Recenzja może zdradzać kluczowe fragmenty fabuły odcinka.
Odcinek rozpoczął się dobrą akcją zamachu na okrutnego szefa Gestapo, Petera Schoebbla. Sama scena akcji została dobrze nakręcona, z przyzwoitym klimatem, a wszystkiemu towarzyszyła chwila napięcia. Praktycznie od razu po akcji dowiadujemy się o kolejnej misji - bohaterowie muszą odebrać skoczków z Włoch, wśród których oczywiście znajdują się bracia Konarscy. Razem z nimi skacze pułkownik Mieczysław Skotnicki. Tym razem w tej roli mieliśmy okazję widzieć Huberta Urbańskiego trochę dłużej. Chociaż tragedii z pierwszego wrażenia nie ma, nadal trudno mi kupić fakt, że ma być on pułkownikiem. Póki co, jest bardzo mało wiarygodny.
Główną osią fabularną odcinka była cała akcja z odbiorem skoczków, która nie poszła po myśli Polaków. Kontakt, który miał znać dokładną lokalizację zrzutu został zabity wraz z kompanami. Naszych bohaterów odbierają Sowieci z Aleksiejem Dykowem na czele. Jest to kolejna nowa postać w czwartym sezonie, w którą wciela się Robert Gonera. Stworzył ciekawą postać, która nie wydaje się jednowymiarowa. Często w tego typu produkcjach Sowieci pokazywani są jako czyste zło bez jakichś specjalnych pobudek. Dykow wydaje się bardziej ludzki. Podczas przesłuchania Skotnickiego wyjawił nawet swoje pobudki, dlaczego zaczął pracować dla Sowietów. Gonera zdecydowanie przekonuje w tej roli. Potrafi wzbudzić niechęć widza, ale też zrozumienie. Postać ma potencjał, który może ciekawie się rozwinąć.
Wątek Romka jakoś się nie rozwinął. Gdy niemiecki patrol go poszukiwał, otrzymał pomoc od Polaka. Niestety wyraźnie widać, że ów Polak ma bardzo dwuznaczne powody, by ratować Romka. Może powstać z tego coś ciekawego i emocjonującego. Jeśli chodzi o nową postać Teresy Piontek, wszystko wskazuje na to, że niestety jej poczynania będą do granic bólu przewidywalna. Wydaje się, że to tylko kwestia czasu, jak Lenę i Wandę każe wywieźć do Rzeszy do pracy, aby uratować siebie i swoją pracę. Po wydarzeniach z poprzedniego odcinka, kiedy Ruda z zimną krwią zabiła konfidenta, istniała obawa, że zrobią z niej kobietę pozbawioną emocji. Cieszy fakt, że przeżywa to, zapijając smutki winem. Dzięki temu Ruda wzbudza współczucie widza. Oby scenarzyści mieli przygotowane dla niej coś wyjątkowego.
Gubernator Warszawy na miejsce zamordowanego Schoebbla wezwał z Grecji Larsa Rainera. Takim sposobem powraca Piotr Adamczyk, który w następnych odcinkach będzie ścigać Bronka, Janka i spółkę. Możemy przypuszczać, że aby podbudować emocje, Rainer odniesie kilka znaczących sukcesów. Szkoda, że w tym odcinku muzyka Bartosza Chajdeckiego była tylko tłem i nie wybiła się w żadnej scenie, przemawiając do widza lirycznością i emocjami.
Drugi odcinek czwartej serii był pod każdym względem o wiele lepszy od premierowy sezonu. Zgodnie z zapowiedziami z odcinka na odcinek jest coraz więcej akcji, ale pomimo tego, twórcy nie zapomnieli, że siła "Czasu honoru" leży w fabule. Cała historia intryguje, wciąga i ma to "coś", dzięki czemu z przyjemnością śledzi się przygody głównych bohaterów.
Ocena: 8/10