Sezon czwarty Chucka, zwłaszcza pierwsza połowa, wydaje się, że w wielu wypadkach zawiódł oczekiwania. Co wydawało się tak ciekawe pod koniec trzeciego: wątek Oriona i cała narastająca wokół niego mitologia pojawiła się w kilku momentach, ale było traktowane raczej po macoszemu. W dodatku wątek odnalezienia Mamy B, który (znów wydawałoby się) powinien być pewniakiem na bardziej osobiste, emocjonalne zaangażowanie bohatera w rzeczywistości, nawet mimo obecności uber-mamuśki Lindy Hamilton, wydawał się raczej mało angażujący dla widza. Buy More było piątym kołem u wozu: chcianym przez fanów, ale nie spełniającym żadnej sensownej roli dodatkiem. Sezon miał jednak też kilka naprawdę dobrych momentów i zakończył się w sposób emocjonujący. W tych emocjach było tyleż nowego, intrygującego i osobistego przeciwnika, co i obaw, że pewna wydarzenia pogrążą serial w zapowiedzianym finalnym sezonie.

[image-browser playlist="607173" suggest=""]©2011 Warner Bros. Television

Zacznijmy od tych ostatnich. Pozbawienie Chucka Intersekta wydaje się samo w sobie dobrym pomysłem - zwiększa potencjał dramatyczny. Natomiast danie go Morganowi było bez wątpienia posunięciem kontrowersyjnym. Jego postać skradła już w poprzednim sezonie dużo uwagi od innych postaci. Jako Intersekt wzbudził niemałe obawy... Jednak już sposób, w jaki temat został potraktowany na Comic Conie, uspokoił nieco moje obawy.

Premierowy odcinek sezonu piątego sezonu wydaje się potwierdzać, że twórcy wiedzą, co robią. Morgan jest pretensjonalny, snobistyczny (świeże krewetki) i poza niezdarnością nie ma w sobie nic z Chucka, kiedy ten zmagał się z Intersektem na początku serialu. Przez kontrast z tym nowym Morganem, główny bohater tylko zyskuje jako postać. Jednocześnie, mimo moich obaw, Joshua Gomez zaskakująco dobrze sprawdza się w czasie misji, o ile tylko nie ma do odegrania roli błazna. Dziecinna postawa przyjaciela sprawia też, że strata Intersekta jest boleśniejsza, a to kolejne punkty w kategorii dramatu, tej której najbardziej brakowało mi w poprzednim sezonie.

[image-browser playlist="607174" suggest=""]©2011 Warner Bros. Television

Jeżeli chodzi o przeciwnika - Clyde'a Deckera - to w finale poprzedniego sezonu miał bardzo obiecujący debiut. Po pierwsze zapowiada jakąś gigantyczną tajemnicę, taką, która ma rzucić nowe światło na praktycznie całą historię serialu. Chuck, w przeciwieństwie do takich seriali jak Lost czy Fringe nie opierał się w tak zasadniczy sposób na poszukiwaniu jakiejś odpowiedzi. To dodaje nowego wymiaru serialowi. Obyśmy jednak nie dostali w konsekwencji, czegoś tak mętnego i zawodzącego oczekiwania, jak zakończenie Zagubionych. Po drugie Decker, przez swoje małostkowe machinacje, które stawały na drodze ratowania Sary, oraz pozbawienie Chucka Intersekta, stał się wrogiem bardzo osobistym. I na obu tych filarach buduje też, choć na razie małymi kroczkami premiera tego sezonu. O tajemnicy dowiadujemy się może mało, jednak dostajemy wizje szpiegowskiej machiny, która zwraca się przeciw naszym ulubieńcom (choć sama scena ze zgromadzonymi mrocznymi postaciami jest raczej mało subtelna, czy orginalna). Po raz kolejny też działania szpiega dotykają ich osobiście, kiedy w konsekwencji jego interwencji, ich misja kończy się niepowodzeniem, a oni tracą zasadniczą część swojego majątku.

Wielką zaletą tego serialu jest to, że nie tkwi on w miejscu, kręcąc się wokół tej samej sytuacji. Rozwija się, zmienia. Tak jest i teraz, kolejny sezon pieczętuje nowe zmiany. Poza Morganem-Intersektem jest to też przejście do prywatnego sektora. Rodzi to nowe problemy, zwłaszcza dla Caseya. Chuck jest zaskakująco otwarty na konszachty z typami spod ciemnej gwiazdy, co może troszkę razić, biorąc pod uwagę, że był budowany długo jako postać szlachetna. Same misje trudno nazwać majstersztykami, jednak dobrze odgrywają rolę wprowadzenia w te nowe realia. Pokazują też zmianę w samym głównym bohaterze, który, teraz już bez żadnego "oszukiwania" staje na wysokości zadania. Bohater pokonujący trudności jest o wiele ciekawszy od takiego, który od niechcenia pokonuje wrogów setkami.

[image-browser playlist="607175" suggest=""]©2011 Warner Bros. Television

Rozczarowująco mała, zwłaszcza dla fana "Gwiezdnych Wojen", okazała się rola Marka Hamilla. Pojawia się w otwarciu, by potem zostać zastąpionym przez kolejnego, raczej generycznego łotrzyka. Miałem nadzieję na więcej, zwłaszcza biorąc pod uwagę, ile euforii praca z nim wywołała u Zacha i Josha.

Buy More też jest obecne raczej symbolicznie, ale w dość intensywnym odcinku znajduje się dla nich miejsce. Dobra wiadomość dla ich fanów jest jednak taka, że pod koniec odcinka na nowo zyskuje racje bytu w serialu.

[image-browser playlist="607176" suggest=""]©2011 Warner Bros. Television

Co prosi się natomiast o poważne przemyślenie konwencji, to dynamika między Chuckiem a Sarą. Stworzenie domu jest dość naturalnym kolejnym krokiem. Jednak słuchając ich dialogów, można się nabawić bólu zębów od przesadnej słodyczy. Jednocześnie trudno między nimi dostrzec jakąś intymność (nie mam na myśli takiej, która jest związana z seksowną bielizną), porozumienie. Wszystko muszą sobie łopatologicznie wykładać. Brak jakiegoś ducha partnerstwa, jak gdyby nie czuli się komfortowo ze sobą. Chuck nadal musi knuć jakieś spiski z Morganem, bo ciągle próbuje coś udowodnić. Czas dojrzeć Bartowski i zdecydować się, czy ślub brałeś z Brodaczem, czy Blondyną, bo fakty zdają się przeczyć deklaracjom.

"Chuck Versus the Zoom" jest solidnym otwarciem sezonu. Nie jest on może już tak uzależniający, jak w pierwszych sezonach, ale to nadal serial na poziomie, który zasługuje na właściwe zamknięcie. Właściwie dość odważnie obiecuje nam coś więcej, choć jeszcze nie sposób ocenić, jak sobie z wypełnieniem poradzi.

Ocena: 8/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj