Głównym bohaterem The Red. First Light jest porucznik James Shelley, którego poznajemy podczas misji w Afryce, w trakcie dawania tyleż cynicznego, co niepozbawionego celnych obserwacji wykładu na temat wojen i przedsiębiorców na niej zarabiających. Dowodzi on pięcioosobową Połączoną Grupą Bojową, której zasady są proste: chronić cywilów, wyeliminować wroga i nie dać się zabić – ostatecznie nie jest to biznes wart powrotu w trumnie. Dotychczas strategia ta sprawdzała się znakomicie, ze względu na niezwykłą umiejętność Shelleya: przeczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa, zupełnie niczym "szept Boga" ostrzegający przed złem. Kiedy jednak pewnego dnia przeczucie zawodzi a porucznik cudem unika śmierci, nie przeczuwa on, że wpadnie w wir wydarzeń, które całkowicie wywrócą do góry nogami ustalony porządek świata, zmiatając z powierzchni ziemi jego przekonania o armii, korporacjach, rzeczywistości politycznej... oraz charakterze głosu Boga, którego plany niekoniecznie muszą spodobać się Shelleyowi.

Niewątpliwą zaletą Czerwieni jest jej, nazwijmy to, "prostolinijność": powieść ani na moment nie daje nam złudzeń, iż mamy w rękach coś innego, niż militarną science fiction, od samego początku wprowadzając czytelnika w wojskowe środowisko i trzymając się go do samego końca. Nagata dużo miejsca poświęca opisowi podstaw działania PGB: jednostki złożonej z żołnierzy korzystających z neuronakładek wspomagających ich reakcje emocjonalne oraz pozwalających zachować ścisłą łączność oraz kontrolę nad sprzętem, w skład którego wchodzą m.in. egzoszkielety zwane "martwymi siostrami". Dodawszy do tego niemal permanentną inwigilację ze strony dowództwa, kontrolującego wszystkie poczynania PGB, otrzymujemy jednostkę bardzo specyficzną, bazującą na koordynacji, prędkości reakcji, dostępie do informacji... i kontroli emocji.

Nie brak w Czerwieni fragmentów prezentujących skuteczność PGB, objawiającą się w precyzji i zdecydowaniu (choć jak pokazuje autorka, ich koszt jest znaczny), a same starcia – jak przystało na robotę specjalistów – są krótkie, szybkie i krwawe. Nieco rozczarowani poczują się zapewne miłośnicy rozmachu (większość walk jest raczej kameralna) oraz technologii – mimo iż w powieści znajdziemy sporo sprzętu, w tym broni, neurowszczepów a nawet SI – ich rola jest stricte utylitarna i ma za zadanie wytłumaczyć jakim cudem PGB robi to, co robi. Można wręcz powiedzieć, że wszystko – kształt introdukcji, konstrukcja dramaturgiczna, liczba detali i opisów – podporządkowane jest żołnierskiej telenoweli. I nie będzie to przesada.

W trakcie akcji czytelnik dowiaduje się, iż Shelley stał się bohaterem serialu prezentującego dokonania jego oddziału PGB, tworząc z nich trzymający w napięciu show, pełen bohaterstwa, przemocy i śmierci. Pomysł w swej prostocie bardzo dobry i tak też rozgrywa go Nagata: na poziomie konstrukcyjnym jeden rozdział to jeden odcinek, z introdukcją, zawiązaniem akcji, wątkami pobocznymi, powoli rosnącym napięciem i mocnym finałem. Ciekawie zazębia się to z samą opowieścią, z jednej strony dając kolejny przykład, iż wojna jest tylko biznesem a żołnierz produktem, z drugiej jednak podsuwając pytanie, na ile widowisko to jest interpretacją rzeczywistości, a na ile to rzeczywistość sterowana jest tak, by dostosować się do wymogów spektaklu.

Źródło: Rebis

Wątek tek mógłby być przyczynkiem do ciekawych rozważań dotyczących zależności wojny i marketingu (także na metapoziomie), z tym że... autorka niekoniecznie się w niego wgłębia, traktując go znów jako wygodne narzędzie służące dramaturgii. Zresztą to jest chyba największy problem Czerwieni: masa pomysłów, które są interesujące, ale nie znajdują szerszego omówienia. Nagata zarysowuje świat, w którym ostatnie słowo należy do szefów korporacji (tzw. rekinów), ale nie wdaje się w szczegóły dotyczące tego, jak zdobyli władzę, w jaki sposób kreują nowy ład, ani jak ten ład dokładnie wygląda.

W ten sam sposób autorka podrzuca ciekawe wątki dotyczące PGB – inwigilacji, nadzoru oraz emocjonalnego uzależnienia od neuronakładek – ale potrzebuje ich jedynie na tyle, by zarysować motywację postaci. Wprowadza wreszcie motyw SI, oscylującej – w zależności od punktu widzenia – pomiędzy Bogiem, Diabłem, Szarą Eminencją, anarchistą, cyber-kinder niespodzianką albo wyjątkowo perfidnym, megalomańskim marketingowcem kreującym potrzeby świata konsumpcji, jednak mimo zasadniczej wagi dla fabuły, refleksja jej poświęcona jest cokolwiek skąpa. Wszystko to bowiem zostało poświęcone na ołtarzu wspomnianej „telenoweli” oscylującej pomiędzy „ciężką ciszą” treningów i obozowej rzeczywistości a pełnymi akcji misjami, z obowiązkowo schematycznymi postaciami, przebiegłym złoczyńcą używającym biblijnej nomenklatury, odrobiną romansu i sceną seksu, w której lata więcej mięsa, niż podczas którejkolwiek misji Shelleya. Nawet styl dopasowany jest do charakteru powieści: używając nomenklatury filmowej, wypadałoby go nazwać "zerowym" albo "przeźroczystym", unikającym jakichkolwiek eksperymentów, prostym i przystępnym, umożliwiającym całkowite wejście w narrację, a następnie lekką i przyjemną lekturę.

Czerwień wykorzystuje motyw serialu i sama niczym taki serial akcji się prezentuje: wykorzystuje gatunkową powtarzalność i ikoniczne rekwizyty kojarzone z militarnym SF, oferuje przejrzystą narrację, dobre tempo, archetypiczne, lecz łatwe do polubienia postaci oraz wartką akcję, doprawioną kilkoma interesującymi pomysłami, których funkcja sprowadza się w dużej mierze do budowania napięcia tuż przed militarnym "mięsem". Może to nieco irytować, jeśli ktoś chciałby nieco mocniej wgryźć się w świat przedstawiony, niemniej – jako że mamy do czynienia z pierwszym tomem trylogii – trudno orzec, jaką wagę będą miały przedstawione informacje oraz czy zostaną w jakiś sposób pogłębione. Trzymając się porównań filmowych: Czerwień to zacna, rzemieślnicza robota, której sporo brakuje do genialności, ale w swej klasie spisuje się bardzo przyzwoicie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj