pojawili się w serialu, ale jeśli tak, to raczej na obrzeżach i nie byli zbyt istotni dla fabuły. A tu trochę wracamy do sytuacji, jak było w przypadku z mamą Maggie – nim ją poznajemy i polubimy, oczywiście, okazało się, że musi umrzeć. Szkoda, bo nie dano nam możliwości „zaprzyjaźnić” się z tą postacią i żałować, że stanie jej się coś złego. Jednak o brak prawdziwej (w sensie: wywołującej u widza emocje) dramaturgii winię cały ten półsezon
Chirurgów i obawiam się, czy sytuacja się poprawi. Jednak obserwowanie w tej całej sytuacji Mirandy było ciekawe, a zwłaszcza jej rozmowa z Maggie. Dobrze, że cały wątek ratowania mamy powrócił i pozwolił bohaterce na przemyślenia.
Jednak jest coś, co pojawiło się w obu tych odcinkach i pozostawia u mnie dosyć mieszane emocje. Otóż, nie jestem pewna całego elementu, nazwijmy to, społecznego, jaki możemy obserwować od wielu lat w tym serialu. Jasne, czasem wychodziły z tego perełki, tak jak cały odcinek z Jo na temat gwałtu czy przemocy ogólnie. Tutaj mam wrażenie, że ciekawe tematy (np. brak maseczki czy procent czarnoskórych chorujących na covid) zostają zamienione w kampanie społeczne, w których znany aktor wychodzi na białym tle i uświadamia nas, co złego dzieje się w świecie. W serialu liczyłabym na emocjonujący wątek, który zostanie w pamięci. A tak wszyscy jedynie przerzucają się wiedzą. Jednak tak jak problem osób ciemnoskórych został opowiedziany w sposób ciekawy, tak cały wątek z nienoszeniem maseczki był okropny. Rozumiem, że
Chirurdzy chcą edukować, ale naprawdę mam uwierzyć, że znana lekarka, Catherine Fox, zlekceważyłaby noszenie maseczki? Twórcy chcieli to jakoś topornie wyjaśnić, ale ja osobiście wolałabym o całym tym głupim wątku zapomnieć. Naprawdę, nie mogli zrobić normalnego motywu z pacjentem, który nie chce jej nosić i by na przykład ciężko zachorował? Byłoby to o wiele lepsze wyjście, niż to, co widzieliśmy na ekranach.
Powrócę jeszcze do tego głównego aspektu społecznego, o którym wciąż mówią nasi bohaterowie, czyli rasizmu. Mam czasem wrażenie, że jest tego za dużo. Tak jakby najistotniejsze dla scenarzystów było uświadamianie widzów i rzucanie haseł, niż cała fabuła, która powinna dany problem „oplatać”. Nie zrozumcie mnie źle – dobrze, że serial porusza istotny wątek społeczny. Jednak gdy w każdym odcinku mamy hasła o rasizmie w co najmniej kilku wątkach, zaczyna się to rozmywać, również emocjonalnie. Mam jednak z tyłu głowy, że może to wynikać z pewnej mojej ignorancji – w końcu w Polsce mamy zupełnie inną sytuację niż w Ameryce.
Nawiązując do kwestii rasizmu, przechodzimy do odcinka szóstego, który zaczął się całkiem kryminalnie. Pojawiają się porwane dziewczyny i mężczyzna, którego wszyscy uznają za ich porywacza. Na szczęście nie wszystko okazuje się takie oczywiste, a znajoma twarz z poprzedniego sezonu powraca. Cieszę się, że ten wątek ma dalszy ciąg. To ogromny plus. Zwłaszcza że DeLuca, który był najbardziej poszkodowany w ostatnich odcinkach sezonu szesnastego, mógł wyjść na prostą.
Co do reszty postaci, to trochę się działo. Mam wątpliwości co do kolejnej postaci, która chce zmienić specjalizację, w tym przypadku, Jo. Mam wrażenie, że po pierwotnej ekipie, czyli Christinie, George’u, Alexie, Izzie i Mer kwestia specjalizacji zaczęła być traktowana po macoszemu, a reszta postaci zmieniała ją tak jak sobie wymyślili twórcy, a co do sensu tego wszystkiego… cóż, czasem się tego nie czuło.
Jednak były też pozytywne aspekty tych drugoplanowych wątków – tak jak cała rozmowa pomiędzy Meredith a Koriacikiem czy wsparcie, jakie okazali sobie DeLuca z Bailey. Także rozwijająca się relacja pomiędzy Maggie i Winstonem przechodzi na nowy poziom.
Ostatnie odcinki przed przerwą dają nadzieję i ogląda się je o wiele lepiej niż poprzednie. Mam nadzieję, że w marcu
Chirurdzy wrócą na właściwe tory i będzie tylko lepiej. Jednak tak jak te dwa epizody były bardzo obiecujące, to jakbym miała oceniać całe sześć odcinków razem, nie byłaby to dobra ocena. Na zachętę daję 6, choć najchętniej dałabym 5,5 – dlatego, że poprawa jest, choć nie tak duża, by ocenić ten serial lepiej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h