Fenomen trylogii „Millennium” Stiega Larssona był analizowany setki razy. Świetne powieści kryminalne pełne mocnej krytyki społecznej i jeszcze mocniejszych sekwencji akcji, które wydano dopiero po śmierci autora. Toż to historia jak sprzed wielu dekad – kto w dzisiejszych czasach pisze wielką, grubą trylogię i umiera przed wydaniem pierwszego tomu? Ale tak naprawdę było. Tylko kto w XXI wieku przejmuje się śmiercią autora, jeśli produkt odniósł sukces? No... nikt. I właśnie leży przed nami tom czwarty - „Det som inte dödar oss”. Spadkobiercy Larssona zatrudnili do jego napisania chyba (piszę „chyba”, bo nie znam aż tak dobrze szwedzkiej literatury) najlepszego możliwego kandydata. David Lagercrantz to autor słynnej bestsellerowej biografii Zlatana Ibrahimovica i (podobnie jak Larsson) znany dziennikarz śledczy. Co dostaliśmy w efekcie? Oto sprytnie i sprawnie napisana kontynuacja, która świetnie korzysta z dziedzictwa poprzednich tomów. Lagercrantz odrobił lekcje – nauczył się imitować styl Larssona, jego podejście do problemów społecznych, charaktery postaci, dopisać brakujące fragmenty biografii bohaterów i kontynuować te wątki, które po trzech tomach wciąż były otwarte. Wszystko jest, wszystko działa, ale jakoś nie ma tej iskry magii, małej porcji szaleństwa, dzięki której Larsson kupił nas przy pierwszej lekturze. Tego wrażenia, że wkraczamy w dziwny, zdecydowanie „nie nasz” świat, który jest groźny, niepokojący, ale fascynujący. Owszem, tu też mamy spiski, złych profesjonalistów, dziwne sojusze, dobry research, gwałtowne zwroty akcji, ale to wszystko sprawia wrażenie rysunku zrobionego po numerkach, a nie dzieła plastycznego geniusza (który jest zresztą jednym z ważnych elementów tej fabuły).
Źródło: Czarna Owca
No bo właśnie - nie da się dobrze ocenić tej książki bez zdradzenia jej puenty, a tego przecież tu nie chcemy. Mówiąc najprościej (i tak, by niewiele powiedzieć): Lagercrantz pod koniec poszedł na łatwiznę. Po pierwsze, pisał tak, by zostawić sobie furtkę na kolejne tomy, ale zrobił to z delikatnością Hulka, który robi kilkumetrową dziurę w ścianie (nawiązanie do komiksów Marvela jest tu bardzo na miejscu, a dlaczego – dowiecie się w trakcie lektury). Po drugie, w przeciwieństwie do Larssona nowy autor nie rozumie, że charakter postaci, ich doświadczenie, traumy, choroby determinują w dużej mierze ich zachowania, od początku do końca. Dotyczy to zarówno Mikaela oraz Lisbeth, jak i kilkuletniego autystyka. W sumie jeszcze niewiele napisałem o samej fabule. Oto jak w pierwszej książce Blomkvist przeżywa kryzys, a Lisbeth ze znanych tylko sobie powodów włamuje się do najbardziej strzeżonej sieci komputerowej na świecie. Tymczasem pewien ojciec wraca do kraju (w sensie Szwecji), by odzyskać syna. Oczywiście dość szybko wszystkie te sprawy zaczynają się łączyć i oczywiście to połączenie z czasem odnajduje się w przeszłości jednej z tych postaci. Jak to u Larssona. Tyle że nie do końca. „Det som inte dödar oss” to sprytna imitacja powieści mistrza. Wystarczająco dobra, by ją polecić jako po prostu niezły kryminał, znacznie lepsza niż fabuły dopisywane po śmierci Alistairowi MacLeanowi, Robertowi Ludlumowi czy Tomowi Clancy'emu, ale i tak to tylko dopisywanka. Początek nowej ery. Drugie życie tych bohaterów. Za chwilę być może dostaniemy serial telewizyjny, w którym świetny dziennikarz śledczy i genialna hakerka ze smokiem wytatuowanym na plecach będą co tydzień demaskować kolejne skomplikowane afery. Ale zawsze (jak przy Kubusiu Puchatku), kiedy nasi bohaterowie coraz bardziej rozwodnią się w kolejnych popkulturowych permutacjach, możemy wrócić do oryginału. W tym wypadku będą to po prostu trzy książki Larssona. Ta już nie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj