Czarownica to typowa baśń, która w założeniu powinna bawić w takim samym stopniu zarówno dzieci, jak i dorosłych. Nie opowiada ona dokładnie tej samej fabuły co Śpiąca królewna, lecz wpisuje się w trend "prawdziwych historii" stojących za baśniami i legendami. Podstawy znanej nam opowieści są zachowane, lecz wprowadzono szereg zmian oraz zwrotów akcji. I tutaj pojawia się tak naprawdę problem. Z uwagi na konwencję baśni naturalnie stosowane są uproszczenia, skróty i spore naciągnięcia, ale nawet one muszą mieć swoje granice. Te w filmie zostają kilkakrotnie przez twórców przekroczone, a niektóre zabiegi zaczynają razić. Momentami można odnieść wrażenie, że nie wszystkie elementy fabuły są przemyślane i dopracowane w satysfakcjonującym stopniu. Niektóre zmiany w charakterystyce znanych widzom postaci wydają się być wprowadzone na siłę, przekombinowane i pozbawiają bohaterów wyjątkowego uroku.
Najjaśniejszym punktem jest Angelina Jolie, która w roli złej Diaboliny hipnotyzuje, intryguje, bawi i wzrusza. Wydaje się, że żadna współczesna aktorka nie zagrałaby tej postaci tak świetnie. Jolie tak naprawdę nie gra Diaboliny - dzięki swoim umiejętnościom i charakteryzacji Ricka Bakera po prostu staje się tą postacią znaną z filmu animowanego. Każda scena z nią cieszy, aktorka nigdy nie zawodzi - szczególnie fenomenalnie wypada znane ze zwiastunów odtworzenie sceny składania darów nowo narodzonej Aurorze. W porównaniu do złej czarownicy z filmu Królewna Śnieżka i łowca granej przez Charlize Theron postać Jolie jest lepiej stonowana, mroczniejsza i na swój sposób bardziej ludzka. Theron bawiła się emocjonalną nadekspresją, a Jolie potrafi zaintrygować kompletnym jej przeciwieństwem (aczkolwiek ekspresywne sceny emocjonalne też się zdarzają). Już dla samej kreacji Angeliny Jolie Czarownica warta jest obejrzenia. Szkoda jednak, że pozostali aktorzy nie dotrzymali jej kroku - Elle Fanning jedynie ładnie się uśmiecha, a Sharlto Copley ze swoim akcentem wygląda, jakby był z innej bajki.
Opowieść o Diabolinie cierpi na standardowy problem, który pojawia się, gdy za kamerą staje debiutant wywodzący się z działu efektów specjalnych. Obraz jest przepiękny wizualnie. Udaje się stworzyć magiczny świat, który przekonuje wyglądem, intryguje magicznymi i zabawnymi istotami oraz cieszy oko detalami. Stromberg popełnia jednak ten sam błąd co jego koledzy po fachu - uwagę całkowicie skupia na stronie wizualnej, przez co gdzieś giną emocje, które są najważniejszą cechą baśni. Historia powinna wzbudzać u widza wszelkie reakcje: sprawiać, że będzie nam zależeć na losie bohaterów, że będziemy cieszyć się z miłych chwil, śmiać się ze zwariowanych przygód, podziwiać odkrywanie magicznego świata, czuć napięcie w chwilach zagrożenia i ronić łzy podczas happy endu. W Czarownicy nie ma żadnej emocji poza... obojętnością, a to niezwykle razi w filmie, który w tym aspekcie mógł nadrobić wszelkie fabularne niedociągnięcia. Szczególnie czuć to w wielkim finale, który powinniśmy oglądać, siedząc na skraju fotela, i razem z wewnętrznym dzieckiem kibicować tym dobrym - zamiast tego dostajemy emocjonalną pustkę.
Disney po raz kolejny rozczarowuje nieumiejętnością wykorzystania 3D jako narzędzia pomagającego w opowiadaniu historii. Choć dzięki oparciu na CGI obraz cieszy dobrym wykorzystaniem głębi (duże rozmazanie bez okularów), to przed ekranem kompletnie nic się nie dzieje. Problemem jest też przygotowanie kilku za bardzo dynamicznych scen, które w 3D u co wrażliwszych widzów mogą spowodować negatywne reakcje organizmu. Pod 3D trzeba inaczej rozkładać dynamizm akcji, by widz mógł odpowiednio skupić wzrok.
Czarownica to film ze świetnym konceptem i ogromnym, acz niewykorzystanym potencjałem. Jest przepiękny wizualnie, lekki w odbiorze, momentami zabawny, a Angelina Jolie fantastycznie tworzy Diabolinę. Frajda jest przyzwoita, ale pozostaje wrażenie, że w tym wszystkim po prostu zabrakło serca, aby było naprawdę dobrze.