Nowe Czarodziejki od początku nie miały łatwego startu. Po pierwsze, zostały rebootem kultowego już serialu, zupełnie odcinając się od oryginału. Po drugie, zostały stworzone przez stację the CW, co raczej nie wróżyło wysokiej jakości produkcji. I, niestety, pierwsze odcinki nie zachwycały, będąc bardzo wymuszone i sztuczne. Nie dość, że gra jednej z głównych aktorek wołała o pomstę do nieba, to jeszcze krzyczenie feminizmem było wręcz groteskowe i zmuszało do uśmiechu zażenowania. Na szczęście, im dalej serial szedł w przysłowiowy las, tym tak naprawdę było lepiej. Producenci trochę spuścili z tonu, pozwalając, by była to sympatyczna, ciepła przygoda z feministycznym przekazem w tle – w dodatku nie tak mocno narzuconym w publiczność. Jego dosyć cukierkowa odsłona pozwoliła na wybaczenie różnych fabularnych głupotek czy niedociągnięć aktorskich. W skrócie: był to przyjemny, odmóżdżający serialiczek. A jako że kocham historie o wiedźmach, dla mnie wręcz idealny. Nie wiem jednak, co przyszło do głowy stacji the CW, gdy zdecydowała się wymienić głównych showrunnerów produkcji i postanowili skupić się na bardziej mrocznej tonacji. Gdy tylko to przeczytałam, moje serce zadrgało z niepokoju, ale spróbowałam nie ufać obawom. Niestety, przepowiednia klęski była zbyt silna…Jednak po kolei. Nasze trzy siostry spotykamy parę tygodni po finałowym odcinku. Maggie cieszy się ze studiów, zapominając o Parkerze. Mel zajmuje się sprawami magicznego świata, a Macy szuka miejsca dla siebie po ostatnich tragicznych wydarzeniach. Wszystko zmienia się w kilka sekund – i to dosłownie – gdy w ich domu pojawia się tajemnicza, zakapturzona postać, która niszczy księgę Cieni i zmusza czarodziejki do ucieczki. Bohaterki lądują w tajemniczej siedzibie, okazującej się mieścić w Seattle. Harry, który nie wiadomo do końca, z jakiej przyczyny uniknął śmierci, skoro został zaatakowany przez tajemniczego przybysza, próbuje im pomóc. A kobiety muszą poradzić sobie w świecie bez swoich magicznych mocy. Sama opisana fabuła brzmi nieźle. Szkoda, że wykonanie jest o wiele gorsze. Po pierwsze, co stało się z Niko i Parkerem? Jasne, półdemon miał w sumie całkiem zakończony wątek, choć wydawało się, że to miłość na dłużej. Jednak tak jak to jestem w stanie zrozumieć, to co się stało z Niko, która z byle jakiej postaci wyrosła na fajną i ciekawą bohaterkę, która w dodatku miała być „one true love” dla Mel (przynajmniej tak wskazywała fabuła)? Na razie tego nie wiemy. Wymazujemy te postacie z historii, skupiając się na nowych możliwych wątkach miłosnych – czyli Maggie z przystojnym trenerem fitness i Mel ze sklepikarką. Również w życiu Macy wiele się dzieje. Tak jak w zeszłym sezonie tylko zasugerowano wątek między nią a Harrym, tutaj ruszono pełną parą i nie do końca wiadomo, skąd co się bierze. A mówi to osoba, która liczyła na rozwinięcie relacji między tymi bohaterami. Tylko skąd nagle wzięły się te wszystkie uczucia Macy? Zresztą, cały te dwa odcinki to jeden wielki mroczny chaos. I inaczej tego nie można nazwać. Jasne, jest poważnie – mamy ciemne kolory, brutalne śmierci przez powieszenie i nie wiadomo co jeszcze. Tylko szkoda, że jest to wszystko tak wprost widzowi pokazane. Gdy Maggie mówi, że „musi dorosnąć”, wiemy, że scenarzyści tak naprawdę mówią, że trzeba podrasować postać do poważniejszej historii. Tylko co z poważniejszej historii, skoro pozostają te głupoty fabularne, które we wcześniejszej konwencji nie przeszkadzały? Przez to wszystko serial traci i to zupełnie. Czy warto obejrzeć nowy sezon Charmed? Cóż, ja będę oglądać na pewno, bo jestem ciekawa, jak to się rozwinie i mam nadzieję, że tak jak w poprzednim sezonie, scenarzyści zrównoważą swój ton. Parę wątków jest co prawda ciekawych – i tylko dla nich warto oglądać dalej. Pytanie, czy scenarzyści tylko tego nie zepsują. Na razie jestem sceptycznie nastawiona.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj