Kiedy w premierze nowej serii dostaliśmy odcinek będący faktycznie hołdem dla całego ogromnego i bardzo ożywionego fandomu Sherlocka, naprawdę mogło się to podobać. Byli tacy, którzy narzekali, że brak porządnej zagadki kryminalnej obniżył poziom historii, ale w ogólnym rozrachunku, po długich miesiącach oczekiwania wiernym fanom taki odcinek się należał, szczególnie że był on wyjątkowy, bo ukazywał powrót Sherlocka po sfingowaniu swojej śmierci. Jeśli jednak kolejny epizod jest robiony w tym samym stylu i w większości zamiast Sherlocka oglądamy "Cumberbatch Show", a zamiast fabuły obserwujemy tęczówki i włosy Benedicta, to już niestety pojawiają się powody do narzekania.

"The Sign of Three" to odcinek, który tytułem nawiązuje do jednej ze sztandarowych opowieść sir Arthura Conan Dolye'a, a scenarzyści skorzystali z kilku subtelnych nawiązań do książkowego pierwowzoru. Tak jak i we wcześniejszych przypadkach, jest to jedynie luźna interpretacja, ale do tego Sherlock już nas przyzwyczaił. Potencjał, który tkwił w tej historii, nie został jednak w pełni wykorzystany, bo zagadka kryminalna stała na tak dalekim tle, że momentami trudno było ją dostrzec. Odcinek drugi został zdominowany przez ślub Johna z Mary oraz oczywiście przez świadkującego im Sherlocka.

[video-browser playlist="634247" suggest=""]

Cała oś fabularna została zbudowana wokół weselnej przemowy świadka, a choć została ona zgrabnie napisana i świetnie zagrana, to nie była czymś, co mogło odcinek w pełni obronić. Niestety wpakowano w niego sporą liczbę zapychaczy, które sprawiały, że się dłużył. Momentami bywało po prostu nudno, zdecydowanie brakowało dynamicznej akcji i ciągłego napięcia, do którego serial nas przyzwyczaił. Scenarzyści przesadzili też trochę z humorem. Wciskanie zabawnych scen i gagów, które w większości to tylko kalki z poprzednich sezonów, nie było najlepszym rozwiązaniem. Wcześniej udawało się to zbalansować przez gorzkawe emocje związane z rozwiązywaną sprawą i postawami bohaterów, które miały z nią związek, ale teraz tego zabrakło.

Oczywiście Sherlock po raz kolejny zachwycił sposobem montażu i prezentacją wizualną odcinka. Tutaj jak zawsze spisał się na medal, świetnie także łącząc obraz z muzyką. Największą zaletą jest dalsze pogłębianie relacji Sherlocka i Watsona oraz zupełnie naturalny sposób, w jaki dołączyła do nich Mary. Interakcje tej trójki oglądało się świetnie, a gdyby skupiono się na nich jeszcze bardziej, wyszłoby to odcinkowi na dobre. Choć nachalne wykorzystywanie popularności Cumberbatcha nie jest tym, czego szukam w Sherlocku, to nie da się zaprzeczyć temu, że aktorsko Benedict błyszczy, a Freeman i reszta obsady dotrzymują mu kroku.

Mam jednak nadzieję, że w ostatnim odcinku scenarzyści wrócą do tego, co w serialu lubię najbardziej; stworzą skomplikowaną historię opartą na czymś więcej niż ciągłym puszczaniu oczek do fanów, które to stanie się na powrót smakowitym dodatkiem, a nie główną podwaliną fabuły. Po dwóch epizodach "Cumberbatch Show" pora wrócić do Sherlocka, bo choć ten pierwszy jest po prostu fajny i przyjemny, to drugiego kochamy najbardziej.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj