Córka króla moczarów to opowieść o Helenie, dziewczynie, która skrywa bardzo trudną przeszłość – jest dzieckiem więzionej przez wiele lat kobiety i jej oprawcy. Choć w dzieciństwie nie zdawała sobie z tego sprawy, jako dorosła mierzy się z konsekwencjami przeżytej traumy. Sytuacja dodatkowo się zagęszcza, gdy okazuje się, że jej skazany ojciec uciekł z więzienia. Helena musi zachować ogromną czujność – jest przekonana, że mężczyzna będzie chciał ją odnaleźć, co z kolei oznacza śmiertelne zagrożenie dla całej jej rodziny. Aby ochronić najbliższych, kobieta postanawia stawić czoła zagrożeniu, wykorzystując do tego wszystkie survivalowe umiejętności, których nauczył ją ojciec. Reżyserem produkcji jest Neil Burger (Iluzjonista, Jestem Bogiem), a scenariusz napisał Mark L. Smith, który współpracował przy oscarowej Zjawie. Zdawać by się mogło, że mamy tu do czynienia z konkretnymi fachowcami, a jednak ich nowy film rozczarowuje i raczej nie zapisze się w niczyjej pamięci na dłużej. Choć fabuła filmu brzmi jak rasowy thriller, w praktyce jest to kino przeciętne, ograne oczywistymi schematami i kulejące w warstwie emocjonalnej. Opowieść rozpoczyna się lata temu, gdy mała Helena przemierza lasy i mokradła ze swoim tatą – wtedy jeszcze sprawiającym wrażenie ojca idealnego. Oglądanie świata oczami dziecka daje bardzo fajny efekt i umiejętnie usypia czujność widza, dzięki czemu późniejszy twist fabularny wybrzmiewa ze zdwojoną siłą. To zabieg faktycznie udany i zaskakujący. Szkoda tylko, że następuje tak wcześnie, ponieważ po nim mamy już do czynienia z równią pochyłą. Dominujące w filmie losy dorosłej Heleny to zlepek sztampowych scen gatunkowych, które można przewidzieć bez najmniejszej trudności. Akcja prowadzi bohaterów dokładnie tak, jak moglibyśmy tego oczekiwać, co nie sprzyja cieszeniu się seansem. Osadzenie akcji na wdzięcznie prezentujących się mokradłach wynika z materiału źródłowego – powieści Karen Dionne pod tym samym tytułem (całkiem pozytywnie odebraną przez czytelników). Twórcy starają się te wizje realizować, ale nie wykorzystują potencjału, jaki w tej scenografii tkwi (umówmy się, trudno o bardziej fotogeniczne miejsce akcji dla tego typu produkcji). Owszem, otrzymujemy kilka ujęć na rzeki, bagna i gęstwiny; mamy parę scen, w których bohaterowie zgłębiają meandry leśne i podejmują tropy na ściółce czy w wodzie, jednak takie kadry pojawiają się raczej okazjonalnie. Wizualnie wygląda to naprawdę ładnie. Szkoda więc, że nie położono na tę kwestię jeszcze większego nacisku, a przyrodzie nie powierzono metaforycznej roli, o którą aż się prosi. Być może dzięki temu film nadrobiłby brak oryginalności na innych płaszczyznach. W roli córki występuje Daisy Ridley, a ojca – Ben Mendelsohn. Aktorzy starają się wykrzesać ze swoich postaci trochę więcej emocji, jednak utrudnia to płaski scenariusz. Sama Helena jest dla widza neutralna – wiemy o niej absolutne minimum. Definiują ją wyłącznie jej doświadczenia z dzieciństwa. Poza nimi bohaterka nie reprezentuje żadnej wyrazistej osobowości, jest wyłącznie pozytywna i nie prowokuje żadnych pytań. Owszem, kibicujemy jej w działaniach, ponieważ nie ma tu nikogo innego, komu można byłoby kibicować – to zatem raczej niezbędna konieczność fabularna wynikająca z braku innych możliwości. Towarzyszący jej mąż (Garrett Hedlund) i córka (Joey Carson) to postacie absolutnie drugoplanowe, wobec których nie można nawet zająć żadnego stanowiska. Ojciec natomiast to klasyczny antagonista, przeciwnik do wielkiej finałowej walki – jeden z tych, którzy zawsze wstają z kolan, mimo zadawania im śmiertelnych ciosów. Patrzy się na to wszystko raczej z politowaniem. Gdzieś między wierszami film sygnalizuje temat traumy, ale wszystkie wydarzenia z drugiego aktu sprowadzają nas dość konkretnie na ziemię. Nie mamy tu do czynienia z niczym więcej aniżeli banalnie skonstruowanym akcyjniakiem, obfitującym w postacie z deficytem logicznego myślenia. Relacje między ojcem a córką nie mają większego znaczenia dla fabuły. Nikt nikogo nie rozlicza z czynów, nikt nie prowadzi analizy psychologicznej bohaterów. Wszystko jest maksymalnie spłaszczone i wtłoczone w ramy popcornowego produktu rozrywkowego. Córka króla moczarów to zwyczajny film jakich wiele – ani zły, ani dobry, po prostu przeciętny. Tego typu thrillery emitowane są zwykle w telewizji wieczorową porą. Produkcja z Daisy Ridley w niczym nie jest od nich lepsza. Niecałe dwie godziny seansu mijają dość szybko, aczkolwiek bez żadnego napięcia. Z każdą kolejną minutą uwypuklą się kolejne niedoskonałości scenariusza. Możliwości było naprawdę wiele, jednak twórcy zdecydowali się poprowadzić historię najbardziej banalnym torem. Przykro, bo było miejsce na to, by uczynić z tej historii coś więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj